Szwedzkim okiem na drugą rundę Ligi Mistrzyń
Publicystyka Świat UEFA Womens Champions League

Szwedzkim okiem na drugą rundę Ligi Mistrzyń

holdt
Olivia Holdt zastanawia się, dlaczego stadion w Bergen nagle ucichł (Fot. Bildbyrån)

  Nordyckie derby i szansa, której po prostu nie wypada nie wykorzystać. Jasne, norweski Brann to rywal z bardzo solidnej, europejskiej półki, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że w nowej erze Ligi Mistrzyń o awans do fazy grupowej z każdym upływającym rokiem będzie naszym klubom coraz trudniej. Dlatego też do środowego starcia w Bergen podchodziliśmy z ogromnym szacunkiem do przeciwnika, ale i z konkretnymi oczekiwaniami wobec drużyny prowadzonej przez holenderską trenerkę Renée Slegers. A sięgały one tego, aby przed czekającym nas dokładnie za tydzień rewanżem w Malmö ustawić się we względnie komfortowym położeniu. Ten plan minimum ostatecznie udało się mistrzyniom Szwecji wypełnić, choć przy odrobinie szczęścia można było pokusić się o jeszcze większą zaliczkę przywiezioną z terenu rywala. Dzisiejszego popołudnia futbolówka ewidentnie nie chciała jednak słuchać się Olivii Schough i Rii Öling, wobec czego kwestia zwycięstwa w dwumeczu rozstrzygnie się 28. września w stolicy Skanii.

 Napiszmy to jednak wprost: choć Rosengård był zespołem, który stworzył sobie na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut więcej dogodnych sytuacji, to Brann kończył dzisiejszy mecz z poczuciem wypuszczonego z rąk pewnego wydawałoby się zwycięstwa. Gospodynie rozstrzygnęły bowiem na swoją korzyść niezwykle wyrównaną pierwszą połowę, a jedynego gola w tej części meczu zapisała na swoim koncie doskonale znana wszystkim kibicom Damallsvenskan Svava Ros Gudmundsdottir. I nie będzie wielkiej przesady jeśli powiemy, że byłej napastniczce Kristianstad wyszedł strzał życia, a doskonale znająca przecież boisko w Bergen Teagan Micah mogła jedynie bezradnie obserwować wpadającą do jej siatki futbolówkę. 1-0 nie było być może wynikiem marzeń z perspektywy Brann, ale jednak rezultat ten mocno przybliżał mistrzynie Norwegii do awansu i na początku drugiej połowy dało się zauważyć, że gospodynie ewidentnie szanują to, co przed chwilą udało im się wypracować. Gra z obu stron nie była może porywająca, ale taki jej obraz zdecydowanie bardziej odpowiadał miejscowym, które długimi fragmentami skutecznie oddalały niebezpieczeństwo od własnego pola karnego. Wtedy jednak dały o sobie znać młode, duńskie strzelby w kadrze Rosengård i to w dużej mierze dzięki nim gościom udało się doprowadzić do wyrównania stanu gry. Sygnał do ataku dała rozgrywająca kapitalną partię w środku pola Sofie Bredgaard, a gola na wagę remisu strzeliła sprowadzona do klubu w letnim okienku transferowym Olivia Holdt, wykorzystując mało przekonujące zachowanie norweskich defensorek. Zdecydowanie więcej niż o samym strzale mówiło się jednak o cieszynce piłkarek FCR, które charakterystycznym gestem uciszyły żywiołowo reagujący na boiskowe wydarzenia stadion. A naprawdę było kogo uciszać, gdyż na arenie w Bergen zakręciliśmy się dziś koło frekwencyjnego kompletu, co najbardziej zaskoczyło chyba … samą szwedzką delegację. W ostatnim kwadransie niewiele brakowało, aby nastroje fanów Brann zrobiły się jeszcze bardziej minorowe, ale o centymetry pomyliła się najpierw Schough, a następnie Öling. A skoro tak, to piłka wciąż pozostaje w grze, a kolejnego uczestnika fazy grupowej drugiej edycji nowej Ligi Mistrzyń poznamy dopiero za tydzień.


