Spokojnie, zaraz się rozkręci…
Publicystyka Świat

Spokojnie, zaraz się rozkręci…

 Gdy kilka lat temu prominentne głowy spod znaku SvFF oraz EFD zapewniały nas o tym jak bardzo reforma Pucharu Szwecji podniesie prestiż tych podupadających nieco rozgrywek, mieliśmy w zasadzie trzy opcje. Pierwsza z nich zakładała, że we wszystko uwierzymy na słowo, druga – że od razu przypuścimy ostrą krytykę tego projektu, trzecia zaś – że z ostateczną oceną wstrzymamy się do momentu, w którym nowa formuła zmagań dostarczy nam wystarczająco dużo materiału do rzetelnej analizy.

FdSEErrXoAE5H7x
Sympatycy szwedzkiego futbolu – pierwszy kwartał 2024 (koloryzowane)

 Trzy lata funkcjonowania w obecnej rzeczywistości doprowadziły nas jednak do punktu, w którym chyba z pełną odpowiedzialnością możemy stwierdzić, że naszym futbolowym decydentom – w przeciwieństwie do ich kolegów i koleżanek po fachu pracujących na co dzień w UEFA – uzdrawianie rozgrywek zdecydowanie nie wychodzi najlepiej. Co więcej, trudno oprzeć się wrażeniu, że coraz więcej osób zaczyna tęsknić za starym formatem, który w swojej prostocie zapewniał nam jednak ten nieuchwytny gołym okiem dreszczyk adrenaliny, nie bez racji chociażby w Anglii nazywany magią pucharu. Mało atrakcyjna faza grupowa, podlana na dodatek absurdalnym geograficzno-koszykowym sosem, owej magii skutecznie nas jednak pozbawiła, nie oferując w zamian absolutnie nic. W wyniku wspomnianych już artystycznych wygibasów z rozstawieniami, strefami północnymi i południowymi, czy wreszcie mało atrakcyjnym terminarzem i zerowym zainteresowaniem mediów oraz sponsorów, na przełomie lutego i marca szesnaście zespołów co roku kisi się w niemal identycznie wyglądających grupach, a ich boiskowa rywalizacja zdecydowanie bardziej niż prestiżowe zmagania, przypomina sparingowe kopanie futbolówki we wczesnowiosennym okresie przygotowawczym. Wyjątkiem od ostatniego z wymienionych są rzecz jasna mecze z udziałem piłkarek Hammarby, ale do tego, że w Södermalm potrafiliby zrobić święto nawet z towarzyskiej gierki na kole podbiegunowym, też zdążyliśmy się już przyzwyczaić. I z mało przekonująco skrywaną dumą możemy podkreślać, że fani Bajen to na ten moment prawdopodobnie jeden z trzech – obok londyńskiego Arsenalu i Portland Thorns – najlepiej zorganizowanych ruchów kibicowskich na świecie.

Skoro jesteśmy już przy Hammarby, to klub ten pokazał w sobotę supremację nie tylko na trybunach, ale i na murawie Skytteholms IP. Po nieco nerwowym początku, trener Martin Sjögren mógł spokojnie podziwiać zaskakująco płynnie funkcjonujące nowe ustawienie mistrzyń Szwecji, wymuszone poniekąd całkowicie usprawiedliwioną absencją Simone Boye. Jonna Andersson oraz Stina Lennartsson w roli nieco bardziej klasycznych bocznych defensorek spisały się jednak równie obiecująco, co na wahadłach, a z przodu strzelanie kolejnych goli wzięły na siebie byłe podopieczne Sjögrena z reprezentacji Norwegii. Efekt? 4-0 i w zasadzie klepnięty awans do fazy finałowej, bo kataklizmu w domowej rywalizacji z Örebro zdecydowanie nie przewidujemy. O trochę większe emocje w grupie obejmującej Sztokholm i okolice mogły postarać się zawodniczki Djurgården, ale na Behrn Arenie najpierw straciły podstawową stoperkę Beatę Kollmats, potem dwa gole i tym sposobem w klasyczny dla siebie sposób wypisały się w zasadzie z gry o cokolwiek. Oprócz ubiegłorocznych triumfatorek Svenska Cupen, pewnym krokiem do półfinału zmierzają także ekipy Häcken oraz Piteå, a jedyną realną niewiadomą stanowi chyba wyłącznie obsada pierwszej lokaty w drugiej grupie południowej. Do tego zaszczytnego miana całkiem serio pretendują bowiem zawodniczki Linköping i Rosengård, których rywalizacja – zupełnie jak wiele politycznych głosowań w czasie słusznie minionej pandemii – odbędzie się jednak wyłącznie w formie korespondencyjnej. Drużyny te za tydzień zmierzą się bowiem z zupełnie innymi rywalkami, a nieco większe szanse w tym osobliwym wyścigu trzeba chyba przyznać ekipie ze stolicy Skanii, ze względu na to, iż na jej drodze staną przeciwniczki z trzeciego poziomu rozgrywkowego. W tym samym czasie piłkarki z Östergötland będą natomiast musiały zmierzyć się z nieobliczalnym Vittsjö, które dopiero co – również zgodnie z wieloletnią, niepisaną tradycją – dostało porządną lekcję futbolu od Rosengård.

