Czas zrzucić szaty ofiary!
Mundial Publicystyka Świat

Czas zrzucić szaty ofiary!

anna_harrington

Melbourne w gotowości, piłkarski mundial tuż-tuż (Fot. Anna Harrington)

 Swego czasu obiecałem, że od czasu do czasu wleci tu jakiś felieton niekoniecznie związany bezpośrednio z bieżącymi wydarzeniami na szwedzkich boiskach, a obietnic – nawet takich, o których nikt zdaje się już nie pamiętać – warto dotrzymywać. Dziś będzie jednak krótko i przynajmniej w założeniu treściwie, bo i okazja wyjątkowa. Tak, możemy narzekać na VAR (słusznie), trzydzieści dwa zespoły w drabince (bardzo słusznie) i setki innych, trochę psujących nam radość z nadejścia piłkarskiego lata pomysłów FIFA, ale nie da się zaprzeczyć, że rozgrywany na boiskach Nowej Zelandii i Australii mundial jest wielkim, sportowym wydarzeniem. I tego faktu nie powinien chyba podważać absolutnie nikt posiadający choć w minimalnym stopniu umiejętność logicznego myślenia i kojarzenia faktów. Choć z drugiej strony… ostatnio coraz częściej dopada mnie refleksja, że naszą wartość jako całego środowiska WoSo najchętniej, najskuteczniej i z zadziwiającą wręcz konsekwencją podkopujemy my sami. Skąd ta cokolwiek śmiała teza? Na początek zapoznajmy się z materiałem źródłowym:

 To doskonale zapewne znany wam film wideo z Portugalii, który niezwykle szybko zyskał olbrzymią popularność w mediach społecznościowych. Wielu oglądających nazwało go pięknym, a nawet inspirującym i patrząc na liczbę lajków czy łapek w górę pod tymi wpisami (w trzeciej dekadzie XXI wieku to prawdopodobnie najbardziej wartościowy miernik) można założyć, że wiele osób podziela ten punkt widzenia. I super, każdy ma prawo do swojej opinii. A teraz zobaczmy, w jaki sposób do drugiego w historii udziału swoich piłkarek w mundialu ładują się w Szwajcarii, która – przypomnijmy – już za dwa lata ugości u siebie uczestniczki EURO 2025:

W teorii wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. W dość wymowny sposób zaprezentowano, jak długą drogę udało nam się przejść, aby wreszcie, po wielu dekadach trudów i wyzwań, znaleźć się w obecnym miejscu. Tyle tylko, że oglądam oba te filmiki po raz pierwszy i ani trochę nie wzbudzają one we mnie pozytywnych emocji. Podejmuję więc po kilku dniach kolejną próbę, następnie jeszcze jedną, ale efekt jest całkowicie odwrotny od oczekiwanego. Wiem, setkom osób się spodobały, a to oznacza mniej więcej tyle, że swoją rolę najwyraźniej spełniły. Jeśli jednak pozwolicie, to podzielę się w tym miejscu osobistymi wątpliwościami, z którymi oczywiście w najmniejszym stopniu nie musicie się zgadzać. A w moim pojmowaniu rzeczywistości pokazany powyżej przekaz zdecydowanie bardziej naszej dyscyplinie szkodzi niż pomaga, szczególnie jeśli analizujemy jego potencjalny efekt w nieco dalszej perspektywie.

