Jest 1. listopada 2009, godzina 15:50. Piłkarki Linköping, które dzień wcześniej w imponującym stylu pokonały w pojedynku na szczycie Damallsvenskan Umeå, na ekranie komputera należącego do Kosovare Asllani śledzą ostatnie minuty meczu w Sztokholmie. Do końca pozostały już tylko sekundy, a Djurgården wciąż sensacyjnie prowadzi z Göteborgiem 1-0. Nikomu z zainteresowanych tym spotkaniem nie trzeba tłumaczyć, co oznacza taki właśnie rezultat, ale zawodniczki ze stolicy muszą jeszcze utrzymać korzystny wynik do końcowego gwizdka, a ten – ku uciesze wszystkich zebranych – w końcu rozbrzmiewa. W tak nietypowych i w pewnym sensie niespodziewanych okolicznościach Linköpings FC po raz pierwszy w historii zdobywa tytuł mistrza Szwecji w piłce nożnej, który zawodniczkom LFC przyszło świętować nie na boisku, a w restauracji. Najbardziej wzruszony całą sytuacją wydaje się być dobry duch klubu z Linköping, Rolf Gustavsson, który ze łzami w oczach powtarza, że oto właśnie przeżył najpiękniejszą chwilę swojego życia. W tym momencie nie ma jeszcze pojęcia, że dokładnie siedem lat później wypowie niemal identyczne słowa, a stanie się to w równie niecodziennych okolicznościach.
Nie trzeba eksperckiej wiedzy, aby stwierdzić, że tytuł w 2016 roku wywalczyła całkiem inna drużyna od tej, która swój moment chwały przeżyła siedem lat wcześniej. Z pierwszej mistrzowskiej kadry w klubie z Linköping ostała się jedynie Jonna Andersson, a i jej wkład w sukces z roku 2009 był wyłącznie symboliczny i wynosił dokładnie 39 minut rozegranych w meczu przeciwko Piteå. Warto więc uruchomić machinę czasu i krok po kroku prześledzić losy drużyny znad Stångån od chwili, kiedy poprzednio udało jej się zdobyć piłkarski szczyt.
Rok pierwszy
Radosny nastrój w Linköping nie zdążył jeszcze dobrze opaść, a zarząd już musiał zmierzyć się z nową, pomistrzowską rzeczywistością, której realia okazały się nadzwyczaj brutalne. Wiadomo było, że dobra postawa w rozgrywkach ligowych przełoży się na zainteresowanie klubów z potężniejszych lig czołowymi zawodniczkami LFC, w związku z czym zachowanie trzonu kadry szybko stało się zadaniem z gatunku tych absolutnie niewykonalnych. W Linköping nigdy nie tworzono kominów płacowych, ani nie wydawano ponad stan, więc konkurowanie z największymi graczami na europejskim i amerykańskim rynku było po prostu niemożliwe. Z mistrzowskiej drużyny odeszły więc między innymi Seger, Larsson, Paaske oraz Landström, a kilka miesięcy później ich śladem podążyła także uważana za największy talent szwedzkiej piłki Asllani. Oczywiście, nie zabrakło także zimowych wzmocnień, chociażby w postaci Lindy Sällström (co ciekawe, to właśnie ona była autorką gola w meczu Djurgården – Göteborg, który to zapewnił LFC tytuł), ale w końcowym rozrachunku bilans zysków i strat z pewnością nie wyszedł na zero. Tym bardziej, że do roszady doszło także na stanowisku trenera, miejsce Magnusa Wikmana zajął Peter Johansson, który musiał bardzo szybko znaleźć sposób na drużynę przystępującą do obrony tytułu w kompletnie odmienionym składzie.
