Zapowiedzi pierwszej jesiennej kolejki po prostu nie dało się uświetnić innym zdjęciem. Bo choć derby Östergötland to w naszym uniwersum tradycja wciąż stosunkowo nowa, to chyba nikomu nie trzeba już specjalnie tłumaczyć, jak unikatowe to wydarzenie. Oba kluby, obie grupy kibiców, a nawet oba rywalizujące miasta na ten jeden dzień mobilizują się w sposób absolutnie wyjątkowy i ani trochę nie dziwi nas, iż Amerykanka Samantha Angel doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego strzelony przez nią zwycięski gol przeciwko LFC znaczy po tysiąckroć więcej niż trafienia przeciwko innym ligowym rywalkom.

Bez wątpliwości, najbliższa niedziela w Damallsvenskan będzie zatem miała charakter świąteczny, lecz na stole cały czas znajduje się pytanie, czy aby starcie to nie będzie ostatnią – przynajmniej na jakiś czas – pierwszoligową potyczką pod hasłem Norrköping vs Linköping. Tak się bowiem nieciekawie składa, że ekipa prowadzona od kilku tygodni przez Williego Kirka na półmetku rozgrywek traci do bezpiecznej pozycji aż dziewięć punktów, a do strefy barażowej tylko o jedno oczko mniej. Dystans do nadrobienia? Jasna sprawa, ale jeśli na Bilbörsen Arenie za rok chcą wciąż grać w krajowej elicie, to najwyższy czas zacząć w końcu te mecze wygrywać. Argumentów przemawiających za powrotem nie tak dawnych mistrzyń Szwecji z wiosenno-letniego niebytu trochę by się znalazło, bo przecież Jonna Andersson, Michelle De Jongh, czy Maria Olafsdottir nagle nie zapomniały na czym polega futbol, a sprowadzone w trybie trochę awaryjnym Amerykanki Mellenhorst oraz Kelley także udowodniły, że zasady tej gry doskonale rozumieją. Co więcej, w drużynie Stellana Carlssona niezmiennie panuje szpital, a natężenia problemów zarówno typowo sportowych, jak i tych czysto medycznych, znacząco przekracza dopuszczalną średnią. Czy jednak przed rywalizacją derbową warto opierać się na jakichkolwiek logicznych przesłankach? Być może tak, choć gdy tylko przypomnimy sobie z jaką determinacją w oczach na historyczną potyczkę przeciwko Linköping wychodziły z tunelu My Cato i Wilma Leidhammar, to niczym bumerang powraca dziwne przeczucie, że w niedzielę to sfera mentalno-emocjonalna znów odegra jeśli nie najważniejszą, to na pewno pierwszoplanową rolę. Na trybunach będzie głośno, radośnie i biało-niebiesko, a jak będzie na murawie? Cierpliwości, o tym przekonamy się już za kilkadziesiąt godzin.
A skoro już jesteśmy przy derbach… Kristianstad niezwykle długo szukał sposobu na to, by pokonać Rosengård, lecz odkąd legendarna Elisabet Gunnarsdottir wreszcie po raz pierwszy zatriumfowała nad zespołem prowadzonym wówczas tymczasowo przez Malin Levenstad, to w bezpośredniej rywalizacji tych ekip niewątpliwie rozpoczęła się nowa era. I choć Pomarańczowe nie zdominowały jej do tego stopnia, jak wcześniej czyniły to ich zdecydowanie bardziej utytułowane lokalne konkurentki, to jednak perspektywa ewentualnego zwycięstwa KDFF raczej nikogo dziś nie szokuje. Co więcej, gdybyśmy pisali tę zapowiedź kilka tygodni temu, to w zespole trenera Angergårda należałoby upatrywać faworytek, lecz zarówno przebieg letniego okienka transferowego, jak i postawa obu ekip na starcie rundy rewanżowej każą spojrzeć na tę potyczkę jak na typowy mecz z gatunku 50/50. A przecież nie zapominajmy, że gdzieś w tle będzie jeszcze przewijać się temat rewanżu za wiosnę, kiedy to Rosengård sięgnął po zwycięstwo w nadzwyczaj kontrowersyjnych okolicznościach, a nieodgwizdane, podwójne zagranie ręką Anni Hartikainen stało się viralem, który przedostał się nawet poza szwedzką bańkę. Jako nautralni sympatycy zdecydowanie najbardziej ciekawi nas jednak postawa liderek obu ekip, ze szczególnym uwzględnieniem Amy Sayer (wśród gospodyń) oraz Anastazji Pobiegajło (w zespole trenera Kjetselberga). Choć raz jeszcze warto zaznaczyć, że w tej rywalizacji bohaterką nagłówków może zostać dosłownie każda z zawodniczek dowolnej drużyny.
A co tam słychać o naszego tercetu liderek? W teorii powinno być spokojnie i stabilnie, ale w tej dywizji żadnych rozstrzygnięć nie można być pewnym. Podążające pewnym krokiem od zwycięstwa do zwycięstwa piłkarki z Hisingen z Växjö powinny jednak wrócić bogatsze o trzy kolejne punkty i to nie tylko ze względu na absurdalnie wręcz perfekcyjną skuteczność Felicii Schröder. Trener Lind ma bowiem w swoim rękawie zdecydowanie więcej asów i jokerek, w kapitalnej (żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie) dyspozycji znajdują się Tabitha Tindell, Alice Bergström i Anna Anvegård, przemożną ochotę do gry wykazuje Monica Jusu Bah, a w blokach startowych niezmiennie czekają nowe nabytki w osobach Pernille Sanvig oraz Faith Chinzimu. Na nieprzyjemny teren do Piteå wybiera się wicelider z Södermalm i w tę daleką podróż samolot z piłkarkami Hammarby na pokładzie wyruszy jeszcze pod wodzą Martina Sjögrena. W tym tygodniu pojawiła się jednak informacja, że były selekcjoner reprezentacji Norwegii od przyszłego sezonu będzie trenerem amerykańskiego Chicago Stars, a ogłoszenie to wzbudziło mieszane reakcje po obu stronach Atlantyku. Dla fanów Bajen najważniejsze w ten weekend będzie jednak utrzymanie dystansu do Häcken i jakiś konkretny impuls przekonujący o tym, że forma liderek wreszcie znajduje się na wznoszącej. Bo z wyjątkiem norweskiego tercetu Blakstad – Hasund – Joramo, kluczowe zawodniczki Hammarby na starcie rundy aktualną dyspozycją absolutnie nie imponują. Tego samego nie da się powiedzieć o znajdujących się ewidentnie w uderzeniu Miljanie Ivanovic oraz Tuvie Skoog, ale czy beniaminek z Malmö na tak energicznie trzepoczących skrzydłach wzbije się ku kolejnemu zwycięstwu? Logika podpowiada, że ze względów personalno-taktycznych dla AIK może to być jedno z najtrudniejszych spotkań w sezonie, ale na papierze punktów jeszcze nigdy (no, prawie) nikomu nie dopisywaliśmy i teraz też nie damy się na podobny manewr namówić. I dokładnie z tych samych powodów zaapelujemy o ekstra koncentrację w obozie Brommy, bo jeśli tak często i słusznie chwalone tutaj podopieczne trenera Gunnarsa faktycznie chcą podczepić się do gry o bezpośrednie utrzymanie, to sobotnie popołudnie bezwzględnie muszą zaksięgować na plus trzy. A przecież na malowniczym Mjörnvallen niejeden śmiałek zostawił już sporo nie tylko mocno nadszarpniętych nerwów, ale i bezcennych punktów.