Nic dwa razy…?
Damallsvenskan Ligi Świat

Nic dwa razy…?

pif
Czy to zdjęcie z roku 2018? Nie, to maj 2023, a Piteå znów na szczycie! (Fot. Bildbyrån)

 

 Podobno istnieją historie, które na przestrzeni dziejów nie mają prawa wydarzyć się więcej niż raz. I wiele przemawiało za tym, że sezon 2018 w Damallsvenskan należy właśnie do tej kategorii. Wszak w realiach współczesnego futbolu próżno szukać innego zespołu, który wywalczył tytuł mistrzowski poważnej ligi w sytuacji, gdy typowano go raczej jako potencjalnego spadkowicza. Po sensacyjnym wdrapaniu się na sam szczyt krajowej piramidy, w Piteå szybko wrócili jednak w lepiej zbadane rejony, jakimi w przypadku zawodniczek z Norrbotten niewątpliwie są dolne strefy stanów średnich ligowej tabeli. Co więcej, przed dwoma laty drużyna prowadzona przez Stellana Carlssona de facto zakończyła ligowe granie pod kreską, a pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej zapewniło jej wyłącznie średnio przemyślane rozszerzenie Damallsvenskan do czternastu zespołów. Szalony wyskok sprzed pięciu lat coraz bardziej jawił się więc jako filmowa, lecz zdecydowanie jednorazowa anomalia. Aż tu nagle nadeszła wiosna 2023…

Tym razem o wskazywaniu Piteå jako potencjalnego spadkowicza nie było wprawdzie mowy, ale wynikało to przede wszystkim z tego, że w nadętej lidze znalazło się miejsce dla takich wynalazków, jak Bromma, Uppsala, czy inny Kalmar. A gorzej od nich w piłkę grać się zwyczajnie nie da (dla porządku: mówimy tu o pierwszoligowym graniu). Wśród ekspertów panował jednak konsensus, że w grze o medale liczyć się będzie wyłącznie Wielka Szóstka (trzy kluby ze Skanii, Hammarby, Häcken oraz Linköping), a jeśli ktoś będzie w stanie im w pojedynczych meczach zagrozić, to w tej roli widziano przede wszystkim stołeczny Djurgården. Dla Piteå miał to być natomiast jeszcze jeden spokojny sezon spędzony w strefie niczyjej, gdzieś w okolicach lokat 8-10. Tym bardziej, że u progu ligowej wiosny kontuzje wyłączyły z gry między innymi Josefin Johansson, Ronję Aronsson oraz Selinę Henriksson, a problemy natury fizycznej nie omijały również kluczowych z ofensywnego punktu widzenia Anam Imo, czy Kartiny Guillou. Tyle teorii, gdyż ta – jak to często bywa – mocno rozjechała nam się z praktyką. Duma Norrbotten przebłyski dobrej gry pokazała nam już w krajowym pucharze, gdzie naszpikowane gwiazdami Hammarby dopiero w dogrywce potrafiło przechylić szalę awansu na swoją korzyść, a start ligowych zmagań udowodnił nam, że nie był to bynajmniej chwilowy wystrzał formy, a stały i mający nadspodziewanie solidne fundamenty trend.

