Damallsvenskan (9. kolejka)
Ligi Świat

Damallsvenskan (9. kolejka)

Od pierwszych minut rywalizacji Limhamn Bunkeflo z Örebro było widać, że obie ekipy są świadome stawki bezpośredniego pojedynku. Gra toczyła się przede wszystkim w niesamowicie zagęszczonym środku pola, a kreowanie dogodnych okazji przychodziło z wielkim trudem zarówno miejscowym, jak i przyjezdnym. Pewnym zaskoczeniem może być jednak fakt, że w pierwszej połowie to gospodynie były drużyną, która zdecydowała się nieco odważniej zaatakować bramkę Caroli Söberg. Wprawdzie golkiperka z Berhn Areny do interwencji została zmuszona została zaledwie raz, gdy sparowała futbolówkę po uderzeniu Johnsson z ostrego kąta, ale efektowne strzały Rydahl i Welin – choć minimalnie niecelne – z pewnością rozgrzały nielicznie zebranych na Limhamns IP sympatyków beniaminka z Malmö. Po przerwie w końcu obudziły się podopieczne Martina Skogmana, najwyraźniej przypominając sobie, jak bardzo skomplikowana jest ich aktualna sytuacja w ligowej tabeli, ale oprócz wypracowania sobie przewagi w posiadaniu piłki nie udało im się osiągnąć w zasadzie nic, nie licząc słusznie nieuznanego gola Hanny Terry oraz jednego anemicznego strzału Hjohlman. Zdecydowanie bardziej konkretne w ofensywnych poczynaniach były za to gospodynie, które pomiędzy 75. i 77. minutą potrzebowały zaledwie 90 sekund, aby wybić rywalkom z głowy marzenia o wywiezieniu z Malmö jakichkolwiek punktów. Najpierw w zamieszaniu podbramkowym najwięcej zimnej krwi zachowała Parikka, pakując futbolówkę do siatki gości strzałem z najbliższej odległości, a chwilę później Johnsson świetnie dojrzała Mię Persson, która pięknym lobem wrzuciła piłkę za kołnierz zbyt daleko wysuniętej Söberg. Zwycięstwo Limhamn Bunkeflo było tym cenniejsze, że rozgrywająca swój debiutancki sezon w Damallsvenskan drużyna Svena Sjunnessona po raz pierwszy potrafiła zagrać na ekstraklasowych boiskach na zero z tyłu. Jakichkolwiek powodów do radości próżno za to szukać w Örebro, gdyż zespół typowany przez niektórych nawet do walki o medale wciąż nie może się odbić od ligowego dna.

01

Mecz na Vilans IP zapowiadał się o tyle interesująco, że naprzeciwko siebie stanąć miały najsłabsza ofensywa Damallsvenskan (Kristianstad) i jedna z najsłabszych w lidze formacji defensywnych (Göteborg). Kolejny raz potwierdziło się jednak powiedzenie, że jeśli nie możesz mieć wszystkiego, to lepiej zadbać o odpowiednią jakość w tyłach. Obrończynie z Västergötland zaprezentowały bowiem tak radosny futbol, że dzięki nim strzelecką niemoc przerwała nawet Rebecka Holm, choć wcześniej – zgodnie z tradycją – trzy razy nie potrafiła wcelować do pustej bramki. Do śmiechu nie było w tym wszystkim jedynie kibicom z Göteborga, którzy w całkiem przyzwoitej liczbie przyjechali z zachodniego wybrzeża tylko po to, aby zobaczyć jak ich defensorki raz po raz ośmieszane są przez notującą najbardziej spektakularny debiut w ekstraklasie od czasów Chawingi czternastoletnią Evelinę Duljan. W zdecydowanie mniej przyjazny sposób przywitała się z Damallsvenskan trzecia nominalnie golkiperka Göteborga Anna Larsson, choć trzeba oddać, że pomimo pięciu puszczonych goli, na tle wymienianych swego czasu nawet w kontekście reprezentacji Göthberg czy Johansson prezentowała się całkiem solidnie i przynajmniej dwukrotnie uratowała swój zespół przed jeszcze wyższą porażką. Punktu gościom nie była jednak w stanie uratować ani ona, ani grająca na swoim normalnym poziomie Pauline Hammarlund, która dwukrotnie wpisała się na listę strzelczyń. Bramki te były jedynie trafieniami na otarcie łez, ale przy tak dysponowanej defensywie nawet ze zdrowymi Falk, Rubensson i Curmark ciężko byłoby ugrać cokolwiek. Warto odnotować, że w zwycięskiej drużynie Elisabet Gunnarsdottir kolejny świetny mecz rozegrała znajdująca się tej wiosny w fenomenalnej formie Mia Carlsson, a Sif Atladottir przypomniała, że wykonywany przez islandzką piłkarkę rzut z autu na wysokości pola karnego rywalek bezwzględnie należy traktować jako poważne zagrożenie.

