Alokacja niezgody
Mundial Publicystyka Świat

Alokacja niezgody

foto. Fabrice Coffirni

 Wprawdzie rozgrywki Damallsvenskan rozpędzają się w tempie niemal tak szybkim, jak pociągi SJ po zimie, ale dziś na chwilę opuścimy ligowe boiska i zajmiemy się kwestią absolutnie nie mniej istotną. Wprawdzie finały piłkarskich mistrzostw świata czekają nas dopiero za trzy lata, ale nikt nie ma wątpliwości, że prawdziwa gra o francuski mundial rozpoczęła się na długo przed oficjalnym startem eliminacji. Pisząc te słowa nie znam jeszcze oficjalnego komunikatu na temat ostatecznego podziału miejsc pomiędzy poszczególne strefy wpływów geograficzne, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że FIFA kolejny raz całkowicie się skompromituje, a jedyną niewiadomą pozostaje wyłącznie skala owej kompromitacji. Żeby było jasne, w przypadku MŚ 2019 za kompromitującą uznam każdą decyzję, w wyniku której w turnieju finałowym obejrzymy mniej niż dziesięć drużyn z Europy, wliczając do tego grona Francję. Skąd wzięła się akurat taka liczba, postaram się wyjaśnić w kolejnych akapitach, ale już na wstępie zaznaczam, że nie jest ona ani zupełnie przypadkowa, ani tym bardziej związana z interesem którejkolwiek z reprezentacji.

Zanim jednak przejdę do głównej tezy, postaram się odpowiedzieć na argumenty tych, którzy twierdzą, że liczbę miejsc dla Europy należy … ograniczyć! Tak, tak, tego typu głosów również nie brakuje, a w przytłaczającej większości pochodzą one, jak nietrudno się domyślić, z Ameryki Północnej. Zwolennicy tych absurdalnych teorii lubią podkreślać, że w finałach dwóch ostatnich mundiali nie grał ani jeden przedstawiciel Starego Kontynentu, co w ich mniemaniu świadczy o słabości europejskiej piłki. O ile taka argumentacja w ustach Amerykanów niespecjalnie mnie dziwi, gdyż podczas kilku lat spędzonych w USA zdążyłem w jakimś stopniu poznać mentalność obywateli tego kraju, o tyle zastanawia mnie, że granie tą właśnie kartą przynosi zaskakująco pozytywne efekty w poważnych wydawałoby się dyskusjach na znacznie wyższych szczeblach. Analizowanie składu finału miałoby jakikolwiek sens, gdyby mundial był imprezą dwóch lub czterech drużyn, ale o ile mi wiadomo w turnieju występują obecnie 24 reprezentacje, więc chyba znacznie bardziej sprawiedliwy byłby rozdział miejsc w oparciu o analizę czołowej dwudziestki lub trzydziestki, a nie trzeba być wielkim znawcą tematu, żeby odgadnąć, który kontynent absolutnie zdominowałby takie zestawienie.

Wszyscy chyba zgodzimy się co do tego, że możliwie jak najwyższy poziom sportowy mistrzostw świata powinien być w interesie całego środowiska piłkarskiego z przynajmniej kilku powodów. Jednym z nich są także względy ekonomiczne, gdyż wbrew pozorom nawet nieco mniejszy objętościowo turniej może spokojnie wygenerować większe zyski, jeśli tylko dopuści się do udziału w nim tych faktycznie najlepszych. Dobrym przykładem może być tu chociażby rozegrany w marcu tego roku na boiskach Florydy i Tennessee SheBelieves Cup, na który zaproszono reprezentacje Niemiec, Francji oraz Anglii, choć przecież równie dobrze można było sprawdzić się na tle Zambii czy Tanzanii. Ktoś jednak, w przeciwieństwie do przedstawicieli piłkarskiej centrali, potrafił jednak dobrze przekalkulować ewentualne zyski i straty.

Jakkolwiek inni próbowaliby zakłamywać rzeczywistość, to Europa jest na chwilę obecną absolutnie jedynym kontynentem, na którym piłka nożna jest czymś więcej niż zabawą dla dwóch-trzech krajów. Chcecie dowodów? Reprezentacja Anglii, która na EURO 2013 była najsłabszą drużyną całego turnieju (biorąc pod uwagę wszystkie grupy), dwa lata później stała się w Kanadzie najwyżej sklasyfikowanym przedstawicielem Europy! Przekładając to na północnoamerykański czy azjatycki grunt to trochę tak, jakby do najlepszej czwórki mundialu przedostały się Gwatemala czy Mjanma. Z całym szacunkiem dla tych reprezentacji, ale nawet wspomnienie ich nazw w kontekście wali o medale mistrzostw świata brzmi dość zabawnie i tak samo groteskowa jest dyskusja o dodatkowej puli miejsc dla wciąż egzotycznych piłkarsko kontynentów. Kilka miesięcy temu, w drodze na mecz szwedzkiej ekstraklasy, postanowiłem zrobić listę nieeuropejskich reprezentacji, które prezentują chociażby przyzwoity poziom sportowy. Niestety, okazała się ona nadspodziewanie krótka i to pomimo faktu, iż wszystkie wątpliwości rozstrzygałem na korzyść zainteresowanych drużyn. Ostatecznie doliczyłem się czternastu krajów, a podział geograficzny wyglądał następująco: Azja – 5, Ameryka Północna – 3, Afryka – 3, Ameryka Południowa – 2, Oceania – 1. Wynika z tego, że nawet gdyby z pozostałych zakątków świata dopuścić do udziału w mundialu wszystkich, którzy potrafią w miarę prosto kopnąć piłkę, i tak pozostaje dziesięć miejsc do obsadzenia przez ekipy ze Starego Kontynentu. Stąd wzięła się właśnie ta wspomniana na wstępie liczba będąca przy okazji wynikiem pewnego kompromisu, gdyż gdyby zależało to wyłącznie ode mnie, to poważnie zastanowiłbym się nad przyznaniem Europie i dwunastu miejsc.

