Wielce Szanowny Panie Pezetpeenie,
piszę w sprawie rewolucji w kobiecej piłce, którą zapowiada się tu i ówdzie.
Bardzo jestem zadowolony, że ktoś wreszcie pomyślał o reformie rozgrywek, profesjonalizacji ligi i o całej kobiecej piłce. Chociaż, zaraz… czy o całej? No właśnie.
Za młody, za młoda.
Najpierw dwa słowa w kwestii wieku. Wczoraj w męskiej Ekstraklasie zadebiutował piętnastolatek, który, jak to napisano w prasie, „był za młody, żeby mieć na koszulce logo sponsora”. Ale żeby grać, nie był za młody. W kobiecej II lidze mają grać minimum szesnastolatki. Bez komentarza.
Teraz do głównego tematu – reorganizacji.
Ekstraklasa i I liga. Tak!
12 drużyn w Ekstralidze – tak! 12 drużyn w I lidze – tak! To nasz „eksportowy” towar, którym powinniśmy przyciągać sponsorów i media (swoją drogą… na bogów wszelakich, naprawdę Ekstraliga nie ma sponsora tytularnego, skoro może ich mieć choćby męska ostrołęcka okręgówka?)
Wiele klubów powie: skąd brać pieniądze na I ligę, które będą porównywalne z Ekstraligą, na dwudniowe wyjazdy po 1000 km, na dodatkowe treningi? Jakie nakłady trzeba będzie ponieść na zawodową (!) drużynę i co znaczy magiczny zwrot „przejdą pod skrzydła Związku”?
Mimo tych wszystkich pytań, uważam, że to krok w dobrą stronę. Znikną kluby, które po prostu są słabe organizacyjnie. Wizytówka musi być silna, czasy prowizorki się kończą. Amen.
Druga liga. Nie!
W przypadku drugich lig widzę pewien problem. Tu drużyn zawodowych lub nawet pół-zawodowych nie ma i nie będzie, w realnej przyszłości. To ligi, gdzie grają pasjonatki. Czy Pan, panie Pezetpeenie wie, że żeby jechać z drużyną na 400-kilometrowy wyjazd trzeba „załatwić” na cały weekend babcię do dziecka, albo iść do pracy na trzecią zmianę od 22.00 do 6.00, żeby mieć następne 24 godziny wolne i móc grać w piłkę zamiast spać. Zwolnić się z ostatnich trzech lekcji lub uciec z wykładów (o tym ciiiii) to przy tym mały pikuś. Bardzo często zdarza się, że mecze kobiecej piłki odbywają się o 11.00. Jak wiadomo, z dwóch powodów. Albo dlatego, że w mieście jest jeden stadion, a przewaga męskich klubów ogromna i dziewczyny są zepchnięte na poranek albo (równie często) działacze klubu celowo ustalają mecz na ranne godziny, bo przeciwniczki „muszą wyjechać o 5 rano, przyjadą padnięte, to łatwiej wygramy.” Dzieje się to z powodu odległości między miastami grającymi w II lidze (dla przykładu: Bartoszyce – Sieradz: 470 km czy Gdańsk – Zielona Góra: 480 km). Kiedy powstaną dwie drugie ligi odległości zwiększą się znacząco (w ekstremalnych przypadkach do 750 km (czyli przy dobrych wiatrach 9 godzin jazdy busem w jedną stronę). Kto potem zagra mecz o 11.00? Rozwiązaniem jest nocleg w trasie. Zapytałbym drugoligowe kluby, czy mają na to środki, ale znam odpowiedź.
Krótka lekcja matematyki
Z każdej obecnej drugiej ligi w Nowej II Lidze (w skrócie N2L) w projekcie PZPN zostaną tylko dwie drużyny. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko matematykę: dwanaście spadających z I lig, do tego 4 obecne drugie ligi po 2 zespoły + cztery zespoły awansujące z III ligi (bo ktoś jednak awansować musi) = komplet czyli 24 drużyny w N2L. 36 drużyn obecnie drugoligowych spada. Co najmniej 36!
Motywacja i entuzjazm
Znam trochę II ligę podlaską, która obejmuje województwa: podlaskie, mazowieckie, warmińsko-mazurskie i łódzkie. Dlatego opowiem na jej przykładzie (stan na 25 kwietnia).
Dwie pierwsze w tabeli drużyny, czyli na dziś Ząbkovia i MOSiR Sieradz pomijam w rozważaniach. Niezależnie, która z nich awansuje, w przyszłym roku poradzi sobie w I lidze, tego jestem pewien.
Trzecie w tabeli Loczki Wyszków, klub z małego miasta, który w zeszłym roku przegrał dopiero w barażach walkę o I ligę. Amatorki: studentki, uczennice, kobiety pracujące, matki. W III lidze będą musiały grać z drużynami, które w wiosennych sparingach pokonały 11:3, 6:1 czy nawet 16:0. Czy to zmotywuje do wytężonej pracy? Ale i tak nie mają źle, bo w mazowieckiem jest i III i IV liga – jest z kim grać. Następne w kolejności zespoły takiego komfortu nie mają.
