Pucharowe zmartwienia i radości
Świat

Pucharowe zmartwienia i radości

alex
Tottenham Roberta Vilahamna sprawił zdecydowanie największą pucharową niespodziankę minionego weekendu (Fot. Alex Davidson)

 Dwie muchy grają sobie w piłkę nożną w filiżance i nagle jedna mówi do drugiej: Ty się nie ociągaj, bo za dwa dni gramy w pucharze. Wybaczcie ten żenujący żart na początek, ale doprawdy trudno o bardziej trafne podsumowanie zakończonego właśnie weekendu. Tak się bowiem złożyło, że w większości europejskich krajów pierwszy marcowy termin zarezerwowano właśnie dla rozgrywek pucharowych, które zresztą dostarczyły nam wielu ciekawych rozstrzygnięć. A szwedzkie piłkarki, co wcale nie było ostatnimi czasy aż tak oczywiste, miały w nich całkiem spory udział i nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że to im często przypadały w tych boiskowych spektaklach pierwszoplanowe role.

Zacznijmy jednak od wizyty na podwórku krajowym, bo po pierwsze – koszula zawsze bliższa ciału, a po drugie – inauguracji fazy grupowej Pucharu Szwecji zignorować zwyczajnie nie wypada. Tym bardziej, że terminarz od razu dostarczył nam jak na talerzu dwa starcia ze sporym potencjałem na głośny, futbolowy hit. I to nawet pomimo faktu, że pogoda u progu wiosny bynajmniej nie zachęcała ani do gry w piłkę, ani tym bardziej do bacznego obserwowania jej z perspektywy trybun. O ile jednak w sztokholmskich derbach poziom rywalizacji faktycznie nie zachwycił, a bezbramkowy remis w rywalizacji Hammarby z Djurgården nie skrzywdził żadnej ze stron, o tyle na Kopparvallen w Åtvidabergu od pierwszej do ostatniej minuty zawodniczki Linköping i Rosengård zaserwowały nam prawdziwą jazdę bez trzymanki. Trafienia Cornelii Kapocs oraz Cathinki Tandberg sprawiły, że występujące formalnie w roli gospodyń piłkarki z Östergötland w pewnym momencie prowadziły już różnicą dwóch goli, ale przyjezdne ze Skanii chyba wreszcie przypomniały sobie o własnym DNA i zupełnie jak za wcale nie tak starych, lecz z pewnością dobrych czasów, wyrwały jeden punkt w doliczonym czasie gry za sprawą Emmy Jansson. Ponadto, w Hisingen niezmiennie stabilnie: klub wygrywa (tym razem gładkie 3-0 z Växjö), a kolejne dzieciaki (tym razem Matilda Nildén) w wielkim stylu przedstawiają się publiczności na Bravida Arenie; Piteå, Kristianstad oraz Vittsjö urządzają sobie punktowane treningi strzeleckie w rywalizacji z przedstawicielkami niższych klas rozgrywkowych, a Umeå skutecznie ucisza tych, którzy po lutowych grach towarzyskich w drużynie z Brommy widzieli potencjalną rewelację nadchodzących rozgrywek ligowych.