Oczywiście, również jestem zdania, że należy robić wszystko, aby słabsze piłkarsko kraje wciąż się rozwijały, a jakościowy dystans dzielący je od światowej czołówki sukcesywnie się zmniejszał. Sam z wielką radością obserwuję wspaniale rokujące roczniki wenezuelskich nastolatek, czy dzielnie walczące z USA i Kanadą reprezentantki Trynidadu i Tobago. Paradoksalnie, nie uważam jednak, że uchylenie bram mundialu tak szeroko, że niedługo przejedzie przez nie nawet kadra Wyspy Wielkanocnej (zakładając, że najpierw powstanie i zostanie przyjęta w szeregi FIFA) w dalszej perspektywie wyjdzie komukolwiek na dobre. Jeśli komuś bardzo zależy na tym, żeby piłkarki z Jordanii pokazały się na dużej arenie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby na koszt FIFA obejrzały finał mistrzostw świata z perspektywy loży honorowej. Taki kontakt z wielką piłką miałby nawet swoje uzasadnienie i sam chętnie wsparłbym podobną inicjatywę. W żaden sposób nie jestem za to w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób podniósłby się poziom jordańskiej piłki od tego, że wciąż ucząca się futbolu reprezentacja tego kraju przyjęłaby piętnaście goli od Niemek. Podobnie nietrafiony wydaje się mocno lansowany przez niektórych pomysł o rychłym poszerzeniu mundialu do 32 drużyn. Owszem, obecna formuła ma swoje wady, a najpoważniejszą z nich jest prawdopodobnie to, że teoretycznie w finale może zagrać drużyna, która po drodze wygra jedynie po samobóju z RPAswoją postawą w najmniejszym stopniu na to nie zasłuży, ale na dzień dzisiejszy na świecie nie ma 32 ekip, które prezentowałyby poziom uprawniający do występu w turnieju finałowym. Skoro mistrzostwa świata traktujemy jako najważniejszą imprezę w piłkarskim kalendarzu, to już sam udział w niej powinien być swego rodzaju nobilitacją. Nie chodzi tu absolutnie o zatrzaskiwanie drzwi, czy pozbawianie kogokolwiek marzeń, ale jakoś nie potrafię przekonać się do rzeczywistości, w której tak naprawdę bycie nieco lepszym jedynie od tych najsłabszych będzie gwarantowało udział w MŚ. Tym, którzy uważają, że udział w mistrzostwach dodatkowych ośmiu drużyn zwiększy ich atrakcyjność, chciałbym przypomnieć, w jaki sposób zakończyła się w ubiegłym roku mundialowa przygoda Ekwadoru. Na początek sześć goli od Kamerunu, następnie dziesięć od Szwajcarii, a podobnego pogromu z Japonią udało się uniknąć tylko dlatego, że po zdobyciu gola w 5. minucie Azjatki postanowiły, że więcej strzelać nie będą (fakt potwierdzony u źródła). Niestety, ale prawda jest taka, że przy 32 drużynach w stawce, dla większości z nich turniej rozpoczynałby się dopiero w fazie pucharowej.

Wróćmy na chwilę do wspomnianej już Wenezueli. Z całego serca życzę, aby złote pokolenie wenezuelskiej piłki doczekało się udziału w mundialu, ale równocześnie chciałbym, aby ten historyczny awans nie był efektem wyłącznie zwycięstw nad Urugwajem czy inną Boliwią. Jednym z najbardziej pamiętnych meczów piłkarskich, które miałem przyjemność obejrzeć, był z pewnością pojedynek Meksyku z USA w kwalifikacjach MŚ 2011. Na boisku w Cancun piłkarki z Ameryki Łacińskiej pokonały faworyzowane rywalki 2-1, a wynik ten zapewniał im przepustkę na niemiecki mundial. Radości po ostatnim gwizdku nie było wówczas końca i jestem przekonany, że jeszcze dziś każda w grających w tamtym meczu Meksykanek wskazałaby 5. listopada 2010 jako jeden z najważniejszych dni w swojej piłkarskiej karierze. Dlatego, życząc Wenezuelkom, ale także Polkom, Islandkom, czy zawodniczkom z Trynidadu i Tobago historycznego awansu na mundial, mam nadzieję, że zostanie on osiągnięty w równie niezapomnianym stylu, a wypowiadane przez was w przyszłości zdanieGrałyśmy na mistrzostwach świata będzie oznaczało coś więcej niż tylko Pokonałyśmy Boliwię/Grecję/Gwatemalę/Tahiti (niepotrzebne skreślić).

Jared Burzynski

Szwedzka Piłka 

Dawid Gordecki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!