Sezon rozpoczął się dla LFC nawet całkiem obiecująco, bo od zwycięstwa nad mocnym i nieobliczalnym Göteborgiem. Niestety, wiosenna seria czterech meczów bez wygranej (w tym domowe porażki z beniaminkiem z Tyresö oraz Jitexem) stosunkowo szybko zweryfikowała mocarstwowe plany. Peter Johansson starał się wprawdzie zachowywać spokój i często powtarzał, że dziennikarze i eksperci skreślają jego drużynę zdecydowanie przedwcześnie, ale okazało się, że ci którzy przewidywali, że walka o tytuł odbędzie się bez udziału aktualnych mistrzyń kraju, tym razem mieli rację. Już na półmetku rozgrywek strata do liderek z Malmö wynosiła dwanaście punktów, a w drugiej części sezonu wciąż sukcesywnie rosła. Rozczarowujące wyniki przełożyły się także na wyraźny w porównaniu z poprzednim sezonem spadek frekwencji, a kibicom w Östergötland niezbyt radosną jesień osłodził nieco jedynie awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzyń, choć trzeba oddać, że rywalki w poprzednich rundach (słoweńska Krka i czeska Sparta) nie były przesadnie wymagające.
Rok drugi
Choć najważniejszy mecz w dotychczasowej historii klubu (ćwierćfinał LM z londyńskim Arsenalem) trzeba było zagrać w Åtvidabergu, wczesną wiosną w Linköping powiało delikatnym optymizmem. Po średnio udanej amerykańskiej przygodzie do klubu wróciła Asllani, spokój w drugiej linii zapewnić miała mająca już niemałe doświadczenie Gajhede, a na czołową defensorkę ligi zaczęła wyrastać Norweżka Nora Holstad Berge. Do dwumeczu z mistrzyniami Anglii przystępowano więc w Östergötland bez niepotrzebnego lęku, a gdy z Londynu udało się przywieźć całkiem niezły w perspektywie rewanżu remis 1-1, awans do najlepszej czwórki w Europie stał się nagle niespodziewanie realny. Niestety, choć ambitnie grające piłkarki z Linköping dwukrotnie obejmowały na Kopparvallen prowadzenie (gole Sällström oraz Asllani), trafienie Katie Chapman z 80. minuty sprawiło, że to piłkarki z Wysp Brytyjskich dzięki większej liczbie bramek strzelonych na wyjeździe wywalczyły sobie prawo do gry z Lyonem o finał piłkarskiej Ligi Mistrzyń.
Jeszcze gorzej miały się sprawy na krajowym podwórku, gdzie grająca bardzo nierówno i na dodatek bez własnego stylu drużyna zamiast bić się o puchary, znalazła się w bezpośrednim sąsiedztwie strefy spadkowej. Do rundy rewanżowej LFC przystępował z zaledwie czternastoma punktami na koncie, a słabsza dyspozycja niedawnych mistrzyń kraju nie uszła uwadze Thomasa Dennerby’ego, który w powołanej przez siebie kadrze na – jak się miało okazać – niezwykle udany dla reprezentacji Szwecji mundial nie znalazł miejsca między innymi dla Kosovare Asllani. Nieobecność napastniczki Linköping na najważniejszej piłkarskiej imprezie czterolecia była rzecz jasna szeroko komentowana, ale trzeba przyznać, iż wiosna 2011 była najprawdopodobniej najsłabszą rundą rozegraną przez tę zawodniczkę na boiskach Damallsvenskan. Jesień, podobnie jak w przypadku wielu innych piłkarek LFC, była już nieco lepsza, ale pomimo czterech kolejnych zwycięstw na zakończenie rozgrywek, tym razem trzeba było się zadowolić miejscem w środku ligowej stawki.
