A krąg życia niech trwa. Kadra Szwecji na mecze z Anglią i Francją
Reprezentacje Świat

A krąg życia niech trwa. Kadra Szwecji na mecze z Anglią i Francją

april1

Czeka Anglia, czeka Francja, czeka walka o bilety na szwajcarskie EURO. Choć za mniej więcej 24 godziny oczy większości przedstawicieli szwedzkiej społeczności piłkarskiej skierowane będą na kolejny występ niesamowitej ekipy z Hisingen na wielkiej, europejskiej scenie, to dosłownie kilka dni później z trybu klubowego płynnie przejdziemy w ten reprezentacyjny. A zadanie tym razem będzie o tyle ułatwione, że w obu przypadkach towarzyszyć nam będą klimaty francuskie i w obu to nasze przeciwniczki przystąpią do boju w roli jeśli nie zdecydowanych, to przynajmniej łatwych do wskazania faworytek. Co więcej, kwietniowe okienko na kadrę ułożyło się tak interesująco, że podopieczne Petera Gerhardssona zmierzą się w nim nie tylko z trzecią, ale również z drugą drużyną aktualnego rankingu FIFA. I nie trzeba chyba dodawać, że na londyńskim Wembley tym bardziej przypadnie im w udziale pozycja underdoga, która jednak jak wiadomo czasami potrafi okazać się nie przekleństwem, lecz wybawieniem.

Młodsi kibice z pewnością nie pamiętają, aby na poziomie eliminacji wielkiego turnieju reprezentacja Szwecji rozgrywała dwumecz, w którym tak naprawdę nic nie musi, za to wiele może. A nawet ci nieco starsi mogą mieć ze wskazaniem takiej sytuacji niemały kłopot. Nowy format rozgrywek, w połączeniu z mało fartownym losowaniem oraz delikatnym przemeblowaniem na futbolowej mapie Europy sprawił jednak, że oto wiosną A.D. 2024 obudziliśmy się właśnie w takiej, nieznanej nam dotąd rzeczywistości. I wbrew pozorom wcale nie jest ona aż tak upiorna, jak mogłoby się na pozór wydawać. Po pierwsze, przynajmniej trzy (a może nawet i dwa) zdobyte w kwietniu punkty, poparte dodatkowo solidną, boiskową postawą, mogą okazać się czymś na kształt mitu założycielskiego tej drużyny, która wprawdzie w tym konkretnie składzie osobowym długiej i szczęśliwej przyszłości raczej przed sobą nie ma, ale coś na tu i teraz zbudować jak najbardziej jest w stanie. Po drugie, nawet jeśli – tfu, tfu – w tej fazie rywalizacji podwinie nam się noga, to prawdziwy finał o być albo nie być w szerokiej, europejskiej czołówce rozegramy późną jesienią i dopiero ewentualna porażka w nim będzie niosła za sobą realne i niezwykle bolesne konsekwencje. Margines błędu wciąż zatem istnieje, chociaż dla dobra nas wszystkich lepiej byłoby go drastycznie nie zwężać, a kibicom, których tej kadrze akurat nie brakuje, odpłacić za często bezwarunkowe wsparcie ambicją, determinacją i wolą walki. Bo prawdziwe problemy zaczną się dokładnie wtedy, kiedy i na tych płaszczyznach wszystko przestanie się nam zgadzać.

Gerhardsson powołał do boju wszystkie doświadczone rekonwalescentki (no, oczywiście spośród tych znajdujących się obecnie w stanie pozwalającym na kopanie piłki) i trzeba mu oddać, że jest pod tym względem w swoich działaniach nadzwyczaj konsekwentny. Takie jednak jego selekcjonerskie prawo, a w związku z nim nie dziwmy się również temu, że w kadrze znalazło się miejsce dla grającej mało efektowne ogony w rozgrywającym najsłabszy sezon od dekady Milanie Kosovare Asllani, a zabrakło go dla zawodniczek znajdującym się od wielu tygodni w zdecydowanie mocniejszym uderzeniu. I to reprezentujących na co dzień barwy albo tej samej ekipy z Mediolanu, albo zespołów rywalizujących w grupie mistrzowskiej tej samej, włoskiej Serie A. Czy jednak taka decyzja powinna nas dziwić, skoro Kosse prawdopodobnie dziewięć spośród swoich dziesięciu najlepszych spotkań w karierze rozegrała właśnie pod wodzą Gerhardssona? A skoro tak, to może albo na Wembley, albo na Gamla Ullevi, ten zgrany i sprawdzony wariant znów zadziała? Tak bardzo pragnęlibyśmy takiego właśnie scenariusza i nie jest on bynajmniej jakoś wielce nieprawdopodobny, bo skoro Piteå mogło zdobyć mistrzostwo Damallsvenskan, a Häcken zameldować się w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń, to obrazek z Rolfö, Asllani i Kaneryd uciszającymi słynną świątynię angielskich Lwic wygląda niemal jak ani trochę niewyretuszowany element rzeczywistości. A jeśli tak, to oto dochodzimy do punktu, w którym trzeba przejść do często przywoływanej w naszej dyscyplinie formułki, że oto na nieco ponad tydzień przed godziną pierwszej, eliminacyjnej próby wiemy dokładnie tyle, że nie wiemy nic. No, może poza faktem, że tym razem wyjątkowo to nie my będziemy musieli tłumaczyć się ze zbyt mało efektownych zwycięstw. I chyba wszyscy jednogłośnie przyznamy, że w tych ogólnie średnio wesołych czasach, jest to niewątpliwie przyjemny efekt uboczny. A jeśli nie przyjemny, to na pewno wygodny, ponieważ – jako się rzekło – wygrać możemy sporo. Nie zmarnujmy więc tej okazji, bo na musiku i tak jeszcze zdążymy swoje zagrać w czerwcu oraz (oby nie) na przełomie listopada i grudnia. Póki co wciąż mamy jednak przedwiośnie i gorąco wierzymy, że nie tylko metaforycznie tchnie ono nowe życie także w cykl funkcjonowania tej kadry. Eliminacyjne granie czas zacząć, a krąg życia niech trwa!

april2

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!