Powrót królowych
Publicystyka Świat UEFA Women's Champions League UEFA Womens Champions League

Powrót królowych

 W ostatnich ośmiu latach jedynie dwukrotnie królowa strzelczyń Damallsvenskan mogła pochwalić się dorobkiem przynajmniej dwudziestu goli w sezonie. Co więcej, ta niełatwa jak widać sztuka udała się zawodniczkom reprezentującym kluby niezaangażowane wówczas w mistrzowski wyścig, co zdecydowanie czyni ich wyczyn jeszcze bardziej wyjątkowym. Tę statystykę wspominamy dziś nieprzypadkowo, a okazją nie jest bynajmniej zbliżająca się wielkimi krokami inauguracja ligowych rozgrywek. Tak się bowiem ciekawie składa, że już za mniej więcej 24 godziny zarówno Tabitha Chawinga (ex-Kvarnsveden), jak i Amalie Vangsgaard (ex-Linköping) ponownie będą miały sposobność, aby sobie na szwedzkiej ziemi postrzelać. A ich ewentualne gole mogą mieć tym razem niebagatelną, sięgającą półfinału piłkarskiej Ligi Mistrzyń wartość, gdyż to właśnie o tak wielką stawkę ich obecny klub (PSG) zagra jutro na Bravida Arenie z jedną z największych rewelacji tegorocznej edycji europejskich pucharów – BK Häcken.

1

Tabitha Chawinga i Amalie Vangsgaard ponownie będą miały okazję przypomnieć się szwedzkim kibicom (Fot. psg.fr)

Tak, szwedzka piłka klubowa przeżywała swego czasu prawdziwą, złotą erę. Swoje lata świetności miał przecież Jitex Möldnal, a nieco później chwile niezapomnianych, sportowych uniesień stały się dziełem Umeå, czyli miasteczka z odległej Północy, które właśnie dzięki lokalnej drużynie oraz występującej w jej barwach piłkarkom w ogóle zaistniało w świadomości kibiców z wielu odległych od koła podbiegunowego zakątkach globu. Nieco młodsi fani pamiętać mogą natomiast kolejne udane lub wręcz przeciwnie próby zawojowania futbolowej Europy przez Rosengård, czy wreszcie projekt stworzenia swoistej drużyny marzeń w podsztokholmskim Tyresö, który trwał wprawdzie niezwykle krótko, ale emocje wzbudzał na tyle gorące i niejednoznaczne, że w pamięci pozostanie już chyba na zawsze. Te wszystkie wydarzenia są jednak rzecz jasna częścią mniej lub bardziej odległej przeszłości i choć jak najbardziej mamy prawo się nią szczycić, to z drugiej strony mocno nierozsądne byłoby się w niej zatracać. Szczególnie, że świat, a co za tym idzie także i nasza ukochana dyscyplina sportu, w ostatnich latach przeszły tak znaczącą transformację, że obrazki z dni największej chwały klubu z Västerbotten sprawiają wrażenie wyjętych z zupełnie innej, zapomnianej już rzeczywistości. W kalendarzu zamknęło się to wszystko w niespełna dwóch dekadach, lecz okazały się one na tyle intensywne, że oto dotarliśmy do punktu, w którym piłkarska Liga Mistrzyń stała się niezwykle istotnym elementem wielkiego biznesu, a przy najważniejszym stole siedzą delegacje nie z Umeå, Hjørring, czy Duisburga, lecz Londynu, Paryża, Lyonu, Barcelony, Madrytu, czy Monachium.

No i Hisingen. Element do tego zbioru pozornie kompletnie niepasujący, ale wicemistrzynie Szwecji miały na siebie idealnie skrojony pod aktualne możliwości pomysł, następnie konsekwentnie go realizowały, a ponieważ na boisku okazały się skuteczniejsze od rywalek z największych, europejskich metropolii, to im przypadnie w udziale zaszczyt gry o półfinał Ligi Mistrzyń. I choć na papierze jest to osiągnięcie niewątpliwie mniej spektakularne od historycznych rajdów Umeå, czy Tyresö, to w moim prywatnym rankingu szwedzkich pucharowiczek, to właśnie Häcken z sezonu 2023-24 zajmuje zaszczytne i absolutnie niezagrożone pierwsze miejsce. I to bez względu na to, jak zakończy się czekająca nas już za chwilę konfrontacja z jeszcze jednym francuskim gigantem. W obecnych realiach dotarcie przedstawiciela Damallsvenskan do tej fazy rozgrywek jawi się wręcz niczym zdobycie jednego z ośmiotysięczników, a jego wartość dodatkowo podbija fakt, iż podopieczne libańskiego szkoleniowca Maka Linda od pierwszego kwalifikacyjnego dwumeczu przystępowały do rywalizacji w roli underdoga. Tymczasem drużyna, która miała efektownie wyłożyć się na pierwszym płotku, dzielnie przetrwała na placu boju całą jesień, zimę, doczekała na nim do wiosny i wciąż nie brak jej marzeń, celów i ambicji. Tak, ta historia jest naprawdę inspirująca i nie mam ani krzty wątpliwości, że po wielu latach o tym właśnie zespole – zupełnie jak o mistrzowskim składzie Piteå z sezonu 2018 – powstanie w Szwecji (a być może i poza jej granicami) przynajmniej kilka dokumentalnych filmów. A czy ostatnia ich część napisze się właśnie w drugiej połowie marca, a paryski Parc des Princes okaże się dla nieustraszonych Os z Hisingen stacją docelową? Dokładnie tak podpowiada logika, a wspomniane Chawinga oraz Vangsgaard, przy wsparciu koleżanek pokroju Katoto, Geyoro, Albert, Karchaoui, Groenen, czy Baltimore niewątpliwie dołożą wszelkich starań, aby tę piękną bajkę definitywnie zakończyć. Karty mają mocne, a formę jeszcze lepszą, bo w obecnym roku kalendarzowym PSG meczu jeszcze nie przegrał, choć po drodze rywalizował między innymi z Lyonem i Bayernem. Co więcej, w miniony weekend podopieczne trenera Precheura rozbiły w drobny pył solidne przecież Saint-Ètienne, wysyłając tym samym jasny sygnał, że o żadnej miękkiej grze z ich strony mowy być nie może. A my patrzymy na to wszystko z podziwem, bijemy zasłużone brawa, a potem przypominamy sobie, jak kilka miesięcy temu Twente w przededniu rywalizacji z Häcken kompletnie zdemolowało Ajax w finale Superpucharu Holandii. Wtedy tez podziwialiśmy, czuliśmy respekt, a na koniec ze łzami wzruszenia w oczach patrzyliśmy na taniec radości w wykonaniu piłkarek w charakterystycznych, żółto-czarnych trykotach. Podobny scenariusz przeżywaliśmy później w grudniu, a następnie w styczniu. Że niby nic cztery razy się nie zdarza? Być może, lecz o tym niech już zdecyduje boisko…

Dobrej zabawy i cudownej, pucharowej wiosny!

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!