Nadchodzi czas weryfikacji
Świat

Nadchodzi czas weryfikacji

peter
Mundial w Oceanii będzie najtrudniejszym testem w selekcjonerskiej karierze Gerhardssona (Fot. Getty Images)

 

  Rywalizacja szwedzko-chińska była swego czasu prawdziwym klasykiem piłki reprezentacyjnej. Ten chyba najbardziej pamiętny jej rozdział napisany został dokładnie 32 lata temu, kiedy to na stadionie w Kantonie obie ekipy zmierzyły się w meczu, którego stawką był awans do strefy medalowej mundialu ’91. Piłkarki z Azji dysponowały wówczas najsilniejszą kadrą w całej swojej historii, a jej siłę dopiero co na własnej skórze poczuły między innymi broniące tytułu Norweżki, przegrywając w bezpośrednim starciu 0-4. Chińska maszyna sprawiała wrażenie doskonale naoliwionej i przez fazę grupową rozgrywanego u siebie turnieju przeszła niczym błyskawica, jeszcze mocniej zaostrzając i tak ogromnie już rozbudzone apetyty miejscowych fanów. Ćwierćfinał ze Szwecją miał być jedynie kolejnym przystankiem w drodze po marzenia, bo choć nasza kadra także prezentowała określoną, sportową jakość, to jednak w rywalizacji z gospodyniami imprezy faworytem zdecydowanie nie była. Tymczasem wystarczyło zaledwie 120 sekund, aby Pia Sundhage skutecznie uciszyła trybuny w Kantonie, a gdy te po pierwszym szoku poznawczym trochę doszły do siebie, to rozpoczął się klasyczny one-woman-show w wykonaniu Elisabeth Leidinge. Golkiperka Jitexu postawiła między słupkami szwedzkiej bramki niewidzialny mur, którego tego wieczora nie byłaby w stanie sforsować absolutnie żadna siła, a kolejne pomruki niezadowolenia miejscowych fanów stawały się tak głośne, że słychać było je nawet w Szanghaju i Pekinie. To wszystko jednak nie pomogło i tego właśnie dnia Leidinge stała się pierwszą postacią, która w pojedynkę zatrzymała triumfalny, chiński marsz po złoto i gwiazdkę na reprezentacyjnej koszulce. Co ciekawe, dokładnie tym samym wyczynem osiem lat później popisała się Kristine Lillly, a konkretnie jej głowa, ale to już całkiem inna historia na całkiem inne opowiadanie.

 Te nieco nostalgiczne wspominki są o tyle uzasadnione, że znów znajdujemy się przecież w roku mundialowym. Tym razem starcie z reprezentacją Chin będzie miało dla naszych zawodniczek oczywiście inny wymiar i to przynajmniej z dwóch całkowicie oczywistych powodów. Po pierwsze, jest ono jedynie elementem przygotowań do imprezy zasadniczej; po drugie – z chińskiej potęgi na tę chwilę zostały już głównie wspomnienia. I choć kadra prowadzona przez Qingxię Shui (nota bene doskonale pamiętającą niezapomniany wieczór z jesieni ’91) w minionym roku sięgnęła po Puchar Azji, to jednak jej potyczki z zespołami szeroko pojętej czołówki światowej kończyły się ostatnimi czasy głównie spektakularnymi klęskami, ocierającymi się wręcz o kompromitację. Bo wyników pokroju 2-8 z Holandią, czy 0-5 z Brazylią zwyczajnie nie da się nazwać inaczej. Dlatego też dziś, odwrotnie niż nieco ponad trzy dekady temu, to Szwedki przystąpią do rywalizacji z pozycji faworytek, choć nie końcowy rezultat będzie w najbliższy czwartek najważniejszą kwestią. Jasne, miło byłoby rozpocząć nowy rok od efektownego zwycięstwa, ale po raz pierwszy od dawna trafił nam się czas, w którym nie musimy nerwowo liczyć punktów w pogoni za kolejnymi rankingami i rozstawieniami. To daje nam oczywiście pewien komfort, choć gdy tylko przypomnimy sobie, jak prezentuje się kalendarz FIFA na najbliższe miesiące, staje się on mocno ograniczony. Sprawy mają się bowiem tak, że przed ogłoszeniem ostatecznych, 23-osobowych kadr na mundial, reprezentacje spędzą ze sobą zaledwie dziewiętnaście dni. Tyle będzie musiało wystarczyć, aby Peter Gerhardsson wraz ze swoim sztabem znalazł właściwe odpowiedzi na kluczowe pytania, a zakontraktowane zawczasu cztery mecze towarzyskie (dwa w lutym, dwa w kwietniu) będą miały mu w tym pomóc. Choć nie da się ukryć, że szczególnie z perspektywy zawodniczek występujących na co dzień na boiskach Damallsvenskan czy NWSL, terminarz ten jest więcej niż niefortunny.

 Jakiekolwiek narzekania nie mają jednak większego sensu, więc po prostu wierzymy w to, iż żaden spośród wspomnianych wcześniej dziewiętnastu dni nie zostanie zmarnowany. Kadra trenera Gerhardssona postawą w chwilach największej próby zapracowała sobie na sporą dozę zaufania i choć w ostatnich miesiącach dało się zauważyć u naszego selekcjonera pewne symptomy zbyt mocnego przyzwyczajenia do nazwisk kojarzących się mu z sukcesem, to jednak niezmiennie liczymy na to, że i tym razem selekcja okaże się właściwa. Mecz przeciwko reprezentacji Chin będzie pierwszą okazją do przetestowania wybranych wariantów, a kolejna – już za nieco ponad tydzień – czeka nas w Duisburgu. I tam poprzeczka pójdzie już znacząco do góry, gdyż formę naszych kadrowiczek sprawdzą coraz bardziej rozpędzone wicemistrzynie Europy i wiceliderki rankingu FIFA, które dopiero co klepnęły na wyjeździe USA. Jeśli jednak mamy się sprawdzać, to najlepiej właśnie na tle takich rywalek, gdyż doskonale wiemy, co czeka nas w ewentualnej fazie pucharowej australijsko-nowozelandzkiego mundialu. I to właśnie tam nadejdzie ostateczny czas weryfikacji, który mocno zdefiniuje nasze spojrzenie nie tylko na kończący się właśnie czteroletni cykl, ale i na całą selekcjonerską kadencję Gerhardssona. Zegar tymczasem niezmiennie pędzi do przodu, a jego licznik wskazuje na dziś 154 dni. Dużo to, czy mało? Okaże się!

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!