Ktoś nie bez racji zauważy, że od półfinałów wszystko – łącznie z odpowiednim do rangi rozgrywek poziomem emocji – wróci do normy, ale skoro tak, to może… nie bawmy się w te fazy grupowe, tylko od razu zorganizujmy Puchar Szwecji w formule Final Four dla czterech najlepszych ekip Damallsvenskan z poprzedniego sezonu. Będzie szybciej, taniej, reklama zrobi się sama, a my będziemy mogli obwieścić urbi et orbi, że oto staliśmy się jedynym krajem, gdzie puchar stał się tak prestiżowy, że aż ekskluzywny. Co więcej, niejako w gratisie dostaniemy jeszcze dodatkowo podkręcony finisz ligi, bo przecież czwarte miejsce na koniec sezonu będzie niosło za sobą wymierne korzyści. To wszystko oczywiście daleko posunięty sarkazm, bo oczywiście taka formuła zmagań byłaby jawnym zaprzeczeniem leżącej u podstaw tych rozgrywek idei turnieju dla wszystkich. Inna sprawa, że zreformowany przed kilkoma laty Puchar także nie ma z nią zbyt wiele wspólnego, bo załóżmy na moment (kompletnie nierealistycznie, ale co tam), że oto za tydzień szwedzkie środowisko piłkarskie będzie przecierać ze zdumienia oczy, gdy IFK Göteborg zwycięży na Malmö Idrottsplats, a piłkarki z Lidköping dokonają analogicznego wyczynu w starciu z Växjö. No i właśnie… takie rozstrzygnięcie w Anglii, Niemczech i każdym innym zdroworozsądkowo myślącym kraju oznaczałoby, iż właśnie napisała się wspaniała historia, którą zawodniczki, działacze i sympatycy tego niżej notowanego klubu wspominać będą nawet za kilka(dziesiąt) lat. Tymczasem u nas jedyną nagrodą za takie osiągnięcie pozostaje własna satysfakcja, bo o żadnym awansie do kolejnej fazy kosztem krajowego potentata nie ma nawet co marzyć.

Najwyraźniej jednak w najbliższej przyszłości będziemy musieli nauczyć się funkcjonować w rzeczywistości obejmującej zupełnie nielogiczny i organizowany na opak elementarnej logice puchar, rozszerzoną do granic absurdu ligę, kadrę A bezrefleksyjnie tracącą przynajmniej sześć bezcennych miesięcy trudnego okresu przejściowego i reprezentację U-17 spadającą właśnie z hukiem z 28-zespołowej (!) dywizji A w swojej kategorii wiekowej. I całe w tym wszystkim szczęście, że przynajmniej Johanna Kaneryd została w miniony piątek jedną z bohaterek meczu na szczycie angielskiej WSL, Magdalena Eriksson i Fridolina Rolfö wróciły do gry po poważnych, zdrowotnych perypetiach, a Matilda Vinberg z Amandą Nildén brawurowo poprowadziły swój Tottenham do wygranej z Leicester. Bo takie światełka w tunelu są nam naprawdę potrzebne niczym tlen. I ani trochę nie obrazimy się, jeśli kolejne miałoby rozbłysnąć już za kilka dni na Bravida Arenie w Hisingen.

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!