One znowu to zrobiły! Zmienne szwedzkie szczęście w Lidze Mistrzyń
Publicystyka Świat UEFA Women's Champions League UEFA Womens Champions League

One znowu to zrobiły! Zmienne szwedzkie szczęście w Lidze Mistrzyń

anveg
Anna Anvegård, podobnie jak każda z piłkarek Häcken, zostawiła na londyńskiej murawie mnóstwo zdrowia (Fot. BK Häcken)

To na zdrowy rozum nie miało prawa się udać. Oczywiście, w tej edycji pucharowych zmagań wicemistrzynie Szwecji już czterokrotnie pokazywały, że niestraszna im gra przeciwko wyżej notowanej, europejskiej marce, ale jednak tym razem poprzeczka poszła od razu o kilka poziomów w górę. Bo nie dość, że wyjazd na teren jednego z trzech najlepszych klubów świata, to jeszcze mecz zaplanowany na połowę grudnia, czyli okres, w którym nordyckie stadiony – w przeciwieństwie chociażby do tych angielskich – z zasady częściej wypełniają się śniegiem niż kibicami. I nie da się ukryć, że pierwszy kwadrans rywalizacji na Stamford Bridge dobitnie pokazał, że klub z Hisingen może mieć w tej konfrontacji nie lada problem. Rzuty rożne dla gospodyń bite były dosłownie taśmowo, głodna wielkiego grania Guro Reiten szalała na lewym skrzydle, a instruowane przez tradycyjnie już aktywną na swoim stanowisku Emmę Hayes mistrzynie WSL z niesamowitą konsekwencją próbowały eksplorować trochę zbyt nonszalancko odsłaniane przez boczne defensorki Häcken sektory boiska. Osy oczywiście nie byłyby sobą, gdyby choć raz nie spróbowały się odgryźć, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że strzały Anny Anvegård oraz Clarissy Larisey bardziej zapamiętali statystycy niż na przykład Zecira Musovic. Na przestrzeni całego meczu tak naprawdę tylko raz udało się wykreować realne zagrożenie pod bramką Chelsea, ale całą zabawę szybko zakończyła sędzia liniowa, błyskawicznie podnosząc do góry chorągiewkę. I choć szwajcarska rozjemczyni błędu w tej sytuacji absolutnie nie popełniła, to aż szkoda, że obsłużona doskonałym podaniem Aisha Masaka nie miała okazji, aby solidnie przetestować refleks oraz umiejętność gry na przedpolu wspomnianej Musovic. O ile jednak fani Häcken mogli tego wieczora gdybać raz, o tyle sympatycy Chelsea za głowy łapali się niesamowicie regularnie, a każdą upływającą minutę spotkania obserwowali z coraz to większym niedowierzaniem.

Bo fakt, że przy takim obrazie meczu tablica wyników niezmiennie wskazywała bezbramkowy remis, zakrawał wręcz o cud. Zgadza się, Samantha Kerr, czy Francesca Kirby raz po raz testowały cierpliwość fanów licznymi, niedokładnymi zagraniami, ale przecież nie było też tak, że czystych okazji strzeleckich gospodyniom jakkolwiek brakowało. Skuteczność pozostawiała oczywiście wiele do życzenia, ale choćby taka Erin Cuthbert w dziewięciu na dziesięć prób zamieniłaby przytomne wycofanie piłki przez Reiten na gola. Tym razem jej uderzenie wylądowało jednak na poprzeczce, następnie piłka odbiła się jeszcze od linii bramkowej i wyszła w pole. Sporo pretensji może mieć do siebie także rozgrywająca właśnie najlepszą rundę od czasu transferu na Wyspy Brytyjskie Johanna Kaneryd, która w 60. minucie stanęła oko w oko z Jennifer Falk i pojedynek ze swoją reprezentacyjną koleżanką przegrała. A gdy zawodniczkom z Londynu wreszcie powiodła się misja umieszczenia futbolówki w szwedzkiej bramce, to asystentka pani Esther Staubli dopatrzyła się spalonego Samanthy Kerr, choć powtórki nie dały nam jednoznacznej odpowiedzi co do tego, czy Elma Nelhage przypadkiem nie złamała w tej sytuacji linii. Nawet w szóstej doliczonej minucie o zwycięstwie gospodyń mogła jeszcze przesądzić Eve Perisset, ale jej uderzenie z rzutu wolnego było jedynie najlepszym możliwym podsumowaniem ofensywnej niemocy, która z niewiadomych przyczyn dosięgnęła w czwartkowy wieczór mistrzynie Anglii.

