Sami przeciw wszystkim wokół, na przekór sztywnym wyobrażeniom. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Hoffenheim jest chyba najbardziej niepasującą do Bundesligi miejscowością. Zamieszkuje ją 3272 ludzi. Kiedyś było oddzielnym miasteczkiem jednak w latach 70 przyłączono go do Sinsheim. Nawet po tej fuzji łączna liczba mieszkańców oscyluje wokół 35 tysięcy. Znamy takie przypadki z polskiej Ekstraklasy. Najszybsze skojarzenie to nasza Nieciecza. I o ile „Słoniki” weszły już na stałe w świadomość polskiego kibica, a obserwatorzy chwalą zespół za ambitną grę, o tyle ekipie Hoffenheim u naszych zachodnich sąsiadów w wielu miejscach życzy się raczej wszystkiego najgorszego, w sportowym aspekcie oczywiście.
Twór – fantazja Dietmara Hoppa – potentata w branży informatycznej, jest solą w oku dla wielu. Nie gromadzi tłumów ani przed odbiornikami ani na stadionach. Większość meczy ogląda co najwyżej 30 tysięcy widzów. Jedynie oczywiście w niemieckich realiach. Bo jak mawiał Fred z kultowej komedii Chłopaki nie płaczą: „to co dla jednych jest sufitem, dla innych jest podłogą…”
Odpowiedź na pytanie, czy w malutkim mieście możliwy jest wielki futbol, już zresztą poznaliśmy. 40-tysięczne Villareal miało przecież drużynę w półfinale Ligi Mistrzów, a gdyby Juan Roman Riquelme wykorzystał rzut karny w ostatniej minucie meczu z Arsenalem, biłoby się w dogrywce o finał.
Trzeba jednak pamiętać, że niemiecki klub istotnie pochodzi z wioski przyłączonej do liczącego trzydzieści tysięcy mieszkańców Sinshem, które z kolei leży nieopodal Heilbronn. A stamtąd już tylko rzut beretem do Heidelbergu. Niemniej najważniejsze jednak to fakt, że Hoffenheim wchodzi w skład aglomeracji Rhein-Nekcar, wyraźnie ludniejszej nawet od Warszawy. Potencjał ludnościowy jest tam więc znacznie większy. Opłacało się wybudować tam stadion o takiej pojemności – w promieniu stu kilometrów nie ma klubu w Bundeslidze, a chętnych do obejrzenia meczu nie brakuje, choć jak wspomniałem frekwencja w niemieckich realiach nie powala na kolana.
Hopp jest współzałożycielem jednej z największych na świecie firm produkujących oprogramowanie komputerowe- SAP. Jak sam podkreśla, zawsze kibicował Hoffenheimowi i postanowił wesprzeć zespół w walce o najwyższe laury. W 2006 roku zatrudnił byłego szkoleniowca VfB Stuttgart Ralfa Ragnicka i kilku zawodników, z doświadczeniem w Bundeslidze. Wybudował w Sinsheim stadion na 30 tysięcy widzów. Gdy jego klub piął się po szczeblach rozgrywek w Niemczech drużyna grała na obiekcie, który mógł pochwalić się jedynie 1620 siedzącymi miejscami. Piłkarze w początkach przygody z Bundesligą grali w odległym o 50 kilometrów Mannheim. W połowie lat 90-tych 1899 Hoffenheim był jeszcze klubem amatorskim. Kilka lat temu zapewnił sobie możliwość gry w najwyższej klasie rozgrywek.
