
Na półmetku rywalizacji w pierwszej rundzie Pucharu Europy pewne jest jedno – oba szwedzkie kluby znajdują się na właściwym kursie. Nie jest to jeszcze może autostrada do ćwierćfinału, lecz jeśli jest dobrze, to zamiast na siłę szukać potencjalnych minusów, warto po prostu zaklaskać, uśmiechnąć się i to docenić. Czy ten wstęp nie zabrzmiał aby jak fragment średniej jakości podręcznika motywacyjnego? Być może, ale skoro zarówno Häcken, jak i Hammarby zmotywowały się dziś w sposób jak najbardziej odpowiedni, to i nam podobna postawa nie zaszkodzi. Szczególnie, że w ostatnich miesiącach nasze eksportowe drużyny w ujęciu ogólnym zdecydowanie nas swoją grą na europejskich, futbolowych scenach nie rozpieszczały.
Dzisiejszy wieczór rozpoczął się jednak wprost idealnie, gdyż na Bravida Arenie Häcken objął prowadzenie w starciu z wicemistrzyniami Włoch zanim… w ogóle oddał jakikolwiek strzał w kierunku bramki Cecilii Runarsdottir. Do otwarcia wyniku wystarczyło jednak tylko sytuacyjne dośrodkowanie Tabithy Tindell, które interweniująca Ivana Andres przecięła tak niefortunnie, że kompletnie zaskoczyła w ten sposób swoją bramkarkę. I tak, rykoszet od byłej stoperki Realu Madryt był niewątpliwie wydarzeniem niespodziewanym, lecz była golkiperka Örebro i aktualna jedynka w kadrze Islandii także miała obowiązek zachować się w tej konkretnej sytuacji zdecydowanie lepiej. Inna kwestia, że czytanie gry i wycieczki na przedpole dziś przez całe spotkanie stanowiły dla niej ewidentną piętę achillesową i z perspektywy gospodyń nawet trochę szkoda, że nie udało się tej słabości wykorzystać jeszcze bardziej konkretnie. A okazje ku temu były, bowiem szczególnie prawa flanka z niezmordowanymi Tindell oraz Alice Bergström co i raz sprawiała defensywie z Mediolanu nie lada kłopoty. Co jednak równie istotne, podopieczne trenera Linda były tego dnia zespołem bardziej aktywnym, górującym nad rywalkami pod względem taktycznym, a na dodatek wygrywającym zdecydowaną większość pojedynków w środku pola. Ostatniego z przywoływanych tu elementów obawialiśmy się chyba w największym stopniu, lecz perfekcyjna w odbiorach i przechwytach Carly Wickenheiser, do spółki z dzielnie wspierającą jej poczynania rekonwalescentką Pernille Sanvig, stosunkowo szybko nasze lęki wyciszyły. Maksymalną czujność i koncentrację trzeba było jednak cały czas zachowywać, bo jeśli w drużynie przyjezdnych po murawie biegały tak kreatywne piłkarki, jak chociażby Lina Magull oraz Tessa Wullaert (poziom eksplozywności przedstawicielek Serie A znacząco obniżyła nieobecność kontuzjowanej Olivii Schough), to taka Jennifer Falk nie miała prawa oczekiwać przesadnie spokojnego dnia na robocie. W przeciwieństwie do swojej islandzkiej vis-à-vis, bramkarka reprezentacji Szwecji na wysokości zadania stanęła jednak bezbłędnie, a jedna z jej interwencji najpewniej na lata zagości w kompilacji najbardziej efektownych zagrań w historii Pucharu Europy. A jej ekwilibrystykę docenią nie tylko fani futbolu, ale również sympatycy innych dyscyplin sportu, z gimnastyką sportową, piłką ręczną i hokejem na czele.
Häcken wygrał skromnie, Hammarby nieco wyżej, choć do mniej więcej siedemdziesiątej minuty potyczki na kameralnym De Toekomst nieopodal Amsterdamu piłkarki Martina Sjögrena dosłownie dawały rywalkom z holenderskiej Eredivisie prawdziwą lekcję gry w piłkę nożną. Wynik 3-0 w pełni odzwierciedlał różnice klas między zespołami, choć po prawdzie sztokholmianki – ewidentnie dowodzone dziś przez silny, norweski kontyngent – mogły na tamten moment prowadzić jeszcze bardziej efektownie. Co godne pochwały, każdy gol dla Bajen był efektem przemyślanego zagrania, a ponieważ próbki podobnych akcji mamy sposobność regularnie oglądać na boiskach Damallsvenskan, o żadnej przypadkowości czy sytuacyjności nie mogło być tu mowy. Kolejne gole dla Hammarby były bowiem wynikiem perfekcyjnie dopracowanej powtarzalności; Smilla Holmberg w swoim stylu dorzuciła futbolówką z rogu boiska, Julie Blakstad doskonale znalazła dla siebie przestrzeń w szesnastce rywalek przy stałym fragmencie, Anna Jøsendal zebrała owoce skutecznego, wysokiego pressingu, zaś Ellen Wangerheim idealnie w tempo ruszyła do prostopadłego podania i z zimną krwią wykorzystała pojedynek oko w oko z golkiperką rywalek. Prawda, że każdą z tych melodii doskonale znamy? I bardzo dobrze, wszak po to na co dzień trenujemy, aby nabyte umiejętności w końcu porządnie zaprezentować na największych scenach. No dobrze, arena piłkarskiej akademii nieopodal Amsterdamu do takich się być może nie zalicza, ale jednak perspektywa awansu do ćwierćfinału inauguracyjnej edycji Pucharu Europy brzmi już całkiem interesująco. I szkoda tylko tej końcówki, gdyż od niesamowicie precyzyjnego uderzenia Jonny van de Velde rozpoczęło się dwadzieścia minut, które po tak udanym wieczorze najchętniej wyrzucilibyśmy z pamięci. I nawet chyba tak zrobimy, gdyż na szczęście wiceliderek szwedzkiej Damallsvenskan, dwa gole zaliczki udało się z trudem dowieźć do końcowego gwizdka. Choć gdy piłka odbijała się od słupka wyjątkowo niepewnej tej jesieni Meliny Loeck, to teoretycznie bezpieczny i w pełni kontrolowany mecz, nagle zrobił się jakoś zdecydowanie zbyt nerwowy.
Na koniec dnia mamy jednak dwa cenne zwycięstwa, których za tydzień będzie trzeba za wszelką cenę bronić. Bo choć pompować balonika nie będziemy przynajmniej do zakończenia obu starć rewanżowych, to jednak nawet pobieżna analiza pucharowej drabinki doprowadza nas do konstatacji, że… dalej to będzie już tylko i wyłącznie łatwiej. I jeśli na koniec roku nasze kluby będą miały na rozkładzie takie firmy jak Brann, Inter, czy Ajax, to każde inne rozstrzygnięcie niż majowy finał będący wewnętrzną sprawą przedstawicielek Damallsvenskan trzeba będzie obiektywnie uznać za rozczarowanie. Ale wiecie, o tym jeszcze nie dziś, bo póki co jest czas na radość, chwilę oddechu i gratulacje. Häcken, Hammarby – świetna robota, naprawdę dałyście radę!