Rok trzeci
Nowy rok, nowe nadzieje. Z takim właśnie nastawieniem przywitano w Linköping nadejście roku 2012. Drużyna wzmocniona między innymi Nillą Fischer, Manon Melis i Lisą de Vanną (z kluczowych piłkarek odeszła jedynie Asllani) miała wymazać z pamięci kibiców dwa lata rozczarowań i przywrócić klubowi należne miejsce w krajowej hierarchii. Tyle tylko, że zanim cała zabawa zdążyła się na dobre rozkręcić, LFC już został z niej wyproszony. Zaledwie jedno zwycięstwo w pierwszych siedmiu kolejkach było wynikiem z pogranicza rozczarowania i kompromitacji i nawet poważne urazy Rohlin oraz Sällström w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwiały tak fatalnej postawy ekipy z Östergötland. Nie najlepiej działo sie także w kwestiach pozasportowych. Wprawdzie nad Linköping nie zawisła wizja bankructwa klubu, ale wyglądający gorzej z sezonu na sezon bilans finansowy zmusił włodarzy LFC do wdrożenia nowej strategii polegającej na sprowadzaniu wyłącznie młodych, perspektywicznych piłkarek, które – jeśli oczywiście wypalą – będą w dłuższej perspektywie mogły dać drużynie wiele, nie drenując przy tym budżetu.
Rewolucja w zasadach funkcjonowania klubu nie byłaby pełna bez roszady na ławce trenerskiej, w związku z czym misję budowania nowego Linköping powierzono Martinowi Sjögrenowi, który wcześniej dwukrotnie doprowadził do mistrzostwa zespół z Malmö. Równocześnie z nowym szkoleniowcem w mieście nad Stångån pojawiła się Pernille Harder, niezwykle utalentowana nastolatka z Viborga, która miała być symbolem wspomnianej właśnie strategii. Pierwsza runda Sjögrena w nowym klubie nie rozpoczęła się wprawdzie spektakularnie, ale szalony, okraszony sześcioma kolejnymi zwycięstwami finisz sprawił, że Linköping dosłownie rzutem na taśmę załapał się na najniższy stopień podium, choć na półmetku rozgrywek strata LFC do medalowych pozycji wynosiła aż dziewięć punktów.
Rok czwarty
Eriksson, Lennartsson, Slegers, Beckmann, Hammarlund oraz nazywana przez wielu nową Asllani szesnastoletnia Stina Blackstenius – tak przedstawiał się zestaw nowych nabytków ekipy z Linköping przez rozpoczęciem kolejnego sezonu. Z klubem pożegnały się za to między innymi Melis i de Vanna, które wprawdzie sportowo prezentowały się bardzo solidnie, ale nijak nie wpisywały się w oszczędnościową strategię klubu. Na tym jednak nie koniec zmian, gdyż fanów w Östergötland czekała jeszcze jedna, niezwykle miła niespodzianka. Do użytku oddano bowiem budowaną z myślą o EURO 2013 Arenę Linköping, która od teraz stała się siedzibą i domem LFC. Debiut nowego stadionu wypadł jednak wyjątkowo blado (1-1 z najsłabszym w lidze Sunnanå), a kolejne mecze tylko potwierdziły, że na ten moment Sjögren absolutnie nie przezwyciężył wiosennej klątwy, z którą wcześniej nie potrafili sobie poradzić Johansson oraz Petersson. Marzenia o odzyskaniu tytułu (zakładając, że takowe w ogóle były) znów trzeba było odłożyć na kolejny sezon zanim jeszcze w kraju na dobre zdążyło się ocieplić.
Skoro mieliśmy mieć do czynienia z klasycznym deja vu, to jesień w wykonaniu LFC powinna być wyraźnie lepsza niż wiosna. I była! I to pomimo tego, że po niezwykle udanym dla siebie EURO z klubem pożegnała się Nilla Fischer. Piłkarki z Linköping raz jeszcze postanowiły nam jednak zaprezentować finisz, którego nie powstydziłaby się sama Shelly-Ann Fraser i wygrywając tym razem siedem (!) ostatnich spotkań obroniły wywalczone rok wcześniej brązowe medale. Niezwykle udany sezon zaliczyła Harder, która okazała się absolutnym strzałem w dziesiątkę, bardzo dobrze prezentowała się Samuelsson, a Blackstenius wysłała pierwsze sygnały, że być może stać ją nawet na większą karierę niż ta, która stała się udziałem jej wybitnej poprzedniczki w klubie z Östergötland.