W 1990 roku, kiedy Hopp przejmował TSG Hoffenheim, klub błąkał się w ósmej lidze. I nie miał planów aby piąć się wyżej. Piłkarze kopali amatorsko, dla relaksu i zabawy. Nikt nie myślał o honorach i zaszczytach. Mało tego, jeszcze zupełnie niedawno już inni zawodnicy pod nowym szyldem – 1899 Hoffenheim – grali w trzeciej lidze. Szczebel wyżej, w drugiej Bundeslidze, zewsząd słuchali, że wykonują nikczemną robotę, bo grają i poświęcają się dla drużyny, która nie ma jakichkolwiek tradycji. „Ten klub przynosi nam wstyd. Bayern Monachium przynajmniej zarabia pieniądze na wiele biznesowych sposobów. A „wieśniaków” wspiera zaledwie jeden sponsor. Oni nie mają nic wspólnego z piłką nożną, ale za to mogą sobie kupić, cokolwiek i kogokolwiek zapragną. W kraju jedyne co mogą wywołać to tylko powszechną antypatię” – pieklił się Christian Heidel, dyrektor generalny drugoligowego Mainz. Jego klub nie awansował do Bundesligi, tracąc do Hoffe dwa punkty. Przegrany dyrektor Mainz zionął wściekłością, inni wymyślali coraz bardziej wymyślne porównania. Niektórzy pierwszoligowego nowicjusza ochrzcili niemiecką wersją Chelsea, a jej właściciela ustawili obok łaknących łatwego splendoru dorobkiewiczów w stylu Romana Abramowicza. Dietmar Hopp to jednak ktoś zupełnie inny niż Abramowicz. On nie emigrował. Wolał dać frajdę ludziom z okolicy, w której się urodził. Zainwestował w Hoffenheim, bo tam grał jako napastnik, zanim dostał robotę w IBM. Przejął klubik tak malutki, że równie dobrze mógł zacząć budowę w szczerym polu. To zaangażowany społecznik, założyciel fundacji wspierającej domy starców, hospicja, przedszkola i szpitale. Swojego futbolowego pomysłu nie wyczarował dotknięciem różdżki wyklejonej milionowymi banknotami, lecz realizował go i budował cegiełka po cegiełce. Działał osobliwie, wręcz pod prąd. Zadbał o infrastrukturę i zaplecze, postawił na wychowywanie młodych, zbudował dla nich perełkę wśród centrów treningowych. Talentów wyszukiwał przede wszystkim w regionie, kazał zadbać, by zrozumieli, że futbol nie jest w życiu najistotniejszy. Prowadził konsekwentną pracę u podstaw. Już w trzeciej lidze wynajął psychologa, który spędzał w klubie dwa dni w tygodniu, dzięki doświadczeniom z komputerowego biznesu kluczowym pojęciem w klubowej filozofii uczynił innowacyjność.
Ale Hoffenheim to nie tylko biznesowe zachcianki wokół pierwszego zespołu. To profesjonalnie zbudowane przedsiębiorstwo, w którym szczytową rolę pełni „fabryka futbolu” – achtzehn99 – akademia, której owoce już karmią seniorską ekipę. I to nie tylko owoce w postaci młodych piłkarzy. Ale o tym później. Tymczasem kilka faktów: W ostatnich latach juniorzy zdobywali zarówno tytuły mistrzów Niemiec jak i młodzieżowy puchar kraju. TSG posiada trzy ogromne centra szkoleniowe: Kinderzentrum dla dzieci od 5 do 11 roku życia, Förderzentrum od U12 do U15 oraz NLZ Nachwuchsleistungszentrum dla najstarszych – maksymalnie dziewiętnastolatków. Dwanaście miejsc w internacie dla graczy zagranicznych oraz pokoje wizyt dla ich rodziców. Najwyższa ocena – trzy gwiazdki akademii w ramach ogólnokrajowej certyfikacji akademii młodzieżowych przez DFB i DFL, profesjonalne wsparcie zawodników akademii przez „Anpfiff ins Leben” w osiąganiu możliwie najlepszego wykształcenia wyższego. Trzy czwarte miasteczka zaangażowane w codzienne życie klubu poprzez pracę lub opiekę nad młodymi zawodnikami. Uff… Robi wrażenie.
Ci, którzy kończą szkolenie w „Achtzehn99 Akademie”, powinni być „prawdziwym typem ducha zespołu” – zarówno w sporcie, jak i w codziennym życiu. W Hoffenheim stawiają się w roli prekursora szkolenia wysokiej wydajności we wszystkich środkach szkolenia, a nie z nacisku na wyniki. Założeniem konsekwentnie realizowanym jest to aby treningi i wszystkie zajęcia w akademii miały charakter edukacyjny! Dlatego też czas dnia młodego zawodnika jest niemal w całości zaplanowany przez klub. Z niemiecką precyzją – a jakże! Rodziny mieszkające w domkach pomalowanych w niebiesko-białe barwy klubowe zapewniają piłkarzom wikt i opierunek, dbają o odrabianie lekcji, o czas wypoczynku i moment, w którym przybrany syn musi wyjść przed dom aby wsiąść do busika zbierającego zawodników z całego miasteczka w drogę na trening lub do szkoły. To rodzaj pracy dla miejscowych – wszak otrzymują za to wynagrodzenie. Ale też dowód na niespotykaną organizację logistyczną klubu i przywiązanie do niego mieszkańców. Przecież gdy zawodnicy trenują lub uczą się ich opiekunowie nie przestają myśleć o ich klubie. Od sprzątania pokojów swoich podopiecznych, przez oglądanie powtórek telewizyjnych, spotkania z trenerami aż po długie kibicowskie rozmowy na werandach domów przystrojonych w klubowe emblematy.
