Dziesiąty, ostatni przystanek
Świat UEFA Women's Champions League UEFA Womens Champions League

Dziesiąty, ostatni przystanek

bdd

Tak prezentowała się wyjściowa jedenastka Häcken, która w czwartkowy wieczór wybiegła na murawę paryskiego Parc des Princes (Fot. Bildbyrån)

 Każda podróż, nawet ta najbardziej ekscytująca, musi w pewnym momencie dobiec końca. Dla piłkarek wicemistrza Szwecji ostateczną destynacją stało się tym razem historyczne, paryskie Parc des Princes i choć dziesiąty rozdział niezapomnianej, pucharowej przygody okazał się jednocześnie tym zdecydowanie najmniej efektownym, to ów niezaprzeczalny fakt ani trochę nie zamazuje całej gamy wspaniałych, pozytywnych emocji, które właśnie za sprawą klubu z Hisingen były w minionym półroczu naszym udziałem. Jasne, troszkę żal, że nie udało się – wzorem chociażby innych sensacji tegorocznej kampanii – spuentować ćwierćfinałowego starcia golem strzelonym jednemu z największych potentatów europejskiego futbolu na jego terenie, ale artykułowanie akurat na tej podstawie zarzutów pod adresem podopiecznych trenera Linda byłoby zdecydowanie wielkim nietaktem. Bo ta jak najbardziej realna rzeczywistość przedstawia się tak, że oto po raz pierwszy w nowej erze Ligi Mistrzyń, szwedzki klub zaprezentował nam niesamowity rajd od eliminacji w niezwykle wymagającej ścieżce ligowej (tak, będziemy to do znudzenia podkreślać), aż po wiosenny ćwierćfinał, przywożąc po drodze bezcenne zdobycze z Enschede, Paryża, Londynu i Madrytu. To dzięki latającym niezwykle wysoko, a mierzącym chyba jeszcze wyżej Osom z Västergötland, jesienno-zimowe wieczory z europejskimi pucharami znów stały się niecierpliwie wyczekiwanymi przez całą, piłkarską społeczność terminami i chyba wszyscy zgodzimy się co do tego, iż była to niezwykle odświeżająca odmiana. A ponieważ statek z Hisingen właśnie dobił do swojego końcowego portu, to nie będzie chyba lepszego momentu na to, aby ten niewątpliwy sukces raz jeszcze docenić i nisko pokłonić się tym, którzy mieli w nim największy udział. Bo prawda jest taka, że nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ponownie przyjdzie nam przeżywać wiosenne emocje w związku z występami któregokolwiek z przedstawicieli Damallsvenskan w wiosennej części najważniejszego z europejskich pucharów.

Jako się jednak rzekło, sam występ piłkarek z Hisingen na przedmieściach Paryża pozytywnie zapamiętany przez neutralnych fanów futbolu prawdopodobnie nie zostanie. Trudno powiedzieć, czy przyczyną była absencja zawieszonej za kartki Anny Anvegård, bardziej trafne rozczytanie pomysłów trenera Linda przez francuski sztab, czy może zwyczajnie akurat w tym momencie – bez dorabiania jakiejkolwiek teorii – po prostu trafił się wicemistrzyniom Szwecji ten mityczny, najsłabszy dzień, ale tym razem różnica piłkarskiej jakości między obiema ekipami widoczna była w zasadzie od pierwszego do ostatniego gwizdka angielskiej sędzi. Ofensywne próby w wykonaniu zawodniczek z Hisingen gospodynie neutralizowały zazwyczaj zanim w ogóle w pobliżu ich pola karnego zdążyło się zrobić niebezpiecznie i choć Häcken konsekwentnie i uparcie starał się grać swoją grę, to efektów nie przynosiło to żadnych. Trochę na siłę wyróżnić moglibyśmy sytuacyjny strzał z dystansu Johanny Fossdalsy (nota bene, jednego z największych odkryć fazy grupowej tegorocznej Ligi Mistrzyń), czy sprytnie rozegraną w trójkącie Kafaji – Schröder – Berström klepkę zakończoną ostrym wstrzeleniem futbolówki z prawego skrzydła, ale dwie próby na dziewięćdziesiąt minut gry to jednak zdecydowanie zbyt mało. Pierwszy celny strzał gościnie ze Szwecji zapisały w statystykach dopiero w 88. minucie, drugi (i zarazem ostatni) – już w doliczonym czasie gry i w obu przypadkach bardziej przypominało to podanie do bramkarki rywalek niż realną próbę jej zaskoczenia. Trochę szkoda, gdyż nie kreując sytuacji trudno w futbolu marzyć o czymkolwiek, lecz z drugiej strony Häcken nie jest przecież jedynym zespołem, który w tej fazie sezonu został skutecznie rozbrojony i pozbawiony swoich największych atutów przez ewidentnie rozpędzone PSG.