A co słychać w wielkich, europejskich klubach? Hat-trick Stiny Blackstenius pozwolił londyńskiemu Arsenalowi dosłownie przejechać się po Aston Villi w półfinale Pucharu Ligi. Jest to rezultat o tyle istotny, że te w teorii zdecydowanie najmniej prestiżowe rozgrywki mogą okazać się dla stołecznych Kanonierek jedyną w trwającym właśnie sezonie szansą na włożenie do klubowej gabloty jakiegokolwiek trofeum. O końcowy triumf będzie im jednak o tyle trudno, że w decydującym boju ich umiejętności sprawdzi Chelsea, która wczoraj – przy czynnym udziale szwedzkiego tercetu z The Blues (Nathalie Björn przedwcześnie opuściła plac gry z powodu kontuzji) – skromnie pokonała Everton w ćwierćfinale FA Cup. Tym samym Emma Hayes wciąż może pożegnać się z Wyspami Brytyjskimi poczwórną koroną i w rezultacie stać się zapewne wieczną legendą klubu z Kingsmeadow. W fazie półfinałowej Pucharu Anglii Londyn ma jednak aż dwóch reprezentantów, a to wszystko za sprawą zamieszania, jakie w rywalizacji z faworyzowanym Manchesterem City stało się udziałem prowadzonego przez Roberta Vilahamna Tottenhamu. Ponad dwugodzinna batalia na Brisbane Road zakończyła się ostatecznie pasjonującym konkursem jedenastek, w którym swoje próby bez najmniejszych problemów wykorzystały Amanda Nildén oraz Filippa Angeldal. Z tej dwójki, po końcowym gwizdku sędzi Kirsty Dowle, powody do radości miała jednak tylko wypożyczona z Juventusu defensorka, bo to właśnie jej zespół (w jego kadrze znajduje się również Matilda Vinberg) cały czas pozostaje w grze o tytuł. Historyczną promocję do najlepszej czwórki wywalczyły ponadto Lisice z Leicester, a w wyjazdowym zwycięstwie nad Liverpoolem (2-0) udział miała między innymi dwudziestoletnia Emilia Pelgander. Na ćwierćfinale swoją przygodę z FA Cup zakończył za to Brighton & Hove Albion Julli Zigiotii i Emmy Kullberg, niezwykle boleśnie (0-4) wypunktowany w sobotnie popołudnie przez najwyraźniej rozkręcający się z biegiem rundy rewanżowej Manchesterem United.

Zwalniać tempa ani trochę nie zamierza za to Madelen Janogy, która w sposób szczególny upodobała sobie chyba gnębienie rywalek z Turynu. Przed kilkoma tygodniami była snajperka Piteå i Hammarby dwukrotnie trafiała do siatki na Campo La Marmora w spotkaniu ligowym, a teraz dosłownie skopiowała ów wyczyn w półfinale Coppa Italia. To wszystko sprawiło, że Fiorentina stosunkowo pewnie (3-1) pokonała na wyjeździe mocno faworyzowany przez bukmacherów Juventus, meldując się tym samym w wielkim finale rozgrywek. A w nim, co z kolei zaskoczeniem ani trochę już nie jest, znalazło się także miejsce dla AS Romy. Aktualne mistrzynie Włoch kolejny raz w tym sezonie zabawiły się (5-2) z coraz bardziej dołującym Milanem, a malutkim pocieszeniem dla szwedzkich fanów ekipy z Mediolanu może być fakt, iż jedno z honorowych trafień dla gościń było dziełem Evelyn Ijeh, która w ten sposób oficjalnie rozpoczęła swoje strzelanie na Półwyspie Apenińskim. Ćwierćfinał Pucharu Danii z Koldingiem na swoją korzyść (2-0) rozstrzygnęły piłkarki Brøndby, w składzie których na boku defensywy oglądaliśmy w wyjściowej jedenastce Johannę Alm. Zdecydowanie mniej przyjemnie tę fazę zmagań wspominać będzie natomiast Hannah Kohl, bo nie dość, że rywalizację z Århusem 27-letnia golkiperka obserwowała jedynie z perspektywy ławki rezerwowych, to jeszcze jej Fortuna Hjørring przegrała po wyrównującym boju 0-1. Szwedzkich akcentów jako takich zabrakło w obu półfinałach Coupe de France, ale kibice z Hisingen z zainteresowaniem mogli obejrzeć paryskie derby, w których to ćwierćfinałowe przeciwniczki BK Häcken w tegorocznej edycji Lidze Mistrzyń (Paris SG) okazały się lepsze od ich niedawnych grupowych rywalek (Paris FC), choć do wyłonienia ostatecznych zwyciężczyń także tu konieczne były rzuty karne. Inna sprawa, że jedną z bohaterek PSG raz jeszcze została Tabitha Chawinga, bo bez wkładu własnego ze strony snajperki z Malawi, pucharowa przygoda tego zdecydowanie najbardziej zasłużonego, paryskiego klubu niechybnie dobiegłaby wczoraj końca.

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!