Rok piąty
Ludzie, ile jeszcze tak można? – mniej więcej w ten sposób myśleli z pewnością sympatycy Linköping oglądający popisy swoich ulubienic wiosną 2014. Nowymi twarzami w klubie były perspektywiczne Minde, Nordin, Almqvist czy Rolfö, ale tym razem nie był to koniec przedsezonowych wzmocnień. Następczynią wieloletniej podstawowej golkiperki LFC Sofii Lundgren została Amerykanka Fraine, a w miejsce Fischer sprowadzono nie schodzącą poniżej pewnego poziomu Dunkę Arnth. Nie zabrakło nawet miejsca na szczyptę egzotyki w postaci Portugalek Neto oraz da Silvy, a także Japonki Noguchi. To wszystko nie zmieniło jednak faktu, że początek rozgrywek – zgodnie z tradycją – upłynął pod znakiem niepotrzebnie pogubionych punktów. Zaczęło się od pechowej i kompletnie niespodziewanej porażki z Piteå, następnie przyszły remisy z Kristianstad i Eskilstuną, a tuż po nich domowa klęska (0-4) z Örebro, które jako pierwszy w historii zespół potrafiło zwyciężyć na Arenie Linköping. Po takiej serii, walka o coś więcej niż lokata na najniższym stopniu podium znów stała się całkowicie wykluczona. Tym razem ostatecznie nie udało się jednak sięgnąć nawet po brązowe medale, gdyż zamiast spodziewanego ataku na wyższe pozycje, oglądaliśmy ciąg dalszy gry w przysłowiową kratkę. Z mistrzem z Malmö udało się nawet wygrać (i to aż dwukrotnie!), ale wobec porażki z Kristianstad czy straty punktów z niemal każdym możliwym rywalem (nie wyłączając beznadziejnego AIK!), nie zdało się to na wiele. Kiepską postawę w lidze piłkarki z Linköping nieco powetowały sobie wygrywając w dobrym stylu Puchar Szwecji, a także pokazując się z niezłej strony w Europie. Podopieczne Martina Sjögrena w Lidze Mistrzyń zagrały w zastępstwie wykluczonego z pucharów Tyresö, ale nie przeszkodziło im to w awansie do ćwierćfinału kosztem angielskiego Liverpoolu oraz – po jednym z najdziwniejszych dwumeczów w historii – rosyjskiej Zwiezdy Perm. W rewanżowym meczu z drużyną z miasta Beatlesów hat-trickiem popisała się Fridolina Rolfö, co do dziś przy każdej możliwej sposobności wspominają komentatorzy z całego świata, więc w ciemno można założyć, iż wzmianka o tym wyczynie trafiła nawet do Wikipedii.
Rok szósty
Los okazał się niezwykle łaskawy i o pierwszy w historii klubu półfinał Ligi Mistrzyń przyszło piłkarkom Linköping rywalizować z duńskim Brøndby. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem już na pewno musi się udać, ale sprawę najpierw skomplikował samobójczy gol Rohlin i wynikająca z niego domowa porażka 0-1, a następnie fatalna skuteczność w rewanżu, gdzie – pomimo przygniatającej przewagi – udało się ugrać jedynie niewiele dający remis. Choć jedyną nową twarzą w drużynie była Ukrainka Wiera Diateł, Martin Sjögren odważnie zapowiadał walkę o najwyższe cele, a przekaz idący z Linköping był jasny – każde miejsce poniżej drugiego z pewnością nie usatysfakcjonuje nikogo. Apetyty jeszcze bardziej rozbudził fakt, że tak nielubianą pierwszą część sezonu udało się w końcu przetrwać bez większych turbulencji, a letnią przerwę zespół z Östergötland spędził w wygodnym fotelu wicelidera, z pięciopunktową stratą do FC Rosengård.
