Półfinał Mistrzostw Europy szwedzkim okiem
Euro Reprezentacje Świat

Półfinał Mistrzostw Europy szwedzkim okiem

england_v_sweden_semi_final_-_uefa_women_s_euro_2022
Półfinał okazał się dla szwedzkich piłkarek przeszkodą nie do przeskoczenia (Fot. Getty Images)

 The end of the road! Każda historia musi mieć swoje zakończenie, a dla nas podczas EURO 2022 ostatnią stacją okazało się Bramall Lane w Sheffield. Czy jest nam żal? Cóż, gdy dochodzi się do półfinału, to zawsze gdzieś w środku tli się nadzieja na to, że jakimś cudem uda się przejść jeszcze jedną przeszkodę, a ewentualna porażka nigdy nie jest miłym doświadczeniem. Dzisiejsze emocje jednak bardzo różnią się od tych, które towarzyszyły nam na przykład po starciu z Holandią na francuskim mundialu, czy niezapomnianej, epickiej batalii z Niemkami na Gamla Ullevi. Wtedy mieliśmy do czynienia z ogromną złością i wszechobecnym poczuciem straconej szansy, teraz natomiast możemy jedynie pogratulować podopiecznym trenerki Wiegman w pełni zasłużonego zwycięstwa i życzyć im powodzenia na Wembley. Bo co do tego, że dziś w Sheffield wygrała drużyna lepsza, nikt nie ma chyba jakichkolwiek wątpliwości.

 Powiedzmy sobie szczerze: ten awans ani przez moment nie był blisko. Tak, przez pierwsze dwa kwadranse mogliśmy być z postawy naszych piłkarek umiarkowanie zadowoleni, ale jednak trzydzieści minut względnie dobrej gry to zdecydowanie zbyt mało, aby marzyć o finale EURO. To znaczy, jeden raz w historii potrafiliśmy w chyba jeszcze gorszym stylu doczłapać do meczu o złoto, ale taki fart zdarza się prawdopodobnie raz na kilkadziesiąt lat. A Angielki ani myślały brać przykładu z Brazylii 2016, która grając przed własną publicznością nie potrafiła zamienić na gola żadnej z kilkunastu stworzonych przez siebie szans. Co więcej, tym razem gospodynie wykorzystały już pierwszą wykreowaną setkę i był to właściwie koniec emocji na Bramall Lane. Bo możemy oszukiwać się, że decydujący wpływ na losy meczu miała fenomenalna interwencja Earps po strzale Blackstenius, ale tak naprawdę ten finał odjechał nam znacznie wcześniej i nawet kontaktowa bramka najpewniej niewiele by nam wówczas pomogła. Naszą jedyną szansą była próba doprowadzenia do powtórki z Nicei, kiedy to w meczu o brąz mistrzostw świata dwukrotnie zaskoczyliśmy Angielki w początkowej fazie meczu, a następnie długimi minutami w heroiczny sposób broniliśmy wypracowanej wcześniej przewagi. Teraz jednak nie udało się ani dołożyć nic z przodu (choć okazje ku temu miały w komplecie Jakobsson, Blackstenius i Rolfö), ani tym bardziej postawić szczelnej tamy z tyłu. Kolejny mało spektakularny występ między słupkami szwedzkiej bramki zanotowała Hedvig Lindahl (dwa puszczone gole spokojnie idą na jej konto), bohaterka ćwierćfinału z Belgią Nathalie Björn wyróżniła się przede wszystkim tym, że spokojnie mogła opuścić murawę przedwcześnie z czerwoną kartką na koncie, a Hanna Glas (wystawiona nota bene na lewym boku defensywy!) potwierdziła, że wiosenna obniżka formy nie była w jej przypadku chwilowa. W tej sytuacji niewiele zdziałać mogła nawet liderka szwedzkiego bloku obronnego w osobie Magdaleny Eriksson, choć gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że kapitanka Chelsea również nie ma za sobą udanego turnieju.

