„Z perspektywy czasu można było podjąć w kilku sytuacjach inne decyzje.” – wywiad z trenerem Sportisu KKP Bydgoszcz, Maciejem Gościniakiem.
Ekstraliga I liga Polska Publicystyka Wywiady

„Z perspektywy czasu można było podjąć w kilku sytuacjach inne decyzje.” – wywiad z trenerem Sportisu KKP Bydgoszcz, Maciejem Gościniakiem.

Często w futbolu w każdym wydaniu w połowie sezonu niesatysfakcjonujące wyniki zmuszają klub do podjęcia działań, mających na celu poprawę sytuacji drużyny. Raz skupiamy się jedynie na transferach, raz żegnamy szkoleniowców, by w ich miejsce przyszła świeża krew. Często także w przypadku braku rezultatu rzekłbym „na już” i ta „nowa fala” nie zostaje długo na stanowisku. Zdarza się jednak, że w szerszej perspektywie ma się przygotowany nie tylko plan A, ale i te zapasowe w przypadku sytuacji kryzysowych. Wydaje się, że wszelakie scenariusze oraz metody działań co najmniej do końca obowiązującego kontraktu zaplanowane ma nasz dzisiejszy gość, Maciej Gościniak.

Michał Nadrowski: Zacznijmy od samej genezy – kiedy w Pana głowie pojawiła się myśl, aby zostać trenerem? Od zawsze było zainteresowanie czy to wypadkowa kariery piłkarskiej, która może nie do końca poszła po myśli?

Maciej Gościniak: Pierwsza myśl, żeby zostać trenerem pojawiła się dosyć szybko, bo w wieku 15-16 lat. Nie miałem wystarczających umiejętności, żeby grać wysoko na poziomie juniorskim, do tego grając amatorsko w piłkę halową pojawiły się problemy z kolanami. Jednakże piłka była w moim życiu od zawsze, spędzaliśmy ze znajomymi większość dnia na osiedlowym boisku, nie wyobrażam sobie, że tego boiska mogłoby kiedykolwiek zabraknąć.
Z resztą z osiedla, na którym wychowałem się w Płocku wywodzi się także obecny kapitan Wisły Płock, Łukasz Sekulski, czy trener Olimpii Elbląg, Przemysław Gomułka, także pół żartem klimat sprzyjał 😉
W wieku 19 lat trochę przypadkowo dowiedziałem o kursie instruktora piłki nożnej i chwilę później trafiłem do KS Królewscy Płock, gdzie poznałem świetnych, głodnych rozwoju trenerów oraz zetknąłem się z Ekkono- metodologią treningu kognitywnego wywodzącą się z La Masii. Metoda Ekkono diametralnie zmieniła moje spojrzenie na piłkę, na rozumienie gry, na to co i dlaczego dzieje się na boisku. Był to rok 2012, a chwilę wcześniej na kursie instruktora uczyłem się ćwiczeń doskonalących uderzenie piłki prostym podbiciem. Zacząłem zupełnie inaczej postrzegać piłkę. Oglądałem mnóstwo meczów, szukałem analiz, odniesienia na topowym poziomie do wiedzy, którą zawierała w sobie hiszpańska metodologia.
Razem z trenerami z Królewskich odwiedziliśmy mnóstwo szkoleń i konferencji, wcześniej skrupulatnie zapoznając się z tematyką i prelegentami. Często, żeby gdzieś jechać musiałem pracować przykładowo na nocnych inwentaryzacjach w sklepie. Ale już wtedy postawiłem sobie cel, żeby ciągle próbować być lepszym i chcieć się rozwijać i tak zostało do dziś.

MN: Co skłoniło Pana do rozpoczęcia współpracy w Gdańsku? W końcu zakotwiczył Pan tam na całe sześć lat? Znał Pan kogoś ze środowiska?

MG: Podczas jednej z konferencji dla trenerów wśród prelegentów znajdował się trener Akademii Lechii Gdańsk. Był to ciekawy wykład, dużo tematyki dotyczącej szkolenia młodych zawodników. Lechia uchodziła wtedy z resztą za klub, który stawia na młodych zawodników. Po szkoleniu wraz z trenerami z Płocka wymieniliśmy się z prelegentem kontaktami i kilka miesięcy później pojechaliśmy na staż do Gdańska.
Poznałem wtedy ówczesnego koordynatora Akademii Lechii – Trenera Tomasza Borkowskiego i Dyrektora Tomasza Bocheńskiego. Staż był udany, z Trenerem Borkowskim dużo i ciekawie rozmawialiśmy o piłce. Co jakiś czas wymienialiśmy się opiniami na tematy związane z piłką.
3 lata później studia poprowadziły mnie do Gdańska. Spotkałem się z Dyrektorem Bocheńskim, który zaproponował mi pracę przy zespole Seniorek ówczesnej Akademii Piłkarskiej LG w charakterze II trenera.

