Ruch wybitnie jednostronny
eliminacje Mistrzostw Europy Reprezentacje Świat

Ruch wybitnie jednostronny

 Są w naszej historii takie chwile, gdy w jednym miejscu i czasie spotykają się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Dziś na sztokholmskiej Tele2 Arenie prawidłowość ta dokonała się w dwóch trzecich; mieliśmy bowiem godne uhonorowanie legendarnej Caroline Seger, domknięcie ostatniego rozdziału eliminacyjnej kampanii i wreszcie radość z wywalczonego może nie w epokowym stylu, ale wciąż bardzo pewnie awansu.

Solidnego bodźca ze zwrotem naprzód znów jednak zabrakło, Gerhardsson raz jeszcze zdecydował się postawić na wyjątkowo zgraną już talię kart i choć były one wyraźnie mocniejsze niż te, którymi dysponował tego wieczora jego serbski oponent, to już za moment może z tego zachowawczego podejścia urodzić się całkiem poważny problem. Bo ze skrajnym konserwatyzmem i niechęcią do wprowadzania nieuchronnych zmian najczęściej bywa tak, że jak coś już się zacznie w sposób zauważalny i odczuwalny walić, to kolejne nieszczęścia następują lawinowo i wcale nie każą na siebie przesadnie długo czekać.

angeldal_kaneryd
Bez Filippy Angeldal oraz Johanny Kaneryd awans szwedzkiej kadry na szwajcarskie EURO wcale nie byłby aż taką formalnością (Fot. Bildbyrån)

Ale skoro mamy się cieszyć i nie psuć narracji, to doceńmy fakt, że jeśli ktoś bał się wracać do domu mroźnymi ulicami nocnego, grudniowego Sztokholmu, to ze stadionu mógł w zasadzie bez wielkiej szkody zawinąć się w okolicach 25. minuty. Wtedy było już bowiem absolutnie jasne, że w tej rywalizacji szwedzkim piłkarkom nie może stać się nawet najmniejsza krzywda, choć sam początek mógł nawet sugerować coś dokładnie odwrotnego. Ambicji, konceptu i jakości gościniom z Bałkanów wystarczyło jednak na około pięć minut, po których inicjatywę nieodwołalnie przejęły Szwedki i ani myślały oddawać jej aż do chwili, gdy rywalkom ewentualne sensacje czy niespodzianki zostały z głów ewidentnie wybite. Sygnał do ataku dała w pierwszej kolejności grająca dziś w wyjściowej jedenastce Fridolina Rolfö, chwilę później na nieprzyjemny strzał zza pola karnego zdecydowała się Kosovare Asllani i mogliśmy tylko spokojnie czekać, aż bramkowy worek na Tele2 Arenie wreszcie się rozwiąże. Owe wyczekiwanie nie okazało się zresztą długie, bo stosunkowo szybko gola na 1-0 dla miejscowych zdobył VAR. To znaczy, z dwunastu jardów skutecznie uderzała oczywiście Filippa Angeldal, lecz podyktowany przez grecką sędzię rzut karny należał do gatunku tych wybitnie VAR-owych i nawet Jonna Andersson była mocno zaskoczona, że gra została wstrzymana i nie dane jej było w tej sytuacji dorzucić futbolówki z narożnika boiska. Była już defensorka Hammarby swojej szansy doczekała się jednak po upływie kilku kolejnych minut i choć w tym przypadku nie możemy zapisać na jej koncie bezpośredniej asysty, to właśnie od centry Andersson z kornera rozpoczęła się sekwencja, którą trochę kuriozalnym golem sfinalizowała ostatecznie Stina Blackstenius. Bramkowego przełamania w niebiesko-żółtych barwach doczekała się po drodze także Asllani, która przytomnym wślizgiem dopchnęła futbolówkę do siatki znajdującej się ewidentnie pod formą Sary Cetinji. Takiej zaliczki nie dało się już oczywiście roztrwonić, a przecież za sprawą czyhającej na idealną centrę Magdaleny Eriksson oraz lubujących się w indywidualnych rajdach bocznymi korytarzami boiska Fridoliny Rolfö oraz Johanny Kaneryd, prowadzenie podopiecznych Gerhardssona mogło być jeszcze bardziej okazałe. Podwyższyła je jednak dopiero w czwartej spośród pięciu doliczonych przez grecką sędzię minut Blackstenius i gdy obie ekipy schodziły wreszcie do szatni, gospodynie zostały pożegnane przez swoich fanów jak najbardziej zasłużonymi oklaskami. Bo ambitne uczennice z Bałkanów nie tylko nawet nie podjęły ze swoimi skandynawskimi profesorkami realnej walki, ale na przestrzeni dwumeczu przyjęły od nich niezwykle bolesną lekcję profesjonalnego futbolu.