Czwarty w tabeli Stomil Olsztyn też wylądowałby w III lidze. Drużyna, która co rok do końca walczy o I ligę, nagle będzie musiała grać w lidze, w której występuje w porywach 5 klubów (w tym… rezerwy Stomilu). Powygrywa po 10:0, ligę skończy na pierwszym miejscu w cuglach, ale potknie się w skomplikowanych barażach o N2L (bo przecież z 16 mistrzów wojewódzkich do N2L wejdzie maksimum czwórka) i w następnym sezonie zabawa od nowa. Cały sezon kopania rekreacyjnego, żeby rozegrać dwa ważne barażowe mecze. Motywujące?
Piąty w tabeli Włókniarz, klub wzorowy, jeśli chodzi o szkolenie młodzieży, będzie tej młodzieży musiał powiedzieć „dobra, to teraz pogramy sobie w III lidze, przynajmniej nie wydamy kasy na wyjazdy, bo w podlaskiej III lidze jest pięć zespołów, z czego trzy z Białegostoku. A w ogóle to futsal też jest fajny.” Na pewno wywoła to entuzjazm, na pewno…
A to tylko przecież jedna grupa II ligi. Co działacze i trenerzy powiedzą dziewczynom z Opola, Zabrza, Lublina czy Kielc? „Drugie miejsce albo śmierć?”
Jeśli o to chodziło w projekcie PZPN, to metoda, zaiste, jest skuteczna. Jeśli jednak, choć w minimalnym stopniu, chodzi o popularyzację kobiecej piłki, to chyba ta droga nie jest najlepsza. Za jednym pociągnięciem zabić można entuzjazm, motywację i chęć rozwoju w najwartościowszych klubach naszej kobiecej piłki. Tych, które budują lokalne kobiece sportowe społeczności. Bez nich Ekstraligi nie będzie. Naprawdę.
A może spowolnienie zmian?
– Ok, cwaniaczku, skoro taki jesteś mądry, to daj lepsze rozwiązanie – powiedzieć może pan Pezetpeen. Prawda – narzekać łatwo, wyjść z propozycją trudniej.
Wydaje mi się, że drastyczne rozwiązanie proponowane przez PZPN, można nieco ulepszyć czy złagodzić. Choćby wprowadzając okres przejściowy, np. dwuletni: w pierwszym sezonie z I ligi spada 12 zespołów, ale trafiają do czterech grup II ligi i tam muszą potwierdzić, że nie upadną po ciężkim ciosie (czego w wielu przypadkach się obawiam). Dopiero rok później z czterech grup II ligi robimy dwie N2L. Spada połowa, ale jest walka przez cały rok, jest także czas na poukładanie spraw organizacyjnych i odpowiedzenie sobie na pytanie „rekreacja (czytaj: III liga) czy wyczyn (czyli spore wydatki).” Jest także okazja na zmianę barw klubowych przez zdolne młode zawodniczki, które marzą o piłkarskiej karierze.
W międzyczasie funkcjonuje już Nowa Ekstraliga i Nowa I Liga, które swym profesjonalizmem przez dwa lata zwracają uwagę rozlicznych sponsorów. Ci zaczynają się garnąć do kobiecej piłki, wyciągają z kieszeni pieniądze, także w niższych ligach… Oj, poniosło mnie… Ale pomarzyć warto.
#WePlayStrong
Wierzę, że zmiany są konieczne, wierzę także w zbiorową mądrość. Projekt zmian zapewne był konsultowany (choć, w zaprzyjaźnionych II-ligowych klubach, nikt o nim nie słyszał) i mam nadzieję, że nie jest ostateczny.
Jeśli chcemy, żeby szanowano kobiecą piłkę, zacznijmy od szanowania siebie. Od prowadzenia dobrych stron klubowych, od regularnych informacji o naszych działaniach, choćby w mediach społecznościowych (czy to nie wygląda jak żart, że drużyna z I ligi ma na profilu facebookowym ledwo 400 polubień?). Ale przestańmy patrzeć na kobiecy futbol tylko z pozycji Związku. Z ręką na sercu – kto ostatnio obejrzał mecz III albo IV ligi. Kto rozmawiał z dziewczętami, które kochają piłkę, i które mówią „chciałabym bronić jak Kiedrzynek”, a nie „jak Szczęsny”. Kto rozmawiał z kibicami, których mniej interesuje Liga Mistrzyń, a bardziej to, czy Kolbuszowa wygra z Bukowiną.
Zmiany? Tak! Ale zmiany z pożytkiem dla wszystkich. Panie Pezetpeenie, niech Pan mi uwierzy #WePlayStrong – nie tylko w Warszawie, Koninie i Łęcznej. W Istebnej, Mochowie, Reńskiej Wsi, Majdanie Sieniawskim i w Pszczółkach też.
Łączy nas piłka.
Działacz (za chwilę trzecioligowy)
2 Comments