MN:  Jak wspomina Pan pracę w Gdańsku? Pełnił Pan różnorakie funkcje, w jakiej się Pan odnajdywał najlepiej? Trener czy może analityk?

MG: Pierwszy sezon wspólnie z Dawidem Głodkiem zakończyliśmy z awansem z drugiej do pierwszej ligi. Następnie utrzymaliśmy zespół w pierwszej lidze. Później samodzielnie pracowałem z zespołami U16 i U17 na szczeblu centralnym oraz miałem przyjemność współpracować z Trenerem Tomaszem Borkowskim w charakterze analityka na poziomie Ekstraligi. Był to dla mnie świetny czas, jako dla człowieka i trenera. Poznałem wielu dobrych ludzi, z którymi kontakt mam do teraz. Dyrektorowi Bocheńskiemu zawsze będę wdzięczny za danie mi szansy, Trenerowi Tomkowi za wszystko, czego się nauczyłem. Przez 6 lat oddałem klubowi całe serducho i całą swoją energię i zawsze będę dobrze wspominał ten czas.


MN: Co przekonało Pana do wyboru Sportisu? Jak wiemy rozstanie z klubem Adama Górala było dosyć burzliwe i nietypowe, gdyż po opuszczeniu stanowiska po tygodniu na kilka spotkań na nie wrócił?

MG: Praca w charakterze pierwszego trenera na poziomie Ekstraligi była moim celem. I ten cel zrealizowałem. Sytuacja w klubie zimą była mocno skomplikowana. Odeszło sporo zawodniczek, musieliśmy przebudować zespół. Wprowadzić dużo młodych zawodniczek. Przedstawiłem Prezesowi swój pomysł na zespół, na to jak chciałbym grać, w ludziach związanych z klubem widziałem dużą chęć, żeby wyjść z trudnej sytuacji, to było dla mnie kluczowe w podjęciu decyzji. Podjęliśmy wszyscy wspólnie wyzwanie, żeby klub nie upadł.

MN: Jak dobrze wiemy finalnie zespół spadł do Orlen I Ligi. Co w głównej mierze zadecydowało o tak przeciętnej postawie w perspektywie sezonu?

MG: Generalnie wszyscy byliśmy bardzo rozczarowani. I w tym miejscu jeszcze raz bardzo chciałem podziękować wszystkim za walkę do końca. Zawodniczkom, całemu sztabowi, wszystkim ludziom związanym z klubem.
Liga ułożyła się tak, że byliśmy w grze do ostatniej kolejki. W dwóch meczach nie mieliśmy totalnie nic do powiedzenia, w Łodzi i Łęcznej. Zremisowaliśmy z Krakowem, Gdańskiem czy Sosnowcem po na prawdę dobrych meczach. W meczu ze Śląskiem szybko dostaliśmy czerwoną kartkę, z Tczewem gola w decydującym momencie straciliśmy po faulu na bramkarce. Mecz z Koninem mimo wielu okazji przegraliśmy na własne życzenie. Za każdym razem byliśmy dobrze przygotowani, wiedzieliśmy o przeciwniku wszystko, schodząc do szatni mówiliśmy sobie, że przeciwnik gra wszystko co trenowaliśmy w tygodniu.
Na pewno bardzo ważna była kwestia mentalna związana z problemami w klubie, jak również to, że zespół po zmianach był po prostu inny niż na jesieni. Kilka kontuzji, kartki, krótka ławka, momentami brakowało nam jako zespołowi dojrzałości. Z perspektywy czasu można było podjąć w kilku sytuacjach inne decyzje. Ale nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi.

MN: Wydawało się, że przez Bydgoszczankami stosunkowo łatwe zadanie z Hydrotruckiem, a kosztem Was mógł spaść Medyk Konin? Co zawiodło w Radomiu? Jakie były pierwsze pomeczowe przemyślenia?

