Nie lekceważcie Damallsvenskan!
Ligi Publicystyka Świat

Nie lekceważcie Damallsvenskan!

Foto. VFL Wolfsburg

Niezwykle ekscytujące zimowe okienko transferowe w sposób naturalny musiało pociągnąć za sobą szereg spekulacji dotyczących przyszłości; zarówno tej najbliższej, jak i tej nieco bardziej odległej. Jedni zastanawiają się, jak po przeprowadzonych na niespotykaną dotąd skalę kadrowych rewolucjach będą prezentować się w najbliższych miesiącach poszczególne drużyny, inni natomiast podejmują próbę ukształtowania na papierze piłkarskiej rzeczywistości roku 2030. Sporo miejsca poświęca się w tym wszystkim pozycji Szwecji na futbolowej mapie Europy i choć większość ekspertów jest zdania, że będzie ona systematycznie słabnąć, to nietrudno (jeśli oczywiście wykazuje się taką chęć) znaleźć także szereg argumentów przemawiających za tym, że Damallsvenskan wcale nie musi – jak wieszczą niektórzy – pogrążyć się w marazmie. Jako zdeklarowany przeciwnik wizji apokaliptycznej, już kilka tygodni temu zwróciłem uwagę na kilka przesłanek świadczących o tym, że szwedzka piłka klubowa wcale nie musi wyjść z tej finansowo-sportowej rewolucji mocno poobijana, a przy zaistnieniu sprzyjających okoliczności Damallsvenskan może nawet okazać się jednym z największych beneficjentów nowego ładu.

Kilka dni temu usłyszałem jednak stwierdzenie, które sprawiło, że bardzo szybko postanowiłem wrócić do tematu (padło ono konkretnie z ust Johana Rydéna, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest on w swoich przemyśleniach osamotniony). Okazuje się bowiem, że na dwa miesiące przed startem ligi wiele osób jest zdania, że Damallsvenskan już dawno nie była tak słaba, a opinie, że sezon 2017 zapowiada się na najmniej interesujący od wielu lat nie należą wcale do rzadkości. Jako przyczynę takiego stanu rzeczy najczęściej wymienia się niemiecko-francusko-angielską ofensywę transferową, w wyniku której szwedzką ekstraklasę opuściło tej zimy wiele pierwszoplanowych postaci. Ostatni raz tak mało gwiazd grało u nas w lidze chyba w pierwszej połowie lat 90. – przekonują defetyści, choć jeśli na moment ochłodzimy rozgrzane głowy i przyjrzymy się faktom (a opinie – jak powszechnie wiadomo – najlepiej zbija się właśnie za pomocą faktów), to nagle okaże się, że wcale nie mamy powodów, aby jakoś przesadnie rozpaczać i przyozdabiać logo Damallsvenskan czarną wstążką. Jasne, Lyon, Chelsea i niezmordowani Chińczycy szaleją na rynku transferowym i trudno realnie wskazać granicę ich możliwości, ale czy rzeczywiście zimowe łowy odbywają się przede wszystkim kosztem Szwecji? Czy faktycznie każda, która potrafi prosto kopnąć piłkę, odfrunęła tej zimy za Morze Bałtyckie lub Północne, a kluby Damallsvenskan muszą w panice uzupełniać swoje kadry trzynasto- i czternastolatkami, aby tylko móc przystąpić do rozgrywek? No właśnie, nie. Według stanu na dziś (do kwietnia sporo może się jeszcze wydarzyć) na szwedzkich boiskach ujrzymy w tym roku między innymi najlepszą piłkarkę wszechczasów, połowę kadry Pii Sundhage, wiele zawodniczek zagranicznych, które latem będziemy oklaskiwać i życzyć im powodzenia na EURO 2017, całą gamę czołowych futbolistek Afryki, Kanady i USA (no, może w przypadku tego ostatniego kraju trudno mówić o ścisłym topie), a także mnóstwo młodych, jeszcze nie do końca oszlifowanych talentów, właśnie w Linköping czy Göteborgu rozpoczynających marsz ku wielkiej karierze. Mało? Tak zupełnie szczerze, każdemu krajowi na świecie życzyłbym tak wyglądającego kryzysu.

