Gra bezbarwna jak selekcja
Mundial Reprezentacje Świat

Gra bezbarwna jak selekcja

Piłkarki z RPA mimo wszystko mają dziś zdecydowanie więcej powodów do zadowolenia (Fot. Getty Images)

 Obrazek u góry dziwić nie może, bo jeżeli neutralni kibice z całego świata jakkolwiek zapamiętają mecz otwarcia mundialowej grupy G, to stanie się tak wyłącznie ze względu na ambitną postawę mistrzyń Afryki. Podopieczne trenerki Ellis zaprezentowały bowiem na murawie Regional Stdium w Wellington zaskakująco poukładany futbol i choć jakościowo odstawały od grających w największych klubach świata rywalek, to przepaści tej absolutnie nie było widać w telewizyjnym obrazku. Początkowo zastanawiałem się jeszcze, czy moje osobiste odczucie nie wynika z tego, iż tegoroczny turniej oglądam z perspektywy wielkiego ekranu, ale dwa połączenia z Nową Zelandią jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że zdecydowanie nie tu leży problem, a z trybun wyglądało to jeszcze mniej atrakcyjnie. O ile cztery lata temu byliśmy przynajmniej świadkami nieustannych prób przebicia chilijskiego muru (skruszonego ostatecznie przez duet Asllani & Janogy), o tyle dziś do zaproponowania mieliśmy wyłącznie seryjnie bite na głowę Amandy Ilestedt rzuty rożne z Filippą Angeldal czekającą w okolicach linii pola karnego na zebranie drugiej piłki i oddanie błyskawicznego strzału na bramkę. I tyle. Dosłownie. Wiceliderki rankingu FIFA (bo taką pozycję nasze piłkarki de facto zajmowały w momencie pierwszego gwizdka amerykańskiej sędzi Ekateriny Korolevej) najwyraźniej wyszły z założenia, że starcie z przeciwniczkami z Afryki da się przepchnąć jednym schematem rozegrania stałych fragmentów gry, wzmocnionej ewentualnie kilkoma zrywami Johanny Kaneryd na prawym skrzydle, choć te ostatnie były raczej inwencją samej zawodniczki aniżeli częścią misternie utkanego przez stab trenerski planu taktycznego. I żeby było zabawniej, to sięgnąć po trzy punkty faktycznie się w taki sposób udało, ale cytując klasyków: niesmak pozostał. I to całkiem spory.

Chelsea – Everton, PSG, Chelsea, Hammarby – Man. City, Häcken – Chelsea, Milan, Barcelona – Arsenal. Cóż to za wyliczanka? Tak prezentuje się pod względem przynależności klubowej w rundzie wiosennej 2023 wyjściowa jedenastka Petera Gerhardssona z dzisiejszego meczu. I nawet jeśli przywołanie tego faktu trąca nieco populizmem, bo akurat czytelnicy tego serwisu doskonale zdają sobie sprawę, z jakimi problemami zmagała się ostatnimi czasy spora część tych piłkarek, to jednak zawodniczki trenujące w takich klubach starcie z rywalkami pokroju RPA mają obowiązek po prostu zdominować. Jasne, czasami są dni, że futbolówka do siatki wpaść zwyczajnie nie chce, taki obrazek przerabiali przecież nie tak dawno sympatycy Hammarby w derbach stolicy z Brommą, ale tam ani przez moment nie było wątpliwości, która z ekip dysponuje zdecydowanie większym potencjałem. Dziś natomiast szwedzkiej przewagi doszukiwać możemy się wyłącznie w statystyce posiadania piłki oraz rzutach rożnych, gdyż z otwartej gry nie udawało się wykreować absolutnie niczego. I nie będzie przesady w stwierdzeniu, że jeśli ktoś raz na jakiś czas popisał się jakimś efektownym, indywidualnym zagraniem, to były to raczej piłkarki grające w ciemnozielonych koszulkach, wśród których na pierwszy plan wybijały się największa gwiazda zespołu Thembi Kgatlana oraz występująca na co dzień w lidze meksykańskiej Jermaine Seoposenwe. To właśnie ta dynamiczna skrzydłowa wysłała nam sygnał ostrzegawczy jeszcze w pierwszym kwadransie, a później niezwykle często pokazywała się do gry, gdy podopieczne trenerki Ellis próbowały skonstruować coś w ofensywie. I na chęciach bynajmniej się nie kończyło, bo szwedzkie defensorki nie zawsze potrafiły poradzić sobie z grającą bardzo nieszablonowo pomocniczką Juarez.