MG: Pierwsza myśl po meczu oczywiście była taka, że jak mogliśmy nie wygrać tego meczu. Zwłaszcza, że absolutną bohaterką spotkania była bramkarka Radomia, która w kilkunastu sytuacjach wykonała niesamowitą pracę. Mieliśmy dużo sytuacji, piłkę na linii bramkowej przeciwnika. Mimo to kilkanaście minut przed końcem tracimy bramkę.
Wróciliśmy do Bydgoszczy w późnych godzinach nocnych. Wróciłem do domu, spałem może 30 minut. O 8 rano byłem już w biurze. Chwilę później Prezes. Oglądałem odczyty z Catapult z niedzielnego meczu. Ale też przełożonego meczu z Sosnowcem, który graliśmy w poprzedzającą ostatnią kolejkę środę. Obciążenia środowe były bardzo duże w porównaniu do poprzednich meczów. Remis z Sosnowcem zapewniliśmy sobie dopiero w 95 minucie. Oglądałem Radom kilka dni wcześniej w Gdańsku, gdzie goście zostali piłkarsko zmiażdżeni.
Chyba więcej myśleliśmy o tym, że to Medyk nie może zdobyć punktów u siebie niż o tym, że to my musimy wygrać. Dla wielu naszych zawodniczek ta walka z Medykiem była też mocno sentymentalna. Chcieliśmy wszyscy udowodnić, że możemy utrzymać się w lidze kosztem mocno zasłużonego dla polskiej piłki klubu.

fot. Leszek Grabowski

MN: Zapewne planem i ambicją w szeregach drużyny jest natychmiastowy powrót na najwyższy szczebel rozgrywek? W obecnej dyspozycji i z obecnym składem wydaje się to Panu wielce realne?

MG: Moją ambicją jest przede wszystkim stworzyć w Bydgoszczy dobre warunki do rozwoju dla piłkarek oraz aby nasz klub był stabilny. Jesteśmy na dobrej drodze ku temu. Od kwestii organizacyjnych, po pracę nad aspektami indywidualnymi. Odnowę biologiczną, przygotowanie motoryczne wspólnie z siłownią Organic Fitness. Chcę, żeby zawodniczki miały jak najwięcej, żeby pozostawało tylko pracować. Dzień po meczu z Radomiem zaczęliśmy tworzyć kadrę na nowy sezon. Planowaliśmy budżet, to ile możemy wydać, jakie mamy możliwości. To są kluczowe aspekty. Część zawodniczek zmieniła klub. Każdej z nich z tego miejsca chciałbym jeszcze raz życzyć powodzenia.
Na tą chwilę mamy bardzo ciekawy, młody zespół. Wyniki sparingów jeszcze tego nie pokazują, ale od początku lipca wykonaliśmy kawał pracy, która będzie procentować. Mamy zespół z świetną atmosferą i super ludźmi, którzy chcą iść w jednym kierunku, rozwijać się razem i dawać z siebie wszystko. To jest dla mnie kluczowe, punkt wyjściowy, żeby iść dalej. Liga pokaże o co będziemy w stanie walczyć w perspektywie długoterminowej. Najważniejsze, żeby zespół w każdym meczu chciał być lepszy od przeciwnika.

MN: Czy klub planuje jakieś działania na rynku transferowym? Zespół zdążyła opuścić choćby Karolina Majda, która wybrała Łódź? Cele są już jasno obrane?

MG: W najbliższym czasie ogłosimy kilka wzmocnień. Pracujemy spokojnie, chcemy by zespół na miarę naszych możliwości był jak najbardziej konkurencyjny. Ważny jest balans na wszystkich pozycjach, ale też aspekt mentalny, dopasowanie zawodniczek do zespołu, stylu gry i wartości, które są ważne dla nas.

fot. Leszek Grabowski

MN: Pana CV jest niezwykle bogate: respekt budzą zwłaszcza Stuttgart czy Hamburg. Jak udało się w tak krótkim czasie odhaczyć każdą z tych drużyn, wliczając też epizody w Rosji i Czechach?

MG: Jako trener chcę się uczyć i czerpać od najlepszych. I też uważam, że nie ma jednej drogi rozwoju. Skrupulatnie wybierałem sobie zespoły, które chciałbym zobaczyć. Codzienna praca klubów w zamkniętych ośrodkach treningowych powoduje, że dotarcie do trenerów i zespołów jest trudne. Ja obrałem inną drogę. Zimą kluby z lig, które mają przerwy zimowe przygotują się do rozgrywek na południu Europy, gdzie małe ośrodki piłkarskie są bardziej dostępne dla osób z zewnątrz. Razem z trenerem Olimpii Elbląg, Przemkiem Gomułką podejmowaliśmy ryzyko, wsiadaliśmy w samolot, lecieliśmy kilka tysięcy kilometrów, żeby zapytać czy możemy obserwować treningi, porozmawiać o piłce i wymienić spostrzeżenia. Tak trafiliśmy między innymi do trenerów pracujących wcześniej dla Guardioli czy Nagelsmanna, obecnie w HSV Hamburg czy VfB Stuttgart. Mogliśmy też oglądać takich zawodników jak Farfan, Joao Mario, Vedran Corluka czy Hoewedes w zespole Lokomotivu oraz zobaczyć niesamowity mental zespołu Slavii Praga, który niedużo wcześniej rywalizował w Lidze Mistrzów z Interem, Barceloną i BVB.
Chodzi przede wszystkim o to, czego oczekiwaliśmy od tych wyjazdów. Nie interesowało mnie, ile kto ma boisk, czy jak duży jest stadion, ale pomysł na grę, filozofia, planowanie pracy, sposób rozumienia piłki przez trenerów, dobór odpowiednich ludzi, tworzenie środowiska do rozwoju. Przeważnie wszyscy byli pod wrażeniem, że przebyliśmy taką drogę tylko po to, żeby porozmawiać. Ale dla mnie to kluczowe, jeśli chodzi o rozwój. Tego nie oddadzą żadne książki czy studia. Trzeba się spotkać, porozmawiać, poznać spojrzenie na pewne kwestie. Wszystko inne możemy znaleźć w Internecie, to jak wyglądają ćwiczenia, plany treningowe, ale bez pełnego zrozumienia kontekstu jest to bezużyteczne.