Druga połowa to już przede wszystkim czas na celebrację kariery Caroline Seger i wychodzenie myślami w kierunku 16. grudnia, kiedy to poznamy komplet rywalek w fazie grupowej EURO ’25. To znaczy, na murawie mecz oczywiście trwał i Szwedki nawet sprawiały wrażenie zespołu mającego przemożną ochotę na więcej, ale różnica sześciu goli nieodwołalnie uczyniła ten dwumecz stosunkowo letnim i pozbawionym specjalnych wzruszeń. Raz jeszcze podkreślamy jednak, ze za taki stan rzeczy winę ponoszą tylko i wyłącznie Serbki, które być może miały jakiś konkretny plan na pokonanie szwedzkiej przeszkody, ale jeśli on w ogóle kiedykolwiek istniał, to na ich nieszczęście miało to miejsce wyłącznie w warstwie teoretycznej. Na murawie piłkarki trenera Zecevicia bardzo długo obsadzały się bowiem przede wszystkim w rolach wybitnie drugoplanowych i nawet przejawiające największą ochotę do gry Damnjanovic, Filipovic, Milivojevic oraz Poljak albo wybitnie nie miały dziś swojego dnia, albo ich największe atuty zostały przez szwedzki sztab koncertowo zneutralizowane. A skoro wspomnieliśmy już o Caroline Seger, to kapitanka Rosengård mogła naprawdę szczerze uśmiechnąć się obserwując poczynania swoich potencjalnych następczyń w środkowej strefie boiska. Filippa Angeldal ponownie była dyrygentką z prawdziwego zdarzenia, to ona nadawała szwedzkim akcjom właściwy rytm i to za jej sprawą nasza gra sprawiała wrażenie tak bardzo płynnej. Co więcej, jeden z dwóch najlepszych meczów w reprezentacyjnych barwach zapisała na swoim koncie Hanna Bennison i to bynajmniej nie tylko ze względu na gola z 57. minuty, bo tam akurat jeszcze bardziej wydatnie niż w miniony czwartek pomogła jej swoją nieporadnością Cetinja. Na wyraźnym plusie dzień zakończyła także Kosovare Asllani, która w przeszłości grywaa ju w orkiestrze Blågult bardziej efektowne koncerty, ale ten dzisiejszy też przywołał przynajmniej namiastkę tych lepszych dni jej sportowej kariery. Oczekiwany impuls z ławki dały także Julia Zigiotti oraz Anna Anvegård, podkreślając tylko, że dominacja podopiecznych Gerhardssona w drugiej linii była dziś niepodważalna bez względu na konfigurację osobową i taktyczną. Jasne, nie był to mecz bezbłędny i perfekcyjny, lecz na taki chętnie poczekamy sobie na przykład do lata 2025. Bo przecież dzisiejsze zwycięstwo oznacza dokładnie tyle, że słowa z dumnie wiszącego dziś za jedną z bramek transparentu właśnie się zmaterializowały. Po drodze bywało różnie, ale… za pół roku widzimy się w Szwajcarii! Tak miało być i tak będzie, co bez niepotrzebnego i niczym nieuzasadnionego euforyzmu warto jednak odpowiednio docenić. Bo w sporcie – dokładnie jak i w życiu – nic nie jest dane za darmo i na zawsze.

swesrb

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!