Sprowadzone na ziemię
eliminacje Mistrzostw Europy Świat

Sprowadzone na ziemię

 Po Wembley była radość, dziś natomiast przyszedł czas na szybki powrót do rzeczywistości. I choć dokładnie taki scenariusz zapowiadaliśmy jako ten w teorii najbardziej prawdopodobny, to jednak gdzieś w środku tliła się nadzieja, że oto po raz pierwszy po dłuższej przerwie kadra Petera Gerhardssona rozegra dwa naprawdę dobre mecze przeciwko klasowym rywalkom. Niestety, w zasadzie od pierwszego gwizdka polskiej sędzi, na murawie Gamla Ullevi w Göteborgu nie zgadzało się kompletnie nic. Gościnie z Francji weszły w mecz tak odważnie, jakby z miejsca chciały zrewanżować się za nieprzyjemności, które stały się ich udziałem przy okazji poprzedniej wizyty na stadionie w Västergötland. Wtedy Filippa Angeldal potrzebowała zaledwie 26 sekund aby otworzyć wynik spotkania, a dziś niewiele brakowało, a sztuka ta udałaby się ustawionej tym razem nieco bliżej prawej flanki Kadidiatou Diani. Snajperka Lyonu z niezwykle ostrego kąta pocelowała jednak tylko w zewnętrzną część słupka bramki Jennifer Falk, ale pierwsze ostrzeżenie ze strony Les Bleues niewątpliwie zostało wysłane. Kolejne minuty to dalszy ciąg optycznej przewagi przyjezdnych, choć po prawdzie poza statystykami dotyczącymi posiadania futbolówki oraz liczby wymienionych podań, konkretów wynikało z tego stosunkowo niewiele. Spora w tym jednak zasługa kapitalnie ustawiającej się Magdaleny Eriksson, która bez wątpienia zaliczyła właśnie najlepsze indywidualnie zgrupowanie od czasów, kiedy trzykrotnie na przestrzeni czterech lat wybieraliśmy ją Piłkarką Roku w Szwecji. Dobra dyspozycja rekonwalescentki z monachijskiego Bayernu okazała się o tyle istotna, że w przeciwieństwie do piątkowego starcia w Anglii, dziś co i raz trzeba było łatać dziury w zdecydowanie mniej przypominającej monolit formacji defensywnej. Bardzo długo w tej materii skuteczność szła jednak w parze ze szczęściem, dzięki czemu na tablicy wyników niezmiennie utrzymywał się rezultat bezbramkowy.

bip
Szwedzkie piłkarki zdają się rozumieć, że coś właśnie poszło mocno nie tak. A co na to wszystko trenerski sztab? (Fot. SvFF)

 

 Wyczekiwanego długo przełamania lepsze i dojrzalsze piłkarsko Francuzki ostatecznie się jednak doczekały. I jak na ironię, zwycięskiego gola strzeliły w sposób najbardziej klasyczny z możliwych. Gdy w osiemdziesiątej minucie Falk sparowała na rzut rożny futbolówkę po kąśliwym uderzeniu z dystansu w wykonaniu Grace Geyoro, sektory zajmowane przez szwedzkich fanów nagrodziły tę interwencję gromkimi brawami. Oklaski dało się usłyszeć także kilkanaście sekund później, gdy dośrodkowaną z narożnika futbolówkę poza obręb szesnastki wyekspediowała Linda Sembrant. Interwencja byłej defensorki Juventusu nie wyjaśniła jednak sprawy i już po chwili piłka znów śmigała po szwedzkim polu karnym, gdzie najpierw sprytnie odegrała ją Marie-Antoinette Katoto, a następnie – jak przy okazji kilkuset podobnych sytuacji podczas swojej niezwykle bogatej kariery – do siatki wepchnęła z najbliższej odległości Wendie Renard. Błąd szwedzkiej defensywy? W jakimś stopniu oczywiście tak, bo gdy Eriksson kolejny raz zbiegła w kierunku Katoto, to w opuszczony przez nią sektor błyskawicznie powinna podążyć asekuracja. Tylko teraz z czyjej strony? Suche ustawienie taktyczne sugerowałoby, że cokolwiek więcej powinny zrobić w tej sytuacji Sembrant lub Lundkvist, ale doskonale pamiętamy, iż w przeszłości podobną odpowiedzialność brała na swoje barki jedna z duetu zorientowanych na obronę środkowych pomocniczek. Problem jednak taki, że zaledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej Gerhardsson mocno zamieszał roszadami personalno-taktycznymi właśnie w tym sektorze boiska i Francuzki dosłownie złapały nas w fazie przejściowej. Zdarza się, choć stracony gol zawsze boli bardziej, gdy towarzyszy mu świadomość, że takiego scenariusza realnie dało się uniknąć.

 Jako się rzekło, Francuzki zwyciężyły jednak w pełni zasłużenie, choć same żadną miarą wielkiego meczu nie zagrały. Całe widowisko atrakcyjnością zdecydowanie nie powalało, zadania obu drużynom zdecydowanie nie ułatwiał rzęsiście padający deszcz, a coraz bardziej sfrustrowane niemożnością złapania odpowiedniego rytmu piłkarki w sposób jednoznaczny dawały upust negatywnym emocjom. I to właśnie ich, a nie błyskotliwych zagrań, obejrzeliśmy we wtorkowy wieczór w Göteborgu zdecydowanie najwięcej, czego najlepszym dowodem mogą być czerwone kartki dla trenera Renarda oraz francuskiej rezerwowej Becho. Od pierwszych minut w środku pola iskrzyło także na linii Angeldal – Toletti, swoje dwa centy jak zawsze dorzucała do dyskusji grająca kolejne tej wiosny mocno przeciętne zawody Kosovare Asllani, a w odnalezieniu płynności nie pomagały także liczne kontuzje i przerwy medyczne. Po jednej z nich swój udział w meczu zdecydowanie przedwcześnie zakończyła Delphine Cascarino, która przecież dopiero co na dobre powróciła do poważnego grania w piłkę po kilkunastu miesiącach trudnej, lecz konsekwentnej walki o zdrowie. Brzydki w obrazku mecz kibice szwedzkiej kadry z pewnością by jednak wybaczyli, gdyby tylko były w nim przynajmniej momenty. A jedna, zakończona zresztą fatalnym pudłem Asllani, dwójkowa kombinacja Angeldal i Rolfö oraz jeden nieco anemiczny strzał Anvegård w ósmej z doliczonych do drugiej połowy spotkania minut, to jednak zdecydowanie zbyt mało nawet dla niestawiającego przesadnie wygórowanych wymagań kibica. Ten ostatni z charakterystycznego stadionu w Göteborgu do domu zabrać może jednak w pierwszej kolejności… przeziębienie, gdyż ulubienice trybun nie zrobiły niestety prawie nic, aby w którejkolwiek fazie meczu choć trochę tę chłodną z oczywistych względów atmosferę podgrzać. Reality check? Niby człowiek wiedział, a jednak…

swefra

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!