Teza o tym, iż w ostatnich miesiącach doszło w kraju do jakiegoś wyjątkowego exodusu również wydaje się nie do końca trafiona, wszak lista piłkarek, które tej zimy postanowiły pożegnać się ze szwedzką piłką klubową prezentuje się tak:

  • Pernille Harder (Wolfsburg) – tutaj nawet nie ma co rozpoczynać polemiki, gdyż mówimy o piłkarce, która zdaniem wszystkich (no, prawie, ale nie wracajmy już do tematu plebiscytów) należy obecnie do absolutnego, światowego topu. Ogromna strata.
  • Stina Blackstenius (Montpellier) – niezaprzeczalnie wielki talent, z którego w przyszłości pociechę mogą mieć nie tylko kolejne kluby, ale i – miejmy nadzieję – reprezentacja. Nie zapominajmy jednak, iż Blackstenius na poziomie Damallsvenskan rozegrała zaledwie jeden przyzwoity (bo żadną miarą nie wybitny) sezon. Czy jej nieobecność rzeczywiście okaże się dla Linköping i całej ligi aż tak dokuczliwa? Patrząc na wczesnowiosenne popisy Mariji Banusic wydaje się, że niekoniecznie.
  • Fridolina Rolfö (Bayern) – gdy tylko była do dyspozycji Martina Sjögrena, nie zwykła schodzić poniżej pewnego poziomu. W jej przypadku sporym problemem jest jednak podatność na wszelkiego rodzaju kontuzje, w wyniku której przez sporą część mistrzowskiego sezonu ekipa z Linköping musiała radzić sobie bez niej (i robiła to). Drobny uraz Rolfö zdążyła już zresztą złapać także w Monachium. Piłkarka solidna, wciąż perspektywiczna, ale jednak nie z gatunku nie do zastąpienia.
  • Gaelle Enganamouit (Dalian) – gwiazda kanadyjskiego mundialu, jedna z autorek największego sukcesu w historii kameruńskiej piłki, królowa strzelczyń Damallsvenskan sprzed dwóch lat. Wydawałoby się, że odejście takiej zawodniczki to strata porównywana z transferem Pernille Harder (nota bene dwa lata temu obie panie do końca walczyły o koronę dla najlepszej snajperki ligi, minimalnie lepsza okazała się Afrykanka), ale nie zapominajmy, że od momentu podpisania kontraktu z Rosengård Enganamouit zdecydowanie najwięcej czasu spędzała w gabinetach lekarskich, a na początku okresu przygotowawczego złapała kolejną kontuzję wykluczającą ją z najważniejszych spotkań wiosennej części sezonu.
  • Natasza Andonowa (PSG) – w Poczdamie zapowiadała się na wielki talent, pierwsza runda w Malmö wyglądała w jej wykonaniu bardzo obiecująco, a potem nastąpił szybki, niekontrolowany zjazd. W sezonie 2016 była jednym z największych rozczarowań ligi, a po jego zakończeniu Therese Sjögran jasno dała Macedonce do zrozumienia, że w Skanii nie ma dla niej przyszłości (inna sprawa, że chyba nie powinna robić tego publicznie). Oby potrafiła odbudować się we Francji.
  • Louise Quinn (Notts County) – jej przykład przytaczam niejako w opozycji do samego siebie, ale uważam, że to właśnie Irlandki (obok Harder) będzie w najbliższym sezonie najbardziej brakować na szwedzkich boiskach. Z Eskilstuną przeszła drogę od Elitettan do Ligi Mistrzyń, dwa razy lądując w tym czasie w jedenastce sezonu Damallsvenskan i choć defensywa United i bez niej prezentuje się naprawdę solidnie, to chyba wszyscy będziemy tęsknić za niezastąpioną w obu polach karnych Quinn.

Gdyby się uprzeć, do listy można byłoby dopisać jeszcze nazwiska Gajhede, Slegers, Toohey czy Weimer, ale z drugiej strony szwedzka ekstraklasa zdołała również pozyskać wiele równie interesujących nazwisk. Ponad 100-krotna reprezentantka Danii Sanne Troelsgaard, islandzka kadrowiczka Hallbera Gisladottir, odzyskująca właściwy rytm po zdrowotnych perturbacjach Belgijka Tine Schryvers, uważana za największy talent piłkarskiej Finlandii ostatniej dekady Emmaliina Tulkki, czy powracające do gry w rodzimej ekstraklasie Emma Lundh, Marina Pettersson-Engström i Petra Johansson to tylko niektóre z argumentów przemawiających za tym, że sezon 2017 w Damallsvenskan zapowiada się naprawdę ekscytująco. Jeśli dodamy do tego inne tegoroczne wzmocnienia z USA (Levin), Wysp Brytyjskich (Brown), innych krajów nordyckich (Kildemoes) oraz liczną grupę młodych, krajowych piłkarek, wśród których z pewnością znajduje się tegoroczny odpowiednik Blackstenius czy Rytting Kaneryd, to okaże się, że bilans zysków i strat zimy 2016/17 w szwedzkiej piłce wcale nie musi wyjść na minus. Aby jednak to dostrzec, trzeba mocniej pochylić się nad faktami, a nie od dziś wiadomo, że zdecydowanie wygodniej jest podpiąć się do najgłośniej lansowanej w danym momencie tezy i przyjąć ją za własną. Nawet jeśli – co mam nadzieję skutecznie udowodniono powyżej – jej założenia dość wyraźnie kontrastują za stanem faktycznym.

 

Jared Burzynski
Szwedzka Piłka

Dawid Gordecki

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!