Mówi się, że w futbolu tytuły wygrywa defensywa, więc nie będzie wielkiego zaskoczenia, że bohaterką numer jeden jest dla sympatyków Piteå wyciągnięta z ligi islandzkiej Samantha Murphy. 26-letnia Amerykanka znalazła się na sportowym zakręcie po niezbyt przyjaznym rozstaniu z rodzimą ligą NWSL, ale Stellan Carlsson kolejny już raz pokazał, że pod kołem podbiegunowym potrafią radzić sobie z podobnymi przypadkami jak mało gdzie. Pamiętacie, jak przed laty zaczęliśmy na własne potrzeby nazywać klub z Norrbotten kliniką złamanych karier? Cóż, najwyraźniej czas potwierdzić, że działa ona cały czas, a jej skuteczność ani trochę nie spada. A nazwisko Murphy spokojnie możemy dopisać do długiej listy, na której znajdują się już tak zasłużone dla naszej dyscypliny postacie jak Stephanie Labbé, Pauline Hammarlund czy Madelen Janogy. Zdecydowanie bardziej harmonijne są sportowe losy Faith Ikidi oraz Ellen Löfqvist, czyli jedynych przedstawicielek mistrzowskiego składu 2018 w obecnej wyjściowej jedenastce. To właśnie one zbudowały wraz z młodą, wyciągniętą z Umeå Wilmą Carlsson trzyosobowy blok defensywny, na którym tej wiosny cyklicznie łamią sobie zęby kolejni ligowi potentaci. Prawdziwym odkryciem minionych tygodni jest jednak z pewnością Rebecka Holm, która do tego momentu w poważnym futbolu nie wyróżniła się absolutnie niczym. Czy ktoś jeszcze dwa miesiące temu mógł przypuszczać, że to właśnie ta zawodniczka stworzy z Fanny Andersson jeden z najlepiej rozumiejących się duetów środka pola? Być może wierzył w to trener Carlsson i jeśli rzeczywiście tak wyglądał jego plan, to wypada mu tylko pogratulować. Bo skoro wspomniana już Johansson stanowiła w poprzednich sezonach centralny punkt drugiej linii, to teraz okazało się, że nawet bez tak kluczowej zawodniczki istnieje w Norrbotten życie. I wcale nie musi być ono smutne i pozbawione perspektyw. A przecież na wznoszącej znajdują się jeszcze takie talenty, jak Sara Eriksson i Tuva Skoog, które w najmniej spodziewanym momencie także mogą przywdziać peleryny superbohaterek i na swoich barkach przeprowadzić całą drużynę przez ewentualny kryzys. Bo w Piteå mamy taki mikroklimat, że do wygrywania nie trzeba tu głośnych nazwisk.

Nie bez przyczyny to drużyna trenera Carlssona znajduje się w centrum uwagi, gdyż to właśnie ona po rozegraniu ośmiu serii spotkań wygodnie rozsiadła się w fotelu przeznaczonym dla liderek Damallsvenskan. Co równie istotne, dokonała tego w chyba najlepszym możliwym stylu, czyli pokonując w bezpośrednim starciu przewodzące dotąd ligowej stawce Hammarby. Gościniom z Södermalm nie pomógł nawet powrót do wyjściowej jedenastki Madelen Janogy, choć oddajmy, że 33-krotna reprezentantka kraju miała akurat całkiem spory udział przy wyrównującym trafieniu Sary Kanutte. Decydujące słowo należało jednak do gospodyń, które tuż po wznowieniu gry zagrały coś, co potrafią najlepiej. Akcja po części sytuacyjna, po części wypracowana, ale gdy przyszło do finalizacji, to zarówno Filipinka Guillou, jak i Nigeryjka Imo znalazły się dokładnie w tym miejscu, w którym znaleźć się powinny. Sztokholmianki oczywiście miały swoje okazje, aby doprowadzić przynajmniej do remisu, w doliczonym czasie gry zresztą niemal dokonała tej sztuki Jonna Andersson, ale po końcowym gwizdku podopieczne trenera Pinonesa-Arce znów mogły jedynie żałować niewykorzystanych szans. I podobnie jak tydzień temu w Hisingen, fani Bajen głośno narzekali, że gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, to lider na pewno pozostałby w zielono-białej części Sztokholmu. Cóż, trochę prawdy w tych rozważaniach jest, choć czy możemy tak z ręką na sercu powiedzieć, że Hammarby z przebiegu gry bezwzględnie zasłużył na komplet punktów w którymś z dwóch ostatnich meczów? Raczej nie, oba te starcia były w znacznym stopniu wyrównane i miały pełne prawo pójść w obie strony. A że ostatecznie poszły w tę niezbyt z perspektywy południowych dzielnic stolicy korzystną? Football, bloody hell!