Niestety, tym razem delikatne załamanie formy przyszło na przełomie sierpnia i września, a jego skutki okazały się niezwykle bolesne w skutkach. Wprawdzie walka w górnej połówce ligowej tabeli była bardziej wyrównana niż kiedykolwiek wcześniej, a Linköping szanse na mistrzostwo stracił dopiero w przedostatniej kolejce, ale koniec końców znów cieszyli się inni, a piłkarkom LFC pozostały łzy żalu i poczucie niewykorzystanej szansy. Jakimś pocieszeniem znów było zwycięstwo po niesamowitym finale w Pucharze Szwecji (jego bohaterką była Diateł, dla której był to … ostatni poważny mecz w barwach Linköping), ale jednak rozczarowanie zaledwie czwartą lokatą w lidze było znacznie silniejsze. Najbardziej szkoda było nam kończącej długą i pełną sukcesów karierę wychowanki LFC Charlotte Rohlin, która przez niemal trzydzieści lat gry w piłkę reprezentowała tylko jeden klub. Po definitywnie przekreślającym szanse bezbramkowym remisie z Eskilstuną doskonale widzieliśmy, jak bardzo tej doświadczonej zawodniczce zależało na tym, aby pożegnać się z murawą mistrzowskim tytułem.
Rok siódmy
Pomimo braku sukcesu w poprzednich rozgrywkach, a także niepokojąco wąskiej kadry zdecydowano, że Linköping nie będzie aktywnym graczem podczas zimowego okienka transferowego. Po części wynikało to z czynników ekonomicznych, a po części z zaufania do własnych, podejmowanych w poprzednich latach wyborów. Sprowadzane na początku kadencji Sjögrena piłkarki wchodziły bowiem w wiek, w którym przeistaczały się z obiecujących talentów w zawodniczki potrafiące już w tym momencie wziąć na siebie odpowiedzialność za drużynę i wprowadzić ją na wyższy poziom. Już pierwsze mecze pokazały, że ten rok od poprzednich różnić będzie się przede wszystkim … osiąganymi wynikami. Owszem, poprawiła się także piłkarska jakość, ale zdecydowanie największy i być może najtrudniejszy skok dokonał się w sferze mentalnej. Prowadzone do boju przez niezmordowaną Pernille Harder piłkarki Linköping wykształciły w sobie bowiem gen zwycięstwa, a on pozwolił im rozstrzygnąć na swoją korzyść mecze, które we wcześniejszych sezonach skończyłyby się najpewniej stratą punktów. Nie będzie wielkiej przesady, jeśli powiemy, że sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz to drużyna Martina Sjögrena była tą, która zamiast gubić, nauczyła się wyszarpywać bezcenne punkty, o czym brutalnie przekonali się między innymi w Piteå oraz w Borlänge.
Kolejne wpadki zaliczały z kolei mistrzynie kraju z Malmö, w efekcie czego Linköping z tygodnia na tydzień stawał się coraz poważniejszym kandydatem do tytułu. Zakończony remisem w Örebro wrześniowo-październikowy maraton sprawił jednak, że kwestia mistrzostwa miała się ostatecznie rozstrzygnąć w bezpośrednim starciu z Rosengård. Przed pierwszym gwizdkiem trudno było wskazać faworyta, ale eksperci zgodnie twierdzili, że większe doświadczenie zespołu ze Skanii może okazać się czynnikiem decydującym. Akcja z 81. minuty – od przechwytu Rolfö, przez zwód i centrę Harder, aż do przesądzającej o zwycięstwie główki Minde – pokazała jednak, że ciągłe nazywanie Linköping drużyną niezdolną do wygrywania rzeczy wielkich nie ma już dziś większego sensu. Ta ekipa, która przez ostatnie cztery lata powstawała i dojrzewała na naszych oczach, jest już na ten moment produktem absolutnie kompletnym, co udowodniła zresztą także podczas niedzielnego meczu w Vittsjö, po którym Rolf Gustavsson mógł w końcu powtórzyć swoje słowa sprzed siedmiu lat. I trudno oprzeć się wrażeniu, że tym razem brzmiały one jeszcze bardziej dumnie.
Jared Burzynski