 Po pierwsze mam już serdecznie dość powielanych co i raz treści, których główna oś obraca się wokół tego, jak to przez kilkadziesiąt lat byliśmy przez wszystkich ignorowani, jak to nikt nie chciał w naszym kierunku nawet spojrzeć i jacy to my przez okrutny los pokrzywdzeni i w ogóle najbiedniejsi z biednych. Tak, zdaję sobie sprawę z zachodzących na naszych oczach kolosalnych zmian, bo tak się składa, że przy piłce jestem właściwie od lat dziewięćdziesiątych. Doskonale pamiętam więc realia końcówki poprzedniego wieku, kiedy to każdy mecz reprezentacji Niemiec z dowolnym, europejskim rywalem odbywał się na zasadzie one-way-traffic. A gdy francuska młodzieżówka potrafiła w pojedynczym spotkaniu zdominować Niemki w statystyce posiadania piłki, z miejsca stało się to wydarzeniem, obok którego nie dało się przejść obojętnie. Bliski był mi też świat futbolu w wydaniu klubowym, którego centrum nie znajdowało się bynajmniej w Londynie, Paryżu, Lyonie, czy Barcelonie, a w kilkudziesięciotysięcznym miasteczku w Västerbotten, nieopodal koła podbiegunowego. To wszystko z dzisiejszej perspektywy wydaje się całkowicie nierealne, a mówimy przecież o rzeczywistości sprzed zaledwie dwudziestu kilku lat. W tak krótkim czasie udało się nam nie tylko wejść do szeroko pojętego mainstreamu, ale wręcz go podbić. I wiecie co? I myślę, że dotarliśmy już do punktu, w którym możemy to po prostu celebrować. Bez patosu, bez poczucia wiecznej krzywdy, bez bezsensownego i niczym nieuzasadnionego kompleksu niższości wobec kogokolwiek, a z uśmiechem, dumą i radością. Tak, pamiętajmy o przeszłości i przy każdej możliwej okazji oddawajmy szacunek tym, bez których dziś by nas tu nie było. Ale przewróćmy wreszcie tę cholerną kartkę, która nie pozwala patrzeć nam przed i wokół siebie bez kompletnie zbędnego balastu. Drodzy Portugalczycy, ja rozumiem, że bliskie waszym sercom są takie słowa jak fado, czy saudade, ale nie wiem, czy wiecie, że za kilkanaście dni czeka was mundialowy debiut w grupie z aktualnymi mistrzyniami i wicemistrzyniami świata? Serio, nie wiem, czy wiecie, bo mniej więcej trzy czwarte wypuszczonego z tej okazji filmu utrzymaliście w klimacie summertime sadness. Drodzy Szwajcarzy, czy latem 2025 zamierzacie inspirować się pierwszą połową waszego mundialowego filmu, zapraszając do siebie gości z całego kontynentu na EURO ’25? Tak, pamięć o przeszłości jest ważna, ale życie przeszłością jest już niebezpieczne. Wybaczcie może zbyt daleko idące porównanie, ale czy wyobrażacie sobie, aby na przykład Malta zachęcała do odwiedzenia tej naprawdę pięknej wyspy kampanią, w której większość czasu antenowego zajęłoby przypominanie faktu, iż podczas drugiej wojny światowej kraj ten był jednym z najmocniej i najdłużej bombardowanych skrawków ziemi? Tak istotnie było, ale kto chce, ten się o tym dowie, a kto nie ma takiej potrzeby, będzie cieszył się plażą, słońcem i zasłużonym wypoczynkiem.

 Przywołane tu filmy są jednak rzetelnym obrazem naszej społeczności jako całości. Kojarzycie hasztag #nikogo? Zapewne, bo kto by nie kojarzył. W nieco zmodyfikowanej formie pojawia się on zresztą w wielu wersjach językowych i w każdej z nich wzbudza podobne emocje. Z jakiegoś magicznego i kompletnie nieznanego mi powodu wielu z nas na widok wspomnianej kratki czuje w sobie przypływ obowiązku, aby od razu wytłumaczyć wszystkim, że piłka nożna w kobiecym wydaniu to super sport, którym absolutnie każdy powinien się zainteresować i za miesiąc recytować z pamięci wyjściową jedenastkę Realu Sociedad czy innego Hoffenheim. Albo, w wersji nieco bardziej hardcore, wtedy właśnie zaczyna się prowadząca absolutnie donikąd wymiana docinek i innych uprzejmości. Czy ma to w ogóle jakiś sens? Moim zdaniem nie. Ostatnio znalazłem się zresztą w odwrotnej sytuacji, bo gdy w towarzystwie osób zajmujących się na co dzień futbolem mężczyzn przyznałem, że nie mam pojęcia, kto jest aktualnym mistrzem świata (teraz już wiem, bo jestem świeżo po researchu na temat naszej grupy G), to nikt z moich rozmówców nie zaczął ani mnie prowokować, ani przekonywać do błyskawicznej zmiany zainteresowań. I my też naprawdę nie musimy na każdym kroku udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami. Ktoś nie zamierza oglądać australijsko-nowozelandzkiego mundialu? Spoko. Ktoś czuje potrzebę, aby obwieścić to publicznie? Spoko. Ja też nie oglądałem na przykład mistrzostw świata w hokeju na lodzie i właśnie oficjalnie o tym informuję. I uwierzcie mi, że po tej łamiącej informacji hokej istnieć nie przestanie. Wiem, że wielu z was przyświecają jednoznacznie dobre intencje, ale pamiętajcie, że odpowiadając ewidentnym prowokatorom, tak naprawdę karmicie ich swoimi emocjami. A to z kolei przyniesie raczej efekt dokładnie przeciwny od tego, który chcielibyście osiągnąć. My naprawdę funkcjonujemy dziś w rzeczywistości, w której nikt normalny nie wymaga od nas, abyśmy co i rusz udowadniali, że zasługujemy na miejsce przy stole. My przy nim po prostu na pełnych prawach siedzimy. W Wielkiej Brytanii wizerunki piłkarek znajdziemy na płatkach, napojach, okładkach magazynów, czy gigantycznych graffiti, w Melbourne czy Sydney na miejskich tramwajach, o Holandii czy USA nawet nie wspominam, bo to zupełnie osobna historia. Czy naprawdę potrzebujemy kolejnych dowodów na to, że my już jesteśmy częścią głównego nurtu i żadne hejty, lamenty, czy marne prowokacje tego nie zmienią? Oczywiście, zawsze może być jeszcze lepiej i jak najbardziej idźmy dalej tą drogą, ale już teraz źle naprawdę nie jest.