Wicemistrzynie Francji nie ograniczały się oczywiście do rozbijania akcji rywalek, bo przez większą część spotkania to one narzucały boiskowym wydarzeniom odpowiedni z ich perspektywy rytm. PSG grał piłką, Häcken za nią biegał, a Nelhage, Rybrink, czy Luik ani na sekundę nie mogły stracić czujności i koncentracji, bo w starciu z niesamowicie eksplozywną, paryską ofensywą, mogło to nieść za sobą naprawdę opłakane konsekwencje. Tak stało się zresztą w 27. minucie, kiedy Geyoro i Katoto kilkoma dotknięciami futbolówki pozornie bez większego wysiłku rozmontowały szwedzkie zasieki obronne, a najlepsza napastniczka świata Tabitha Chawinga przymierzyła przy lewym słupku tak precyzyjnie, że dosłownie nie było tu czego zbierać. Skromne prowadzenie gospodyń utrzymało się aż do 70. minuty, kiedy to na strzał z dystansu zdecydowała się reprezentantka USA Korbin Albert i choć kopnięta przez nią futbolówka nabrała niekoniecznie przyjemnej dla bramkarki rotacji, to Jennifer Falk miała wystarczająco dużo czasu, aby w tej konkretnej sytuacji zachować się lepiej. Niestety, zabrakło zarówno korekty ustawienia, jak i nieco szybszej reakcji i w tym momencie stało się jasne, że ze stolicy Francji nie uda się przywieźć ani awansu (na co zanosiło się od dawna), ani nawet skromnego punkcika do klubowego rankingu. Inna sprawa, że oceniając cały mecz, Falk była akurat jedną z najlepiej dysponowanych zawodniczek wicemistrzyń Szwecji i trzeba oddać, że akurat reprezentacyjna golkiperka – po zdecydowanie słabszym okresie na boiskach ligowych – europejską kampanię zapisze jednoznacznie po stronie plusów. Wracając jednak do chronologii wydarzeń, PSG ukłuł raz jeszcze i ponownie w rolach głównych wystąpić postanowiły najjaśniej świecące gwiazdy francuskiego giganta. Dośrodkowała niezmordowana Karchaoui, w szesnastce w charakterystyczny dla siebie sposób odnalazła się Katoto i to ona – ku uciesze licznie zebranych na trybunach Parc des Princes fanów – ustaliła wynik spotkania na 3-0. Co do kibiców gospodyń, to nie jest bynajmniej wiedzą tajemną, że prezentowany przez nich nieco fanatyczny styl od lat wzbudza sporo kontrowersji, o czym zresztą sami mogliśmy się wczoraj wieczorem przekonać. Piłkarki Häcken już na rozgrzewce przywitał bowiem przeciągły gwizd, a gra w takich okolicznościach przyrody zdecydowanie nie jest przyjemnością dla żadnej z drużyn przyjezdnych. I może to nawet lepiej, że na koniec pucharowej sagi zawodniczki z Västergötland miały okazję przekonać się o tym na własnej skórze, bo szczególnie dla debiutantek pokroju Alice Bergström czy Matildy Nildén może być to niezwykle cenne doświadczenie na przyszłość. A ta rysuje się w Hisingen w całkiem ciekawych barwach, choć już w niedzielę trzeba będzie skoncentrować się na kolejny mecz, paradoksalnie z perspektywy klubu jeszcze ważniejszy niż ten czwartkowy. Przygotowania do niego z pewnością nie ułatwi uraz Moniki Jusu Bah, ale w Häcken wielokrotnie udowadniali, że akurat tam problemy niepostrzeżenie zamieniają się w wyzwania. A z tymi ostatnimi Osy z zachodniego wybrzeża potrafią radzić sobie doprawdy wybornie.

psgbkh

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!