02

Jeśli sympatycy Vittsjö, którzy niemal do ostatniego miejsca wypełnili obiekt w północnej Skanii, mieli nadzieję, że ich obecność na trybunach poniesie miejscowe piłkarki do sprawienia sensacji w starciu z faworyzowanym FC Rosengård, to już pierwszy kwadrans boiskowej rywalizacji dość brutalnie zweryfikował te oczekiwania. Po czternastu minutach 2-0 wygrywały bowiem dziesięciokrotne mistrzynie kraju, które dopiero drugi raz tej wiosny rozpoczęły ligowy mecz, jak przystało na zdecydowane faworytki całych rozgrywek. Jako pierwsza ukłuła Lieke Martens, wpisując się do protokołu meczowego równie pięknym golem, jak tydzień wcześniej w spotkaniu reprezentacji Holandii i Austrii, a chwilę później prowadzenie gości z Malmö podwyższyła Schelin, kopiując z kolei własny wyczyn z majowego pojedynku na Arenie Linköping. Taki obrót wydarzeń podłamał nieco piłkarki z Vittsjö, których pomysłem na ten mecz miały być długie, prostopadłe piłki w kierunku ustawionej najbliżej bramki przeciwniczek Lindy Sällström.

Niestety, w zdecydowanej większości były one na tyle niedokładne, że nawet prawdopodobnie najszybsza piłkarka świata nie miała najmniejszych szans, aby zrobić z nich jakikolwiek sensowny użytek. Pierwsze poważniejsze zagrożenie pod bramką niezbyt pewnej tego dnia Musovic gospodynie stworzyły dopiero w końcówce pierwszej połowy, ale nawet gdy – po olbrzymim zamieszaniu w szesnastce FCR – udało im się umieścić futbolówkę w siatce gości, ich radość natychmiast przerwał gwizdek Malin Johansson ze Sztokholmu i choć powtórki nie dały nam jasnej odpowiedzi na pytanie o słuszność decyzji pani arbiter, to wydaje się, że Troelsgaard była naprawdę bliska złamania linii spalonego. Nieuznany gol dla Vittsjö, a także niebezpieczny strzał z dystansu Wilkinson na tyle zmobilizowały jednak zespół Jacka Majgaarda, że od tego momentu gra znów zaczęła toczyć się pod wyraźne dyktando Rosengård i choć nie obserwowaliśmy serii huraganowych ataków na bramkę Shannon Lynn, to można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że przyjezdne całkowicie kontrolowały przebieg boiskowych wydarzeń. Swoją przewagę piłkarki z Malmö postanowiły jeszcze podkreślić trafieniem niezastąpionej Masar, aby już naprawdę nikt nie miał wątpliwości, że komplet punktów w stu procentach słusznie pojechał do stolicy Skanii.