W rzeczywistości każdego człowieka istnieje bardzo niewiele pewnych rzeczy. Wiecie, podatki, celne główki Lindsey Horan oraz fakt, że Häcken nigdy nie wygrywa w Malmö. Klub z Västergötland już wiele razy potrafił objąć w stolicy Skanii prowadzenie, a później nawet je podwyższyć i dowieźć do 90. minuty, ale cóż z tego, skoro na koniec i tak zostawało z niego wyłącznie niedowierzanie mieszające się z rozczarowaniem. Nie inaczej było w miniony piątek, kiedy to po dwóch trafieniach Anny Anvegård wydawało się, że Osy z Hisingen mają pełną kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Fanom w sektorze gości humorów nie popsuła nawet kontaktowa bramka Sofie Bredgaard i w sumie całkiem słusznie, gdyż podopieczne trenera Vilahamna ani myślały zwalniać tempa i najpierw Kafaji, a następnie Blakstad powinny zamknąć ten mecz jeszcze przed rozpoczęciem finałowego kwadransa. Tak się jednak nie stało, a później – niczym w słynnej kibicowskiej przyśpiewce – mistrzynie Szwecji wrzuciły wyższy bieg, Loreta Kullashi perfekcyjnie obsłużyła Olivię Schough i… dziękujemy, po ewentualne zwycięstwo zapraszamy panie z Hisingen za rok. Na historyczne, derbowe punkty w najwyższej klasie rozgrywkowej poczekają także fani z Norrköping, którzy jednak dodają tej lidze tyle kolorytu, że aż szkoda, iż nie przekłada się to na dodatkowe punkty w ligowej tabeli. Choć czy aby na pewno się nie przekłada? Obserwując ambicję i determinację, z jaką piłkarki absolutnego beniaminka tydzień po tygodniu stawiają czoła zdecydowanie bardziej rutynowanym rywalkom, możemy dojść do dokładnie odwrotnej konkluzji, nawet jeśli akurat z nieodległego Linköping ponad czterotysięczna (!) grupa fanów wracała tym razem na tarczy. Nie mamy jednak żadnych wątpliwości, że ekipa zasiadająca na co dzień na słynnej Curva Nordahl jeszcze nie raz poniesie tego lata swoje ulubienice do rzeczy naprawdę wielkich. A mając przed oczami zawodniczki pokroju Wilmy Leidhammar czy My Cato widzimy, że i na sportowym polu przyszłość futbolu w Norrköping rysuje się w zdecydowanie jasnych barwach. Skoro jesteśmy już przy derbach, to takowe odbyły się również w Vittsjö, gdzie drużyna Ulfa Kristianssona podzieliła się punktami z mającym mistrzowskie aspiracje Kristianstad. Gościnie prowadziły od 3. minuty po trafieniu niezawodniej Evelyne Viens i do pewnego momentu wydawało się, że nic złego tego wieczora stać im się po prostu nie może. Wtedy jednak do gry weszła Hanna Ekengren i do spółki z Rantalą, Persson oraz Grant wyszarpała dla najsłynniejszej, piłkarskiej wsi w Szwecji jeden punkt. A do tego, aby ostatecznie zamienić go w trzy, zabrakło dosłownie centymetrów. Podczas tak napakowanej ładunkiem emocjonalnym kolejki jeszcze bardziej odstawał od stawki pewien produkt meczopodobny, ale dla dobra nas wszystkich… ani słowa o Kalmarze. Nie w tym miejscu i nie w tych okolicznościach, bo po prostu nie wypada.

Szwedzka Piłka


Komplet wyników:


Statystyki indywidualne:


Statystyki drużynowe:


Przejściowa tabela:

dam2

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!