Dlaczego tak mocno dba się o tę otoczkę? Po pierwsze – bo tak nakazują reguły profesjonalizmu. Po drugie – klub rósł na oczach mieszkańców i z nimi budował swoje struktury. Po trzecie również dla utalentowanych zawodników z całych Niemiec i zagranicy TSG 1899 Hoffenheim chce być klubem, który jest bardzo wiarygodnym partnerem o wysokiej kompetencji społecznej i zawodowej we wszystkich kolumnach jego filozofii treningowej. Kto z nas słyszał aby z trzynastoletnim piłkarzem prowadzić regularne warsztaty mające na celu „szkolenie własności” albo „nauczanie osobistej odpowiedzialności”? A interesujących punktów w obowiązkowym programie klubowej edukacji, którego uczą się i przestrzegają nie tylko zawodnicy ale też opiekunowie, trenerzy i pracownicy administracji jest jeszcze sporo: zabawa i pasja; pozytywny rozwój osobowości; zachowanie modelu zdrowej współpracy zespołowej; promocja graczy w ich indywidualnych profilach; dostosowany rozwój poszczególnych zawodników; szkolenie w zależności od wieku i rozwoju; regularne informacje zwrotne dla rodziców; praca z Księgą Zawodników; przygotowanie do sektora zawodowego… Można?
Filozofia klubu jest powiązana z partnerstwem i współpracą ze stowarzyszeniem „Anpfiff ins Leben”. Pod parasolem „Achtzehn99 Akademie” wszyscy gracze grup młodzieżowych mogą wykorzystać – oprócz sportu – również swój osobisty potencjał i osiągnąć dobry poziom edukacji, aby liczyć na więcej niż jedną perspektywę życiową. Ta podwójna działalność ma na celu opracowanie „mentalności Hoffenheim”, która prowadzi gracza do doskonałości sportowej i w tym samym czasie kształci go do samodzielnego zarządzania umiejętnościami społecznymi.
Takie same warunki towarzyszą dzieciakom. W „Kidz achtzehn99 fußballschule” na tych samych warunkach, w tych samych realiach i wedle tej samej filozofii następuje pierwszy kontakt dla każdego miłośnika piłki nożnej w wieku od sześciu lat. Członkostwo w klubie nie jest wymagane. W każdej grupie szkoleniowej – maksymalnie dwanaście dzieciaków – aby zapewnić indywidualną opiekę każdego zawodnika. Koncentruje się na treningu zorientowanego na futbol, na nauce specyficznego ruchu i grze. I na zabawie oczywiście.
I jeszcze jeden oddzielny fragment klubowej działalności. Torwartschule – szkoła bramkarska dla wszystkich chętnych, nie tylko zrzeszonych w TSG. 11 tygodniowych jednostek po 90 minut każda w grupie maksymalnie 8 bramkarzy wyłącznie w piątki dla wszystkich dzieci od szóstego roku życia.
I na szczycie tej układanki pierwszy zespół. Ma swój własny, bardzo nowoczesny, ośrodek treningowy, o którym w naszych realiach możemy pomarzyć. Oprócz trzech podgrzewanych muraw treningowych, są sale do specjalistycznych ćwiczeń, siłownie, baseny, gabinety odnowy, a nawet pełne zaplecze gastronomiczne. Bardzo poważnie traktuje się zespoły rezerw i juniorów, które mają oddzielny ośrodek treningowy i stadion. Kiedy trenuje pierwszy zespół – sztab szkoleniowy i pracownicy techniczni to w sumie aż 12 osób. Takim cacuszkiem, wisienką na torcie, zdobyczą techniki jest jeden z kilku w Niemczech „Footbonaut”. Urządzenie do testowania, treningu indywidualnego, poprawy umiejętności – w całości sterowane komputerowo. Do jego budowy zużyto 18 metrów sześciennych drewna, 30 ton aluminium i 4 tony piasku. Wyposażone jest w 1500 czujników zasilanych przez ponad 8 tysięcy metrów kabli. W środku tego wszystkiego boisko ze sztuczną nawierzchnią o rozmiarach 14×14 metrów otoczone 64 kwadratami docelowymi (1,4×1,4 metra) i rynnami na 180 piłek jednocześnie. „Wypluwający” piłki z prędkością do 100 km/godzinę Ball Launcher może zmieniać częstotliwość i kąt wyrzutu, a także nadać piłce rotację. Koszt takiej inwestycji? Lepiej nie pytać…
Footbonaut służy wszystkim rocznikom. Zdarza się, że do Hoffenheim przyjedzie na próby zawodnik. W pierwszej kolejności kierowany jest właśnie do tego pomieszczenia. Bywa, że to spotkanie jest zarazem ostatnim w przygodzie testowanego piłkarza. Seria dźwięków, sygnałów świetlnych, kilkaset wyrzuconych piłek wystarczają czasem trenerom by podziękować za chęci kandydatowi do gry w ich klubie.