03

W poprzednim sezonie kroczący po mistrzowski tytuł zespół z Linköping rozbił na własnym boisku ówczesnego beniaminka z Borlänge, ale tegoroczne starcie obu ekip w niczym nie przypominało tego sprzed niespełna dwunastu miesięcy. Zaczęło się wprawdzie zgodnie z planem, gdyż najpierw sytuacji sam na sam z Wahlén nie wykorzystała Lennartsson, a chwilę później futbolówkę do siatki Kvarnsveden skierowała Banusic, ale od tego momentu aż do ostatniego gwizdka pani Tess Olofsson oglądaliśmy żywe, otwarte i – co najważniejsze – niesamowicie wyrównane spotkanie, które właściwie mogło się zakończyć dowolnym wynikiem. Strzelecki licznik ostatecznie zatrzymał się na 3-2, ale radość z jaką gospodynie celebrowały to skromne zwycięstwo najlepiej pokazuje, jak trudne warunki postawiła im ekipa z Dalarny. Podopieczne Kima Björkegrena nie mogły także narzekać w niedzielne popołudnie na brak szczęścia, gdyż zdobyty na samym początku drugiej części gry gol na 2-1 padł w wyniku niefortunnej interwencji Johanny Axfeldt, która kompletnie zaskoczyła swoją bramkarkę. Mistrzynie kraju górowały ponadto nad rywalkami pod względem doświadczenia, a ono z kolei dało o sobie znać przy trzecim golu dla LFC, gdy Minde w znany nam wszystkim sposób zamknęła na dalszym słupku dośrodkowanie Jonny Andersson. Na wielkie brawa zasługują jednak również pokonane, bo choć piłkarkom Kvarnsveden nie udało się wywalczyć na Arenie Linköping nawet punktu, to trzeba podkreślić, że pomimo niewątpliwej klasy rywala oraz narastającego z każdą sekundą zmęczenia (mecz toczony był na niezwykle dużej intensywności), próbowały go wyszarpać do ostatniej minuty. Autorką obu goli dla gości była oczywiście Tabitha Chawinga, ale tym razem napastniczka rodem z Malawi nie była osamotniona w swoich ofensywnych poczynaniach. Swoją liderkę bardzo dzielnie wspierały między innymi Lova Lundin, Julia Roddar oraz Elizabeth Addo, które kilka razy granymi w tempo prostopadłymi podaniami wprowadziły sporo zamieszania w poczynaniach defensywy LFC. Do remisu zabrakło ostatecznie bardzo niewiele, a na pocieszenie zawodniczkom z Dalarny pozostaje satysfakcja, że ich wczorajszy występ możemy śmiało pokazywać na całym świecie jako modelowy przykład naprawdę honorowej porażki.

04

Dla zdecydowanej większości klubów Damallsvenskan Tunavallen to niezwykle gorący teren, ale prawidłowość ta najwyraźniej nie dotyczy piłkarek z Piteå. Drużyna prowadzona przez Stellana Carlssona czuje się bowiem w Södermanland jak u siebie i tylko raz w całej historii pierwszoligowych potyczek obu ekip wracała do domu bez jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Doskonałą serię udało się podtrzymać zawodniczkom z dalekiej Północy w minioną niedzielę, a gola na wagę zwycięstwa zdobyła w 74. minucie meczu Nina Jakobsson, robiąc najlepszy możliwy użytek ze swoich 180 centymetrów wzrostu oraz ze świetnego dośrodkowania June Pedersen. Co równie istotne, bramka dla gości nie była efektem pojedynczej kontry, a przemyślanej i niesamowicie zdyscyplinowanej gry od pierwszego do ostatniego gwizdka. To Piteå było zespołem, który narzucił na Tunavallen swoje warunki, pokonując Eskilstunę jej własną bronią, czyli wysokim pressingiem już na połowie rywala oraz ofensywnie usposobionym duetem bocznych obrończyń. Gospodynie rzecz jasna także próbowały się odgryzać, ale na boisku prezentowały się równie apatycznie, jak dwa tygodnie wcześniej w rywalizacji z Djurgården i poza dwoma strzałami Fiony Brown wprost w Hildę Carlén nie zaprezentowały właściwie nic godnego uwagi. Słaby występ United doskonale podsumowała w 89. minucie kapitanka Petra Johansson, która zupełnie niespodziewanie dostała futbolówkę na siódmym metrze, ale zamiast skierować ją do siatki, dwukrotnie dała się zablokować ofiarnie interweniującym defensorkom Piteå. Biorąc pod uwagę przebieg spotkania, trudno jednak przesadnie współczuć piłkarkom Eskilstuny, które na zdobycie choćby jednego gola tego dnia po prostu nie zasługiwały.