MN: Z Pana perspektywy piłka nożna kobiet stale się w Polsce rozwija? Sekcje faktycznie się rozwijają, ale na rezultaty przykładowo międzynarodowe jeszcze czekamy? Czy mamy argumenty, by zawitać na europejskich salonach?

MG: Przede wszystkim uważam, że piłka nożna kobiet ma bardzo duży potencjał. Potrzeba cały czas ludzi na wysokim poziomie w każdej dziedzinie związanej z piłką. W kwestii zarządzania, marketingu ale również w aspektach stricte sportowych. Myślę, że kobieca piłka cały czas wymaga popularyzacji, tego, żeby naturalne było, że dziewczyny grają w piłkę tak samo jak w siatkówkę, koszykówkę czy piłkę ręczną.

fot. Dariusz Stoński

MN: Czy jest coś, co osobiście Panu przeszkadza w zarządzaniu PZPN – u jeśli chodzi o poświęcenie się Paniom? Nie uważa Pan, że dalej rozgrywki kobiet traktowane są jak te drugiej kategorii?

MG: Z dobrych stron na pewno chciałbym docenić jakość pracy kobiecych Reprezentacji. Z rozmów z zawodniczkami zawsze płyną pozytywne opinie dotyczące treningów, video analiz, odnowy, warunków na zgrupowaniach. To bardzo cieszy. Będąc w kontakcie z trenerami kadr młodzieżowych bardzo doceniam też profesjonalizm. Liczyłem nawet ostatnio, że 1/4 kadry U17 powołanej na sierpniowe zgrupowanie to zawodniczki, z którymi mam obecnie bądź miałem przyjemność współpracować, więc tego dobrego feedbacku otrzymuję sporo.
Natomiast jeśli chodzi o to, co mi przeszkadza. Powiem tak, to musi działać w dwie strony. Chcemy mieć silną i dobrze rozwiniętą dyscyplinę, jaką jest kobieca piłka, to musimy ją finansować. Ale pieniędzy też nikt nie daje za nic. Kluby mocno muszą dbać o swój rozwój. Wyciągać ile tylko się da na miarę swoich możliwości. Być atrakcyjnymi. Uważam, że to musi działać w dwie strony. Świetną kwestią byłoby stworzenie odpowiednika Pro Junior System, tyle, że może jeszcze bardziej opartego na kreowaniu wychowanek.

MN: Tak na samo zakończenie, Pana trenerski autorytet?

MG: Jednego chyba nie mam. Ostatnio na pewno Tim Walter z HSV, bardzo jestem zaciekawiony pomysłem na grę i Marcelo Bielsa, na którego szkoleniu byłem kilka miesięcy temu i olbrzymie wrażenie zrobiło na mnie przygotowanie merytoryczne i zakres wiedzy oraz swoboda mówienia o piłce.

 

Michał Nadrowski

1 Comment

  • Gniady 9 sierpnia 2023

    Ambitny czlowiek, oby mial szanse sie jeszcze rozwinac. Natomiast Bydgoszcz to raczej z kobiecym futbolem daleko nie wyplynie. To jest kwestia finansow, organizacji klubu, warunkow. To nie jest atrakcyjne miejsce dla ambitnych zawodniczek. Osiedlowy klub – to juz przeszlosc i w Bydgoszczy powinni miec tego swiadomosc. To ze im sie nie powiodlo i spadli to nie jest przypadek. To jest droga wielu klubu w niedalekiej przyszlosci. Przyszlosc dla kobiet to Lech, legia, Slask, Pogon, Jagiellonia, Gornik zabrze, Lubin itd. A nie Bydgoszcz czy UKS SMS.

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!