 

 Wtorkowy wieczór z Ligą Mistrzyń upłynął nam pod znakiem sporych niespodzianek (z użyciem mocno nadużywanego ostatnimi czasy przez sportowych dziennikarzy słowa sensacja wstrzymamy się jeszcze tydzień), a doniesienia z kolejnych stadionów wprawiały wszystkich w coraz większe zdumienie. Najpierw potknął się bowiem Juventus, który trafieniu Amandy Nildén po asyście Annahity Zamanian zawdzięcza wywiezienie remisu z duńskiego Køge, następnie Ajax postawił się w Londynie mocno faworyzowanemu Arsenalowi, a na inaugurację piłkarskiej środy sportowy pazur pokazały nawet mistrzynie Albanii z Vllazni. To wszystko podpowiadało nam, że może i w Paryżu wcale nie musi być aż tak jednostronnie, choć z drugiej strony nie było żadnego przypadku w tym, iż to właśnie podopieczne Roberta Vilahamna były na tym etapie rozgrywek zdecydowanie największym underdogiem na karcie. Tak, stawiając na Køge, Ajax, czy Rosenborg nie dało się wygrać tyle, ile bukmacherzy płacili za ewentualne zwycięstwo piłkarek z Hisingen w stolicy Francji. Zdroworozsądkowo typowaliśmy od czwórki w górę, bo przecież nie mieliśmy wątpliwości, że po drugiej stronie wybiegnie na boisko zespół kompletny, podbudowany dodatkowo dwoma pewnymi zwycięstwami na inaugurację nowej, ligowej kampanii. A później rozpoczął się mecz …

Początkowo wszystko szło zgodnie z paryskim planem, który zakładał szybkie otwarcie wyniku. Wykonanie tego zadania wzięła na siebie … była piłkarka klubu z Göteborga Lieke Martens, bezbłędnie wykorzystując dośrodkowanie innej dawnej gwiazdy szwedzkich boisk Ramony Bachmann. Jeśli jednak ktoś spodziewał się, że w tym momencie emocje na przedmieściach Paryża właśnie się skończyły, ten srodze się pomylił. Oczywiście wciąż to gospodynie miały więcej z gry, na połowie Häcken niebezpiecznie mnożyły się stałe fragmenty, ale dyrygowana przez 37-letnią Australijkę Aivi Luik defensywa wicemistrzyń Szwecji ani myślała pękać. A na tym nie koniec dobrych wiadomości, bo nieoczekiwanie dla wszystkich ciekawie zrobiło się także po drugiej stronie boiska. Strzał Mariki Bergman Lundin nie był może aż tak efektowny jak podczas jednego ze spotkań ligowych, ale szybko przekonaliśmy się, że Sarah Bouhaddi może i zmieniła kluby, ale z całą pewnością nie zmieniła bramkarskich nawyków. I to właśnie doświadczona francuska golkiperka w arcyważnym momencie dosłownie podarowała naszym piłkarkom drugie, sportowe życie w tym dwumeczu, bo wynik 1-1 oznaczał, że cała rywalizacja rozpoczynała się właśnie od nowa.

 W drugiej połowie wciąż przecieraliśmy oczy ze zdumienia, a najmocniej i najgłośniej oklaskiwaliśmy bohaterkę numer jeden ostatnich tygodni Hannę Wijk, która na tle największych gwiazd światowych aren radziła sobie bez jakichkolwiek kompleksów. A ponieważ jej śladami poszła także ustawiona tym razem nieco bardziej ofensywnie Anna Sandberg, to paryska defensywa, a wraz z nią sympatyzująca z PSG publiczność, musiała przeżywać naprawdę trudne chwile. Kolejne minuty upływały, wynik ani trochę się nie zmieniał, a rozochocona Bergman Lundin raz jeszcze postanowiła sprawdzić czujność Bouhaddi. Tym razem jednak niestety bez powodzenia. A szkoda, bo od mniej więcej siedemdziesiątej minuty napór PSG zaczął narastać w tempie geometrycznym, a na przedpolu Jennifer Falk kotłowało się zdecydowanie zbyt mocno i zdecydowanie zbyt często. Gospodynie zdawały sobie sprawę, że coraz mniej czasu dzieli je od kompromitacji, jaką niewątpliwie byłby z ich perspektywy remis w starciu z Häcken, ale przelatująca raz po raz przez szwedzkie przedpole futbolówka ani myślała wpadać do siatki. Ofiarne blokowanie kolejnych prób rywalek przynosiło spodziewane efekty aż do 86. minuty, kiedy to mistrzyni olimpijska Ashley Lawrence obsłużyła idealnym zagraniem jedną z największych gwiazd francuskiego mundialu Kadidiatou Diani, a ta znalazła wreszcie sposób na pokonanie Falk. PSG uratowało w ten sposób skromne zwycięstwo, ale nie da się ukryć, że to Häcken wygrało tego wieczora zdecydowanie więcej. I to w zasadzie bez względu na to, co czeka nas za tydzień w starciu rewanżowym.

 

01

02

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!