05

Jeśli ktoś uważał, że derby Sztokholmu są w Damallsvenskan jedynie mało znaczącym incydentem, ten jeszcze przed rozpoczęciem meczu musiał przyznać się do błędu. Pomimo tego, że żaden ze stołecznych klubów nie aspiruje póki co do walki o medale, pierwsze od dwóch lat ekstraklasowe starcie dwóch ekip ze stolicy cieszyło się bowiem tak wielkim zainteresowaniem, że trzeba było opóźnić je o kwadrans, aby wszyscy zainteresowani zdążyli zająć miejsce na trybunach. Kibice obu zespołów stanęli zresztą na wysokości zadania, tworząc kapitalne widowisko, ale gdy szwedzko-rumuńska trójka sędziowska dała znak do rozpoczęcia rywalizacji, nasza uwaga przeniosła się na boisko, gdzie także działy się niezwykle ciekawe rzeczy. Na Zinkendamms IP nie oglądaliśmy może piłkarskich fajerwerków, ale walki o każdy centymetr boiska, a także typowej dla derbowych potyczek wymiany ciosów nie brakowało. Na strzał w poprzeczkę w wykonaniu Angeldahl przyjezdne odpowiedziały doskonałą okazją Jalkerud, na sytuacyjne uderzenie Lundqvist gospodynie przygotowały natychmiastową ripostę w postaci szansy Zigiotti Olme, ale na tablicy wyników długo utrzymywał się rezultat bezbramkowy. Na rozstrzygnięcie musieliśmy więc poczekać do drugiej połowy, w której obraz gry nie uległ zmianie, ale bardziej zaprawione w pierwszoligowych bojach zawodniczki Djurgården skutecznie wypunktowały swoje mniej doświadczone rywalki. Nieszczęście Hammarby rozpoczęło się od błędu Cathrine Dahlström, która na tyle niedokładnie wyprowadzała piłkę z własnej połowy, że jej zamiary bez większego trudu odczytała Jalkerud i pięknym lobem umieściła futbolówkę w bramce Emmy Holmgren. Piłkarki Bajen próbowały rzecz jasna poszukać wyrównującego gola, ale jeszcze jedna strata w newralgicznym sektorze boiska sprawiła, że Lundqvist zagrała w uliczkę do Norlin i zrobiło się 0-2. Tych strat nie udało się już ambitnym gospodyniom odrobić, choć trzeba oddać, że zawodniczki w biało-zielonych trykotach do ostatnich minut robiły wszystko, aby uszczęśliwić swoich kibiców przynajmniej golem kontaktowym. Niestety dla zespołu z Södermalm, pomimo strzału w poprzeczkę Oskarsson i coraz wyraźniejszej optycznej przewagi w końcowym kwadransie, Islandka Gudjbörg Gunnarsdottir nie skapitulowała tego dnia ani razu i przynajmniej do 30. sierpnia (wtedy odbędzie się spotkanie rewanżowe) to zawodniczki Djurgården mogą spacerować po sztokholmskich ulicach ze świadomością, że to właśnie ich klub jest na chwilę obecną nieformalnym numerem jeden w stolicy.

06

07

08

09

 

Jared Burzynski

Szwedzka Piłka

Dawid Gordecki

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!