Mocno chwalimy Seoposenwe, ale gol dla RPA padł po akcji tej, na którą cała Południowa Afryka liczyła dziś najbardziej. Na początku drugiej połowy Thembi Kgatlana ruszyła do wcale niełatwej piłki, uprzedziła goniącą ją w iście wakacyjnym tempie Amandę Ilestedt, a całość w równie akrobatycznym, co ofiarnym stylu wykończyła Hildah Magaia, wygrywając z kolei pozycje z równie niemrawą Jonną Andersson. Występująca obecnie w koreańskim Sedżongu napastniczka doznała zresztą w tej sytuacji kontuzji uniemożliwiającej jej kontynuowanie gry, co jeszcze dobitniej i w sposób dosłownie namacalny pokazuje, która z drużyn sprawiała dziś wrażenie zdecydowanie bardziej zdeterminowanej. Po szwedzkiej stronie na jakiekolwiek ciepłe słowa zasłużyła sobie bowiem jedynie wspomniana Kaneryd, a ten fakt zapewne jeszcze bardziej wznieci kolejne dyskusje na temat sensowności mundialowej selekcji. Decyzji, które być może da się całkowicie usprawiedliwić biorąc pod uwagę czynnik ludzki, ale kompletnie nie broniących się sportowo. Dziś graliśmy mecz, w którym tak bardzo przydałby się impuls, który bez względu na okoliczności mogłyby dać naszej kadrze Kafaji, Vinberg, czy Ijeh, ale Gerhardsson sam świadomie pozbawił się tych wszystkich atutów, w efekcie czego zamiast głodnych nowych, piłkarskich wyzwań zawodniczek na ławce towarzyszył mu klub sytych rekonwalescentek. A syty, jak rzecze znane powiedzenie, głodnego nie zrozumie, o czym zresztą mogliśmy się boleśnie przekonać.

Mecz ostatecznie udało się przepchnąć, bo najpierw Kaneryd strzeliła wyrównującego gola Fridoliną Rolfö (nie, nie ma tutaj literówki), a następnie dwunasta próba centry na głowę stojącej na wprost bramki Ilestedt przyniosła trafienie na 2-1. Trudno jednak o zachwyty, skoro oprócz Kaneryd najlepszą Szwedką na murawie Regional Stadium była dziś… Kaylin Swart. Golkiperka RPA ewidentnie zapatrzyła się na popisy Roxanne Barker sprzed siedmiu lat i dwukrotnie była bliska tego, aby w niezwykle oryginalny sposób skierować piłkę do własnej bramki. Niemałą cegiełkę do szwedzkiego zwycięstwa dołożyła także doświadczona Lebogang Ramalepe, bo gdyby defensorka Mamelodi Sundowns w kuriozalny sposób nie zamachnęła się przy golu na 1-1, to Rolfö mogłaby zapomnieć o golu, a Kaneryd o asyście. Pocieszać możemy się tym, że na przywoływanych tu wielokrotnie brazylijskich Igrzyskach zaczęło się od podobnych męczarni z RPA, a skończyło się na finale, ale… czy aby na pewno chcielibyśmy kolejnego medalu wywalczonego w takim stylu? Tutaj zdania będą zapewne podzielone (choć przypuszczam, że z przewagą odpowiedzi twierdzących), gdyż każdy od futbolu oczekuje w pierwszej kolejności czegoś innego. Póki co mamy pierwsze punkty, choć w odniesieniu do dzisiejszego widowiska trudno nawet z przekonaniem napisać, że zadanie zostało wykonane. Bo w sumie nie zostało, a poza wynikiem nie zgadzało się póki co prawie nic.

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!