
Matilda Vinberg bezlitośnie kręciła na lewej flance walijską defensywą (Fot. SvFF)
Stary, majestatyczny stadion we Wrexham widział i słyszał już tak wiele, że dzisiejsza konfrontacja piłkarskich reprezentacji Walii i Szwecji z pewnością nie zapisze się jakkolwiek w jego annałach. Momenty owszem były, lecz zarówno intensywności, jak i efektywnej gry było w tym wszystkim zdecydowanie mniej niż w miniony piątek w duńskim Odense. Co gorsza, patrząc z naszej perspektywy tym razem nie zgadzał się także sam wynik, choć bardzo długo mogło się wydawać, że podopieczne Petera Gerhardssona mają to spotkanie pod całkowitą kontrolą. Tego wrażenia nie udało się jednak przekuć na odpowiedni dorobek bramkowy, a splot niefortunnych zdarzeń w końcowej fazie meczu sprawił, że to gospodynie mogły nawet ostatecznie sięgnąć po pełną pulę. Na nasze szczęście, w zasadzie niezatrudniana wcześniej tego wieczora Jennifer Falk w efektowny sposób poradziła sobie z kąśliwym strzałem Ceri Holland, dzięki czemu jeden punkcik w tabeli Ligi Narodów udało się nam uratować. W przeciwieństwie do dobrych, towarzyszących nam od niedawnej, duńskiej wiktorii nastrojów, które niestety musiały ustąpić miejsca rozczarowaniu i ogólnemu niezrozumieniu otaczającej naszą kadrę rzeczywistości.
Pierwsza połowa meczu upłynęła nam bez większych wzruszeń, a jeśli one się już pojawiały, to w centrum wydarzeń zazwyczaj znajdowała się Matilda Vinberg. Pozytywnie zmotywowana 21-latka z londyńskiego Tottenhamu wystąpiła dziś w wyjściowej jedenastce w miejsce Fridoliny Rolfö i szybko przekonaliśmy się, że bez dwóch zdań to będzie jej mecz. A w sposób najmniej humanitarny dowiedziała się o tym fakcie raz po raz wkręcana w murawę Charlotte Estcourt, nad którą w przerwie zlitowała się wreszcie selekcjonerka Rhian Wilkinson, ściągając ją z tej zdecydowanie mało przyjemnej, boiskowej karuzeli. To właśnie od kapitalnego zagrania Vinberg rozpoczęła się bramkowa akcja reprezentacji Szwecji, którą strzałem z najbliższej odległości sfinalizowała ostatecznie Filippa Angeldal. Zawodniczkę madryckiego Realu także wypadałoby jednak pochwalić, bo choć samo uderzenie do przesadnie trudnych się nie zaliczało, to jednak fakt znalezienia się we właściwym miejscu o właściwym czasie docenić już warto. A pomocniczka wicemistrzyń Hiszpanii nie dość, że poszła za akcją do końca, to jeszcze zachowała przytomność umysłu po katastrofalnej interwencji Olivii Clark i odebrała za to w pełni zasłużoną nagrodę. To ostatnie tyczy się zresztą całego, szwedzkiego zespołu, który może nie zdominował rywalek z Wysp Brytyjskich w sposób bezdyskusyjny, ale metodyczną postawą nie pozwalał im na stworzeni choćby minimalnego zagrożenia pod bramką Jennifer Falk, samemu podkreślając od czasu do czasu wyższą, piłkarską jakość.
Według podobnego scenariusza przebiegał także inauguracyjny kwadrans drugiej odsłony i mona było odnieść wrażenie, że nawet irytująca tradycyjną dla siebie nieskutecznością (dziś dwie zmarnowane setki) Stina Blackstenius nie przeszkodzi Szwedkom w dopisaniu drugiego wyjazdowego zwycięstwa podczas lutowego zgrupowania. Nasz sztab szkoleniowy postanowił jednak nie pomagać i najpierw decyzją trenera boisko opuściła najlepsza i najbardziej kreatywna w szeregach Blågult Matilda Vinberg, chwilę później miejsce obok niej zajęła na ławce rezerwowych waleczna Julia Zigiotti, a Walijki ewidentnie zdawały się dostrzegać w tym wszystkim swoją szansę. Ceri Holland szarpała prawym skrzydłem, Jessica Fishlock z Hanną Cain wniosły do gry gospodyń sporo ożywienia, a w najważniejszym momencie dopisało im jeszcze szczęście i dźwięk gwizdka szwajcarskiej sędzi. Bo nawet jeśli zgodzimy się co do faktu, iż w szwedzkiej szesnastce futbolówka trafiła w rękę Emmę Kullberg, to kwestia podyktowania w tej sytuacji rzutu karnego aż tak oczywista już nie była. Pani Grudnbacher wątpliwości w tej kwestii nie miała jednak żadnych, a doświadczona Kayleigh Barton tak wybornej okazji na doprowadzenie do remisu marnować nie zamierzała.
W samej końcówce Szwedki przejęły oczywiście inicjatywę, ale ofiarna postawa walijskiej defensywy (ze szczególnymi wyrazami uznania dla przodującej w tej materii Josephine Green) spowodowała, że większość tych ofensywnych prób kończyła się skutecznymi wyblokami. A ponieważ na placu gry nie było już w tym momencie także Johanny Kaneryd, to i tak często wybawiającą nas z opresji możliwość napędzania akcji prawym skrzydłem mocno sobie ograniczyliśmy. Szkoda, bo zawodniczka Chelsea również czuła się na murawie we Wrexham znakomicie i do momentu zmiany była wyróżniającą się postacią w szeregach szwedzkiej kadry. Selekcjonerskie wybory podczas dzisiejszego meczu w ogóle moglibyśmy podzielić jedynie na kontrowersyjne i całkowicie niezrozumiałe, z zastrzeżeniem, iż większość decyzji personalnych zaliczałoby się do tej ostatniej kategorii. Bo czy zdejmowanie z boiska najlepszej i znajdującej się ewidentnie w uderzeniu zawodniczki, rozbijanie doskonale współpracujących ze sobą duetów, czy wreszcie ciągłe trzymanie na ławce lub trybunach młodych, głodnych gry i doskonale dysponowanych piłkarek da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć? Być może tak i podczas jednej z konferencji nasz selekcjoner z pewnością nie omieszka tego zrobić. Teraz, gdy boiskowe emocje wciąż jednak ani trochę nie opadły, zaakceptować takiego stanu rzeczy nie sposób. Bo nawet jeśli miałoby się okazać, że Cato, Ijeh, Wijk, Sandberg, Schröder i reszta nie okazałyby się rozwiązaniem wszelkich bolączek, to przynajmniej dajmy sobie szansę, aby się o tym przekonać. Panie Gerhardsson, nie ograniczajmy na własną prośbę swojego potencjału, niech jego ograniczaniem zajmą się sztaby naszych kolejnych rywalek.