 Sporo słusznej krytyki zbierze za dzisiejszy mecz także sam selekcjoner, który swoimi nie zawsze zrozumiałymi decyzjami bynajmniej nie wprowadzał tak bardzo potrzebnego nam tego wieczora spokoju. O ile delegowanie do wyjściowej jedenastki Sofii Jakobsson oraz przestawienie Glas na lewą flankę możemy nazwać suwerennymi decyzjami szkoleniowca, o tyle roszady przeprowadzane już w trakcie meczu wzbudzały coraz większą konsternację. Bo skoro decydujemy się na dwie zmiany w 50. minucie, to czy nie lepiej byłoby przeprowadzić je w przerwie, kiedy i tak goniliśmy wynik? A skoro mamy już ten wynik gonić (albo chociaż próbować), to czy aby na pewno najlepszą do tego opcją jest wprowadzenie rekonwalescentki Seger w miejsce Angeldal? Poza tym, jeżeli mniej więcej w tym samym czasie zapadła decyzja o pojawieniu się na murawie Jonny Andersson, to czy zamiast marnować dwa okienka, nie warto było poczekać te dwie minuty i przeprowadzić potrójną zmianę? A jeśli nowa zawodniczka Hammarby była gotowa do gry w stosunkowo dużym wymiarze czasowym, to skąd w ogóle pomysł z całkowicie nową rolą dla Glas? Dlaczego do ostatniego gwizdka na murawie pozostawała mająca już żółtą kartkę i ostrzeżenie Björn i wreszcie czemu ani minuty nie przebywały na boisku wspólnie Hurtig i Blackstenius, w ustawieniu na dwie grające w linii napastniczki? Bo jeśli rzeczywiście było nam wszystko jedno ile stracimy i chodziło wyłącznie o poszukanie kontaktowego gola, to aż prosiło się o taki manewr. Oczywiście, odpowiedzi na wiele z tych pytań nigdy nie usłyszymy, ale byłoby dobrze gdyby szwedzki sztab wielokrotnie przeanalizował dzisiejszy mecz także pod kątem swojej postawy. Bo czasu na wyciągnięcie wniosków jest niby sporo (konkretnie dwanaście miesięcy), ale okazji na przetestowanie ewentualnych poprawek już wcale aż tak wiele nie będzie. A główny cel wciąż pozostaje przecież niezmienny.

 W nocy z wtorku na środę oficjalnie żegnamy się z angielskim EURO. Po powrocie do domu pozostanie już tylko dokonać standardowego rozliczenia z wielkim turniejem (stali czytelnicy zapewne doskonale znają tę rubrykę) i zbierać siły na niesamowicie intensywną, ligową jesień. Wszystkim, którzy zaglądali tu przez ostatnie trzy tygodnie gorąco dziękuję i po raz ostatni odmeldowuję się z gościnnego Yorkshire (jak odwiedzicie kiedyś Wielką Brytanię, to naprawdę warto zahaczyć o ten mocno niedoceniany region). Mam przy tym nadzieję, że następnym razem słyszymy się w nieco bardziej przyjemnych okolicznościach. Sympatykom reprezentacji Anglii, Niemiec i Francji życzę wielu emocji podczas dwóch ostatnich meczów turnieju, które – trzymam za to mocno kciuki – nie zawiodą waszych oczekiwań. Ale żeby nie kończyć w minorowych nastrojach: nowy, już oficjalny rekord dni bez porażki w oficjalnym meczu reprezentacji Szwecji wynosi od dziś 872. Taki bowiem dystans dzieli od siebie 6. marca 2020 i 26. lipca 2022, choć z wielu względów mamy wrażenie, że daty te są częścią dwóch różnych epok. Najważniejsze niech będzie jednak w tym wszystkim to, że już od jutra wspomniany licznik zacznie bić od nowa i niech robi to jak najdłużej. Trzymajcie się!

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!