Raz, dwa – i Anglia pokonana
Świat

Raz, dwa – i Anglia pokonana

Trzeba było listopada i wyjazdu na Wyspy Brytyjskie, aby reprezentacja Szwecji w końcu rozegrała mecz w sprzyjających warunkach pogodowych. Podopiecznym Petera Gerhardssona sprzyjała dziś jednak nie tylko aura i już w dwudziestej sekundzie rywalizacji Carly Telford mogła wyciągać futbolówkę z siatki po składnej akcji kombinacyjnej zapoczątkowanej przez Jonnę Andersson. Sytuacyjny strzał Kosovare Asllani okazał się wprawdzie minimalnie niecelny, ale była to tylko zapowiedź fantastycznego, piłkarskiego popołudnia w wykonaniu szwedzkich piłkarek.

Przed pierwszym gwizdkiem Słowaczki Petry Pavlikovej długo zastanawialiśmy się nad najbardziej prawdopodobnym zestawieniem ofensywnego tercetu pod nieobecność Stiny Blackstenius. Wariant z Anną Anvegård na szpicy wydawał się nam najlepszą opcją i – jak się ostatecznie okazało – tą samą drogą podążył szwedzki selekcjoner. Tuż za plecami napastniczki Växjö operować miała niesamowicie efektywna tej jesieni Asllani, która za kadencji Gerhardssona przeżywa zdecydowanie najbardziej udany okres w swej niekrótkiej już przecież reprezentacyjnej karierze, a ustawiona nominalnie nieco bliżej linii bocznej Sofia Jakobsson raz po raz zbiegała w pobliże sektorów centralnych, dezorientując w ten sposób dobrze zazwyczaj zorganizowaną angielską defensywę. W 20. minucie meczu tej wielokrotnie chwalonej przez trenera Neville’a formacji zabrakło jednak zdecydowania, w efekcie czego wspomniana Jakobsson mogła nie tylko swobodnie przemieścić się z piłką przy nodze wzdłuż linii szesnastego metra bez jakiejkolwiek presji ze strony obrończyń, ale nawet na spokojnie ustawić sobie futbolówkę i przymierzyć idealnie między rękawicę źle ustawionej Telford, a poprzeczkę angielskiej bramki. W taki właśnie sposób Szwedki znalazły się na prowadzeniu, które niespełna kwadrans później udało im się podwyższyć. Gol na 2-0 mógł nawet paść kilkadziesiąt sekund wcześniej, ale wówczas zamykającej na dalszym słupku dośrodkowanie Eriksson Caroline Seger zabrakło do pełni szczęścia kilku centymetrów. Gospodynie zlekceważyły jednak to ostrzeżenie i po chwili musiały za taką postawę naprawdę słono zapłacić. Po kolejnym rzucie rożnym wszędobylska Asllani wygrała ważną przebitkę w polu karnym, a pozostawiona zupełnie bez opieki Anvegård pewnym, mierzonym uderzeniem otworzyła swój reprezentacyjny licznik, który – miejmy nadzieję – będzie tykał jak najdłużej. Zgodnie z przewidywaniami, po stracie drugiego gola grające w swoim nominalnie najsilniejszym składzie Angielki jeszcze odważniej i bardziej zdecydowanie rzuciły się do odrabiania strat, ale przed przerwą nie udało im się wykreować choćby jednego poważnego zagrożenia pod bramką Hedvig Lindahl. Duża w tym zasługa całego szwedzkiego bloku defensywnego, który w sześcio-, a w razie potrzeby i w siedmioosobowym składzie wzorowo wykorzystywał każdy, najmniejszy nawet błąd po stronie rywalek. Świetnie na murawie New York Stadium czuła się między innymi Amanda Ilestedt, która zgodnie z instrukcjami selekcjonera przejęła dziś większość obowiązków Nilli Fischer i w roli zastępczyni (a kto wie, czy nie i następczyni) kapitanki Wolfsburga spisała się po prostu znakomicie.

Pierwszy kwadrans drugiej połowy to moment, w którym Angielki okazały się zdecydowanie najgroźniejsze i to właśnie wtedy gospodynie stworzyły sobie najlepsze okazje na to, aby jeszcze wrócić do meczu. Dużo ożywienia do gry zespołu prowadzonego przez trenera Neville’a wniosła przede wszystkim Toni Duggan, a i mało aktywna przed przerwą Nikita Parris wreszcie zaczęła pokazywać dlaczego jest obecnie nazywana jedną z absolutnie czołowych skrzydłowych świata. Czujność wciąż zachowywała jednak szwedzka defensywa, a gdy przyszła taka konieczność, próbkę bramkarskich umiejętności zaprezentowała nam także Lindahl, która – nawiasem mówiąc – zdecydowanie wygrała dziś niezwykle prestiżowy pojedynek dwóch golkiperek londyńskiej Chelsea. Jej interwencje po strzałach Duggan czy Stanway z pewnością były jednym z czynników, które pozwoliły nam dotrwać bez strat bramkowych do końcowego gwizdka, choć równie istotne było to, aby nie dać się zepchnąć coraz bardziej rozpędzającym się rywalkom do zbyt głębokiej defensywy. Żadnego déjà vu z ery słusznie minionej w postaci rozpaczliwego bronienia wyniku na stadionie w Rotheram nie przyszło nam jednak oglądać, a gdyby nie Carly Telford, to rezerwowa Fridolina Rolfö po jednym z błyskawicznych ataków jeszcze podwyższyłaby rezultat. Ostatecznie skończyło się jednak na 2-0, ale najbardziej w tym wszystkim cieszy nie tyle samo zwycięstwo na terenie silniejszego rywala, co styl, w którym zostało ono odniesione. W dzisiejszym wyniku nie ma bowiem ani trochę przypadku – ot, po prostu wygrała drużyna dojrzalsza i lepiej poukładana. I tak jakoś sympatycznie się robi, że znów doczekaliśmy chwili, w której takimi słowami możemy opisywać reprezentację Szwecji.

Piłkarski rok 2018 w reprezentacyjnym wydaniu otworzyliśmy zwycięstwem w Republice Południowej Afryki, a zamknęliśmy zwycięstwem na ziemi brytyjskiej. Po drodze przydarzyło się nam lwowskie tąpnięcie, pechowa porażka w Cremonie, ale przecież nie możemy zapominać przede wszystkim o fantastycznej wiktorii w Viborgu, dzięki której na przełomie czerwca i lipca będziemy w roli aktywnych uczestników emocjonować się wydarzeniami na francuskim mundialu. Na tradycyjne, coroczne podsumowanie roku w ujęciu kadry narodowej przyjdzie jeszcze jednak czas, a póki co pożegnajmy się ze znów szczęśliwą dla nas Anglią, do której mamy nadzieję powrócić latem 2021. I obyśmy wtedy także opuszczali ją w wyśmienitych nastrojach!

 

Jared Burzynski

Szwedzka Piłka

Dawid Gordecki

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!