Drużyna od cudów znów to zrobiła
Świat

Drużyna od cudów znów to zrobiła

 Cztery do zera – dokładnie tak mógłby brzmieć wynik wczorajszego finału Pucharu Szwecji po upływie dwóch kwadransów pierwszej połowy i nikt nie mógłby zgłaszać w tej sprawie szczególnych pretensji. No bo policzmy na spokojnie: zaczęło się od niepewnej interwencji Samanthy Murphy po strzale Anny Csiki, kiedy to futbolówka mogła polecieć w zasadzie wszędzie, później mieliśmy dwa fenomenalne, prostopadłe podania autorstwa odpowiednio Josefine Rybrink oraz Johanny Fossdalsy, po których to wyborne okazje marnowała Clarissa Larisey, a na koniec tej fazy meczu obramowanie bramki gościń obiła jeszcze aktywna jak zawsze Alice Bergström, próbując w ten sposób sfinalizować jeden z licznych, zespołowych wypadów zawodniczek z Hisingen prawym skrzydłem. Dominacja miejscowych nie podlegała więc dyskusji, ale – zupełnie jak przed kilkoma dniami – nijak nie przekładało się to na konkretne wpisy w tych najbardziej kluczowych rubrykach meczowego protokołu. A skoro nie udawało się gospodyniom, to szczęścia postanowiły wreszcie spróbować także podopieczne trenera Carlssona, wykorzystując do tego cokolwiek niefrasobliwą postawę eksperymentalnie zestawionego środka defensywy Häcken. Brylowała w tym przede wszystkim Anam Imo, która na tyle skutecznie uciekła całkowicie bezradnej Lisie Löwing, że ta ostatnia nie potrafiła powstrzymać jej nawet ewidentnie przekraczając przepisy gry w piłkę nożną. Na drodze do pełni szczęścia byłej reprezentantce Nigerii stanęła jednak interweniująca Jennifer Falk, ale sympatycy ekipy z Hisingen nie odetchnęli bynajmniej na długo. Po upływie zaledwie kilkudziesięciu sekund Imo raz jeszcze wystąpiła w roli głównej, tym razem wykładając świetną piłkę ustawionej tuż przed linią pola karnego Selinie Henriksson. Jakość strzału pochodzącej z Kiruny pomocniczki pozostawiała już jednak sporo do życzenia, a ostrzeżone dwukrotnie Häcken postanowiło póki co więcej z ogniem nie igrać i znów przenieśliśmy się z akcją na połowę przyjezdnych z Norrbotten. Goli z tego jednak nie było, w wyniku czego do szatni oba zespoły udały się przy bezbramkowym remisie, a to zdawało się brzmieć jak obietnica niemałych emocji po przerwie.

Fotboll, Svenska Cupen, Final, Häcken - Piteå
Niemożliwe (wciąż) nie istnieje – Puchar jedzie na Północ!! (Fot. Michael Erichsen)

 

 Sommarvädret – to słowo dało się usłyszeć na Bradvida Arenie zdecydowanie najczęściej, a na iście letnie warunki pogodowe uwagę zwracali przede wszystkim nieliczni, lecz zmotywowani nie mniej od swoich piłkarek kibice z dalekiej Północy. Oni mieli jednak ten komfort, że mając do dyspozycji niemal cały sektor za jedną z bramek, mogli w dogodnym dla siebie momencie poszukać tak bardzo potrzebnego w pełni majowego słońca orzeźwienia. Grające w czerwonych trykotach zawodniczki na podobne udogodnienia liczyć jednak nie mogły, a było absolutnie oczywistym, że to przede wszystkim biegająca bez piłki drużyna jako pierwsza może zacząć odczuwać trudy tego spotkania. A nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że Häcken jak mało kto potrafi cierpliwie czekać na swoją szansę, a następnie z zimną krwią wykorzystać minimalne spóźnienie lub błąd w kryciu jednej z rywalek. Kolejne minuty jednak upływały, trener Lind sukcesywnie wprowadzał do gry potencjalne super-rezerwowe (w tym zacnym gronie znalazły się chociażby Kafaji, Schröder oraz Jusu Bah), a premierowy gol wciąż nie padał. Nie brakowało oczywiście okazji, aby go strzelić, ale albo Wijk pocelowała o kilka centymetrów zbyt wysoko, albo niepewnie interweniująca Murphy szczęśliwie zdjęła piłkę z głowy Sandberg, albo strzał jednej ze swoich koleżanek wbrew własnej woli przyjęła na siebie Schröder. Prawe skrzydło gospodyń nieustannie stwarzało zagrożenie, lewe sprawiało wrażenie nieco uśpionego, Rybrink z Fossdalsą starały się rozerwać szczelne zasieki Piteå pojedynczym błyskiem geniuszu, ale na tablicy wyników niezmiennie świeciły się dwa zera. I nawet jeśli podopieczne libańskiego szkoleniowca Maka Linda zdawały się utrzymywać boiskowe wydarzenia pod swoją kontrolą, a zdroworozsądkowe myślenie podpowiadało, że solidny mur z Norrbotten najpewniej da się w końcu skruszyć (jak nie w regulaminowym czasie, to przynajmniej w dogrywce), to jednak perspektywa trzeciej z rzędu finałowej porażki chyba po raz pierwszy realnie pojawiła się w świadomości szykujących się od rana na fetę fanów Häcken. Gdyby ktoś zapewnił ich wtedy, że rzeczonej dogrywki w ogóle nie będzie trzeba grać, wszyscy zapewne przyjęliby taką wiadomość z niemałym entuzjazmem. Jednak, jak to często powtarzają mądrzy ludzie: uważaj, czego sobie życzysz, bo…