 Gdy ostatnio Reading ogłosił, że w kolejnym sezonie sekcja piłkarek zdegradowanego z FA WSL klubu będzie funkcjonować w trybie półzawodowym, od razu pojawiła się lawina komentarzy, że to krok w tył dla dyscypliny, przekreślenie wszystkich dotychczasowych osiągnięć i w ogóle Armagedon czai się za rogiem. A ja czytałem te katastroficzne wpisy i ponownie zastanawiałem się jak głęboko zakorzenił się w nas ten gen wiecznej ofiary. Otóż nie, sytuacja w Reading nie jest wcale zapowiedzią upadku czegokolwiek, a całkowicie normalną koleją rzeczy, która w zależności od wielu czynników może mieć miejsce w absolutnie każdym biznesie. Wiecie, że w piłce ręcznej mężczyzn finaliści tegorocznej edycji Ligi Mistrzów dosłownie balansowali na krawędzi bankructwa? Że medalistka mistrzostw świata i cyklu Grand Prix w łyżwiarstwie figurowym dosłownie chwilę temu organizowała internetowe zbiórki, aby opłacić swoje treningi? Przykładów szukać można zresztą nie tylko w świecie sportu, wszak nie tak dawno wszyscy funkcjonowaliśmy w trybie epidemicznym, który odcisnął swoje nieodwracalne piętno w zasadzie wszędzie. To wszystko przyjmujemy jednak z mniejszym lub większym zrozumieniem, ale gdy tylko w kłopotach znajdzie się piłkarski klub, w naszych głowach zawsze i bezwarunkowo jest to następstwem nieuczciwego traktowania na przestrzeni dekad, a poczucie pokrzywdzenia znów wygrywa ze zdrowym rozsądkiem.

 Po co w ogóle o tym wszystkim piszę? Cóż, składa się tak, że jestem osobą, która w wieku późno nastoletnim dowiedziała się, że od tej pory moje życie nie będzie już wyglądało tak samo jak dotychczas. I o ile żaden moment nie jest dobry na otrzymanie takich informacji, to ten wydawał mi się absolutnie najgorszym z możliwych. Nie chcę za bardzo wchodzić w szczegóły, ale bogatszy o te doświadczenia wiem, że dopóki poczucie krzywdy i niesprawiedliwości jest tak silne, że pozwalamy mu przejąć kontrolę nad naszymi emocjami, nigdy nie będziemy w stanie tak naprawdę pójść dalej i w pełni cieszyć się codziennością. Przekładając to na naszą rzeczywistość, jeżeli wreszcie nie zrobimy tego kroku naprzód, to nie będziemy odczuwać realnej satysfakcji nawet wtedy, gdy zbudujemy stadion na milion widzów i wyprzedamy go w pół godziny. A jeśli sami zaczniemy szanować się tak, jak na to zasługujemy, to o szacunek ze strony innych jestem całkowicie spokojny. Z tego powodu, w przededniu kolejnego mundialu życzę nam, abyśmy wreszcie przestali produkować materiały wideo, w których sami siebie podświadomie przedstawiamy jako produkt zastępczy drugiej kategorii. Skończmy z myśleniem, że latem 2023 TEŻ odbywa się mundial, a zamiast tego zacznijmy myśleć, że latem 2023… po prostu odbywa się mundial. Bo to nie jest TEŻ mundial, lecz TEN mundial. Jedna literka, a tak wiele zmienia. A to, że da się najważniejszą imprezę czterolecia celebrować bez cierpiętniczego patosu i smutnej muzyczki w tle, całkiem zgrabnie pokazali nam Amerykanie. I muszę przyznać, że oglądając tę zapowiedź nawet turniej z VAR-em od razu staje się ciekawszy, a na jego rozpoczęcie czeka się z niemałą ekscytacją. Zostawiam was więc z amerykańską perełką, życząc przy okazji emocjonującego i wypełnionego szczerą, piłkarską radością lata. Bo bez względu na to, które kolory są nam najbliższe na co dzień, już za moment rozpoczyna się nasze wspólne święto. Udanego świętowania!

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!