Po ponad trzech miesiącach przerwy reprezentacja USA wróciła w październiku do gry – i był to powrót pełen kontrastów. Najpierw Amerykanki zostały zaskoczone i ograne przez imponujące Portugalki 1:2. W rewanżu Emma Hayes wystawiła o wiele młodszą, niemal całkowicie odmienioną jedenastkę, a efekt był natychmiastowy: zwycięstwo 3:1. Na koniec zaś najmłodsza z dotychczasowych ekip zdemolowała ospałą Nową Zelandię 6:0 – mecz bardziej przypominał odprężający sparing niż realny sprawdzian. Z październikowego okienka można jednak wyciągnąć kilka istotnych lekcji.
Młodzież nie tylko puka do drzwi – ona już wchodzi
W pierwszym spotkaniu z Portugalią zabrakło cech, które przez lata definiowały USWNT: nieustępliwości, fizycznej przewagi i bezlitosnego pchnięcia gry do przodu. W rewanżu wszystkie te elementy wróciły – i to za sprawą zawodniczek, które dopiero wchodzą do seniorskiego futbolu.
Najbardziej widoczne było to w środku pola. Doświadczony tercet Coffey–Heaps–Lavelle przegrał walkę z kreatywną, agresywną portugalską linią pomocy. Za to Yohannes, Hutton i Shaw – 18, 19 i 20 lat – zdominowały środek w sposób niemal rutynowy. Z zimną krwią rozgrywały pod pressingu, przyspieszały akcję krótkimi podaniami i konsekwentnie przerywały próby kontrataków.
Mecz z Nową Zelandią potwierdził trend. Skrzydłowe Michelle Cooper i Emma Sears, jeszcze całkowite żółtodzioby, grały bez kompleksów: Cooper szarpała przestrzeń i rozdawała asysty, Sears skompletowała hat-tricka. Kiedy do tego obrazu dołożymy symboliczne pożegnania Alex Morgan i Alyssy Naeher, widać jasno: zmiana pokoleniowa przestała być teorią.
Bez Naomii Girmy defensywa traci symetrię
W obu meczach z Portugalią wysokie pressowanie rywalek obnażyło największą aktualną słabość USA: brak spójności w defensywie. I trudno się dziwić – kontuzjowana Naomi Girma jest dziś nie tylko jedną z najlepszych stoperek na świecie, ale również organizatorką całej linii obrony. Hayes podkreślała, że czeka na jej regularne minuty klubowe, by móc ponownie powołać ją do kadry. “Im szybciej, tym lepiej” – chciałoby się dopowiedzieć po obejrzeniu tych spotkań.
W drugim meczu przebłyski stabilności przyniosło ustawienie Bugg–Sonnett z Hutton przed nimi. Pozwoliło to bocznym obrończyniom wejść głębiej w tercję ataku, ale całość nadal była krucha. Bramkarki również nie uspokoiły sytuacji. Tullis-Joyce, mimo fenomenalnej formy klubowej, wyglądała na niepewną; Dickey poprawna, lecz praktycznie nie testowana. Hierarchia między słupkami wciąż nie istnieje.
Gra w powietrzu – pięta achillesowa Amerykanek
W pierwszych dwóch starciach Portugalia niemal bezlitośnie wykorzystywała słabość USA w pojedynkach powietrznych. Wszystkie trzy bramki dla rywalek padły po dośrodkowaniach – dwie po stałych fragmentach, jedna po wysokiej wrzutce Fonseki. Po drugiej stronie boiska amerykańskie piłkarki rzadko były realnym zagrożeniem w powietrzu. Gole ze stałych fragmentów w meczu z Nową Zelandią wynikały z chaosu, a nie siły w powietrzu.
Hayes twierdzi, że to kwestia wyczucia momentu, nie wzrostu. Jeśli tak, USA czeka dużo pracy, bo przewidywalna słabość w powietrzu to prezent dla każdej dobrze zorganizowanej drużyny.
Czas pomoże, ale nie wytłumaczy wszystkiego
Po pierwszym meczu Hayes zwróciła uwagę na długi czas bez wspólnego zgrupowania – i to prawda, takie przerwy dezorganizują zespół. Jednak druga, młodsza jedenastka potrzebowała raptem kilku minut, by złapać rytm i chemię. To sugeruje jedno: jeśli istnieją oczywiste kombinacje, które działają, nie ma powodu odwlekać decyzji.
Hayes podkreśliła, że młode zawodniczki są “teraźniejszością i przyszłością” drużyny, ale jednocześnie nie chce wrzucać nastolatek od razu na najgłębszą wodę. Umiar jest ważny – lecz kalkulowanie nie może prowadzić do blokowania naturalnego rozwoju kadry.
Na horyzoncie majaczy już mundial 2027, a Brazylia nie jest tak daleko, jak mogłoby się wydawać. Październik pokazał, że USA ma ogromny potencjał, ale też braki, których nie da się dłużej zamiatać pod dywan. Czasu jest mało, a najlepsze pomysły nie mogą dłużej czekać.











