W 65. minucie w szwedzkiej szesnastce starły się Amanda Ilestedt i Christine Sinclair. Ot, zdarzenie jakich w piłce nożnej wiele. Pani sędzia z Rosji najpierw zdecydowała się puścić grę, ale po obejrzeniu powtórki wideo swoją pierwotną decyzję zmieniła, wskazując na punkt oddalony dokładnie o dwanaście jardów od bramki Lindahl. Czy była to słuszna decyzja? Cóż, podstawy do jej podjęcia niewątpliwie były i na tym polu pani Pustowojtowa absolutnie się wybroni. To kapitanka reprezentacji Kanady wygrała walkę o pozycję, wobec czego zachowanie byłej już defensorki monachijskiego Bayernu można było odczytać jako przekroczenie przepisów. Skoro jednak tutaj należał się Kanadyjkom rzut karny, a w półfinale przeciwko Australii anulowano gola zdobytego przez Samanthę Kerr, to dlaczego w wielu innych, analogicznych sytuacjach nie doczekaliśmy się podobnej reakcji z siedziby VAR? Że wspomnę chociażby półfinał francuskiego mundialu, kiedy to w dość odważny sposób w holenderskim polu karnym została powstrzymana Lina Hurtig. Dyskusję na temat ujednolicenia przepisów zdecydowanie trzeba będzie podjąć, ale głośno powiedzieć trzeba przede wszystkim to, że Ilestedt nie powinna zachowywać się w tym sektorze boiska w sposób tak niefrasobliwy. Tym bardziej, że ostrzeżona została dosłownie sześć dni wcześniej, kiedy w ćwierćfinale przeciwko Japonii sporo kontrowersji wzbudziło jej starcie z Miną Tanaką. Wtedy gwizdek pani arbiter ostatecznie reprezentacji Szwecji sprzyjał, dziś niestety nie. A że Jessie Fleming na tych Igrzyskach z rzutów karnych się nie myli, to pierwszy celny strzał na bramkę przyniósł Kanadyjkom wyrównanie i finałowe emocje rozpoczęły się od nowa.
Końcowe fragmenty drugiej połowy, a także dogrywka, wcale nie były nudnym wyczekiwaniem na rzuty karne. Oba zespoły musiały wybijać futbolówkę z linii bramkowej (Kanadyjki nawet dwukrotnie), a Lina Hurtig oraz Jordyn Huitema mogły przesądzić o końcowym rezultacie strzałami głową. Obu rosłym napastniczkom zabrakło jednak precyzji, choć od pełni szczęścia dzieliły je dosłownie centymetry. Ostatni fragment czasu dodatkowego to znów zdecydowana przewaga optyczna Szwedek, ale drugi raz pokonać Stephanie Labbé tego dnia się jednak nie udało. A skoro tak, to czekał nas horror w postaci konkursu rzutów karnych, w którym … obie ekipy zaprezentowały się bardzo źle, zupełnie jakby w tym decydującym momencie przygniotła je presja olimpijskiego złota. Dobrze oraz przyzwoicie wykonane jedenastki można było policzyć na palcach jednej ręki i choć postronnym kibicom oglądało się to zapewne nieźle ze względu na dramaturgię, to jednak zawodniczki obu zespołów na co dzień prezentują się w tym elemencie gry zdecydowanie pewniej. Dziś jednak nie był zwykły dzień, wobec czego na murawie stadionu w Jokohamie byliśmy świadkami konkursu dramatów i pomyłek.
Peter Gerhardsson desygnował do wykonywania rzutów karnych cztery piłkarki reprezentujące wiosną barwy Rosengård oraz Kosovare Asllani, która nie tak dawno była klubową koleżanką kanadyjskiej golkiperki w Linköping. Czy był to błąd? Nie zabraknie zapewne takich głosów, choć z drugiej strony zawodniczki te same zgłosiły chęć wzięcia odpowiedzialności za wynik na własne barki. Tym razem się nie udało, choć gdy do futbolówki podchodziła Caroline Seger wydawało się, że złote medale są już naprawdę na wyciągnięcie rąk. Kapitanka Rosengård posłała jednak piłkę nad poprzeczką bramki Labbé, zaś Deanne Rose oraz Julia Grosso – podobnie jak nieco wcześniej Fleming – skutecznie wytrzymały próbę nerwów, dzięki czemu tytuł mistrzyń olimpijskich po krótkiej przerwie powrócił na kontynent północnoamerykański. Choć tym razem nie do tego kraju, gdzie wszyscy go mocno wyczekiwali, lecz nieco bardziej na Północ.
Reprezentacja Szwecji kończy morderczy turniej ze srebrnymi medalami na szyjach, ale mówienie tu o powtórce z Rio byłoby jednak sporych rozmiarów nietaktem. Pięć lat temu wygraliśmy bowiem jeden mecz z sześciu i to tylko dlatego, że bramkarka RPA postanowiła wrzucić sobie piłkę do własnej bramki. Z Tokio wracamy natomiast z pięcioma zwycięstwami, jednym remisem i nieformalnym mianem najlepszej drużyny turnieju. A że w futbolu nie zawsze ci najlepsi zgarniają złote medale? No cóż, taka już specyfika tej dyscypliny i również z tego powodu wszyscy się kiedyś w niej zakochaliśmy. Gratulując Kanadyjkom długo wyczekiwanego tytułu, pamiętamy więc także o srebrnych medalistkach, dzięki którym przeżyliśmy właśnie wspaniałe dwa tygodnie wypełnione radością i dumą. I przegrana seria jedenastek nic w tej materii nie zmienia. Bo nawet jeśli w tej chwili to srebro niekoniecznie cieszy, to już za chwilę dotrze do nas wszystkich, jak wielkiej rzeczy udało się na japońskich boiskach dokonać. I niech będzie to początek wspaniałej drogi, która doprowadzi nas aż do Sydney. A pierwszy przystanek na tej drodze już za nieco ponad miesiąc na Słowacji. Do zobaczenia!