Czwarta minuta doliczonego czasu gry, wprowadzona na murawę dosłownie kilkadziesiąt sekund wcześniej Saga Swedman rusza odważnie do teoretycznie beznadziejnej piłki, wygrywa przebitkę z Lisą Löwing w okolicach koła środkowego i przytomnie daje się sfaulować. Zachowanie to wzbudza jak najbardziej uzasadniony entuzjazm sektora gościń, choć niemal wszyscy są wówczas przekonani, że podstawową korzyścią z perspektywy interesów Piteå okaże się zyskanie kilkudziesięciu sekund spokoju dla mocno sponiewieranej odpieraniem kolejnych ataków Häcken defensywy. Do stojącej futbolówki pewnym krokiem pochodzi jednak inna rezerwowa Asla Johannesen, ustawiona na szesnastym metrze kapitanka Josefin Johansson przedłuża jej zagranie głową, a prowadząca to spotkanie pani Tess Olofsson… bez wahania wskazuje na wapno. Na nic zdały się protesty Filippy Curmark, bo sędzia z Malmö nie wyrażała choćby minimalnego zainteresowania historią o naturalnym ułożeniu rąk i ochronie twarzy, którą to pomocniczka Häcken ekspresyjnie starała się przedstawić. Rzut karny to jednak jeszcze nie gol, a niemałą odpowiedzialność postanowiła wziąć na swoje barki Emma Viklund, czyli… trzecia ze zmienniczek w talii trenera Carlssona. Zadanie wcale nie należało do puli tych najłatwiejszych, o czym w marcowym półfinale boleśnie przekonały się chociażby obrończynie tytułu z Hammarby, ale 23-latka ze Skellefteå uderzyła tak precyzyjnie, że Jennifer Falk nie pomogłoby nawet bezbłędne odczytanie intencji strzelającej. 1-0 dla gościń z Piteå, na trybunach niemała konsternacja, a szczęśliwa bohaterka ze łzami w oczach podbiega do jedynego szalejącego z radości sektora, dumnie wskazując na herb ukochanego klubu. I podobnie jak kilka dni wcześniej w przypadku Isabelli Hobson z Evertonu, nikt nie miał wątpliwości, że ten jeden mały gest powiedział nam więcej niż tysiąc słów. Bo choć gospodynie rzuciły się jeszcze do odrabiania strat, dwa razy interweniować musiała Murphy, a Kafaji zdecydowała się na ostatni strzał rozpaczy, to ostatni gwizdek Tess Olofsson oznajmił, że oto drużyna od cudów raz jeszcze dokonała absolutnie niemożliwego. A kadra oparta na mocno identyfikujących się z lokalną społecznością zawodniczkach pochodzących z Norrland była w stanie zadać ćwierćfinalistkom tegorocznej edycji Ligi Mistrzyń dokładnie tyle samo bólu i rozczarowania, ile… one same dopiero co zadały na nieco bardziej eksponowanej scenie faworyzowanym przeciwniczkom z Paryża czy Madrytu. Że niby romantyzm w piłce się skończył? Cóż, jak widać z całą pewnością nie w tej szwedzkiej…

cupen

cupen2

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!