Poprzedni sezon był dla Hoffenheim niezbyt udany. Fatalna jesień, równie kiepski początek wiosny i szorowanie dna tabeli. Wydawało się, że już nic ich nie uratuje. Nic i nikt. Nawet tak znamienity ratownik, jak Huub Stevens, który ostatecznie zrezygnował ze stanowiska trenera po żenującej porażce z Darmstadt.
W ten sposób nastał początek ery Nagelsmana. Początek niesamowity, niespotykany w Europie, innowacyjny jak wszystko w Hoffenheim. Jako 20-latek analizował rywali dla Thomasa Tuchela. Jako 28-latek będzie przeciwko niemu prowadził swoją drużynę w Bundeslidze. Julian Nagelsmann, najmłodszy trener w historii niemieckiego futbolu.
Futbol składa się z samych niesamowitych historii, ale ta jest jedną z najbardziej niezwykłych. 28-latek od niedawna jest trenerem głównym zespołu grającego w Bundeslidze, zespołu mającego ambicje na europejskie puchary. W Niemczech od kilku lat pojawił się trend stawiania na trenerów niezbyt doświadczonych w dorosłym futbolu. W ten sposób wypłynęli Klopp, Tuchel, Skripnik, Schmidt, Dardai, Zinnbauer, Korkut czy Gisdol. W środku poprzedniego sezonu, połowa trenerów Bundesligi była w trakcie swojej pierwszej trenerskiej pracy w zawodowej piłce. Ale przecież żaden nie miał 28 lat…
Nie ma cienia wątpliwości, że mamy do czynienia z postacią niezwykłą. Jako 20-latek – był skautem w Augsburgu. Jako 25-latek – najmłodszym w historii asystentem trenera w Bundeslidze. Trzy lata temu pomagał w pracy z Hoffenheim Kramerowi i Gisdolowi. Pierwsze kroki nie były zbyt owocne. Na stadionie w Hamburgu rozłożył grzybki na rozgrzewce po niewłaściwej stronie boiska. Został upomniany przez spikera i wygwizdany przez fanów Hamburga. Ale to był dotychczas jedyny nieudany epizod w trenerskiej karierze.
Dla Hoffenheim, powierzenie pierwszej drużyny Nagelsmannowi to logiczny krok. Chcą, by młody trener własnego chowu kontynuował wprowadzanie młodych, których zna jak nikt inny. Hoffenheim podejmuje spore ryzyko. Wykształcenie i zmysł nie gwarantuje bycia dobrym trenerem. Nikt nie wie jak Nagelsman zapracuje na autorytet zawodników starszych od siebie. Ale w Hoffenheim doskonale zdają sobie sprawę. Wiedzą, że – nie po raz pierwszy – są szalonymi pionierami i zdecydowali się zaryzykować. To szaleństwo może się więc udać. W końcu boss Hoffenheim jest gigantem w branży komputerowej i na pewno wie kto to Steve Jobs i Bill Gates. Wie, że czasem trzeba zadziałać wbrew wszelkim schematom.
Dlatego też – mimo krytyki zazdrosnych dyrektorów sportowych innych klubów – wielu kibiców piłkarzy Hoffenheim zwyczajnie polubiło. Owszem, mieli słabszy okres w poprzednim roku ale od czasu pojawienia się w Bundeslidze preferują ofensywną, efektowną grę, w wielu latach strzelając średnio trzy gole na mecz, wystawiając zespół młodziutki, pełen wschodzących gwiazd. Nie znoszą Hoffenheim ci, którzy czują, że przybyła im poważna konkurencja, a na prowincji wyrosła trwała potęga.
Marek Dragosz