 Inna sprawa, że nieprzypadkowo w piłkarskim środowisku od lat funkcjonuje powiedzenie, że gra się tak, jak pozwala rywal. A zawodniczki Häcken wyszły dziś na murawę Stamford Bridge niezwykle zmotywowane i wszelkie ewentualne niedostatki skutecznie niwelowały ambicją. Przed pierwszym gwizdkiem mogliśmy zastanawiać się, jak na tle takiego przeciwnika poradzi sobie zastępująca dziś kontuzjowaną Filippę Curmark Johanna Fossdalsa, ale szybko okazało się, że wszelkie obawy były tu całkowicie bezzasadne. Osiemnastolatka z Wysp Owczych swój najpoważniejszy, futbolowy egzamin zdała bowiem tak, jakby całe dotychczasowe życie spędziła przygotowując się do tego jednego występu. Kilka zaprezentowanych przez nią zagrań wzbudziło niekłamany podziw nawet wśród miejscowych kibiców, a brak nadmiernego respektu w pojedynkach z zawodniczkami pokroju Kerr czy Ingle autentycznie imponował. Podobnie zresztą jak fakt, że pojedyncze kiksy zdawały się nie tylko nie wytrącać jej z równowagi, co wręcz motywować do jeszcze lepszej gry. Tytaniczną pracę w drugiej linii wykonała zresztą także Marika Bergman Lundin, która wraz z Fossdalsą stworzyła nadspodziewanie zgrany duet, wzorowo wspomagany zresztą przez wykonującą zdecydowanie więcej niż zazwyczaj zadań stricte defensywnych Rosę Kafaji. Najbardziej namacalnym obrazem ofiarności i zaangażowania Häcken była jednak postawa Anny Anvegård, która pomimo wyraźnie doskwierającego dyskomfortu wytrwała na placu gry aż do 86. minuty. W samej końcówce jej miejsce na boisku zajęła Felicia Schröder i – podobnie jak wszystkie zmienniczki w ekipie Os z Hisingen – od razu zdecydowała się na pierwszy sprint. Tak, Chelsea była zespołem wyraźnie górującym nad rywalkami ze Szwecji jakościowo, ale po takim meczu chyba nikt nie ma wątpliwości, że ten jeden punkt wicemistrzyniom Damallsvenskan się po prostu należał. Już za niespełna tydzień przed nami wielki rewanż na Bravida Arenie, ale coraz bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym to zdecydowanie najważniejszą datą dla kibiców Häcken stanie się 24. stycznia 2024. Właśnie wtedy może bowiem napisać się historia i choć jest to termin w samym środku czegoś, co zwyczajowo nazywaliśmy zimowymi wakacjami, to pomni doświadczeń z ostatnich miesięcy, ani trochę nie będziemy się tym faktem sugerować. Szczególnie, że oto realnie otwiera się szansa, aby szwedzki klub napisał historię, którą niełatwo będzie powtórzyć.

A co słychać w Malmö? Stabilnie, czyli dziewiąty raz w łeb! Przez pierwszy kwadrans mogliśmy nawet łudzić się, że rywalizacja Rosengård z Barceloną okaże się w przypadku klubu ze Skanii jakimś pozytywnym przełamaniem, ale samobójczy gol autorstwa Jessiki Wik stosunkowo szybko sprowadził nas z powrotem na ziemię. Później jeszcze mogliśmy przez chwilę ucieszyć się niesygnalizowanym strzałem z dystansu Hanny Andersson (Sandra Panos sparowała go ostatecznie na poprzeczkę), czy pojedynczymi rajdami Rii Öling, ale tegoroczne triumfatorki Ligi Mistrzyń wypunktowały zespół Ievy Cederström tak boleśnie, że aż przykro było na to patrzeć. Oczywiście pod warunkiem, że nie było się akurat kibicem Barcelony, bo ci dla odmiany powodów do narzekań wyjątkowo nie zgłaszali. Ku ich uciesze na listę strzelczyń wpisywały się kolejno Paralluelo, Guijarro, Bonmati i Caldentey, a w samej końcówce swojego gola poszukała nawet młodziutka rezerwowa Martina Fernandez. Tym sposobem Barcelona utrzymała status jedynego obok Olympique Lyon zespołu z kompletem punktów w fazie grupowej i nic nie wskazuje na to, aby po kolejnej serii spotkań miało się to zmienić. Bo nawet jeśli w stolicy Katalonii zawodniczki Rosengård zagrają bez żadnego obciążenia, to i tak znalazłoby się bardzo niewielu śmiałków, którzy postawiliby choćby minimalną część swoich oszczędności na to, że w tej rywalizacji dojdzie do jakiejkolwiek niespodzianki. I żeby było jasne – ani trochę się można się temu dziwić.


Komplet wyników:


Tabele grup LM:

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!