Dla Wiktorii Pietrzyk z KS UJ Kraków droga do reprezentacji była pełna wyrzeczeń, ciężkiej pracy i samodyscypliny. To właśnie krytyczne podejście do własnych umiejętności pomogło jej wspiąć się na wyżyny.
Co było głównym powodem przejścia do KS UJ?
Głównym powodem była potrzeba nowych wyzwań. UJ to zespół z bogatą historią futsalową – przez lata zdobywał medale, a w ostatnich sezonach regularnie ocierał się o podium. To drużyna z charakterem, walcząca do końca, mająca jasno określoną wizję gry i rozwoju zawodniczek. Ich DNA – oparte na ambicji, determinacji i zespołowości – szczególnie mnie przyciągnęło. Wierzę, że dobrze wpasuję się w ten styl i pomogę drużynie w walce o najwyższe cele.
Jak wspominasz pobyty w Rekordzie i Słomniczance?
Bardzo dobrze. W Słomniczance zaczęła się moja przygoda z futsalem – to tam po raz pierwszy zobaczyłam piękno tej dyscypliny. Natomiast w Rekordzie zrozumiałam, że futsal to coś więcej – to naprawdę moja droga. Spędziłam tam bardzo ważny etap kariery, zdobyłam dużo doświadczenia, rozwinęłam się i przeżyłam swoje największe sportowe sukcesy. Rekord był dla mnie jak drugi dom. Jestem ogromnie wdzięczna za te wszystkie lata i ludzi, których tam spotkałam.
Dlaczego wybrałaś właśnie futsal, a nie piłkę nożną na trawie?
Od początku podobała mi się dynamika i tempo tej gry. Futsal to zupełnie inna dyscyplina – jest szybszy, bardziej techniczny, wymaga dużej koncentracji i błyskawicznych decyzji. Pozwala mi rozwijać umiejętności, które trudno byłoby w pełni wykorzystać na dużym boisku.
Czym charakteryzowała się Twoja droga do kadry?
Była pełna wyzwań, wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Zdarzało się, że po treningu na trawie szłam jeszcze na halę – i tak przez kilka lat. Łączenie wszystkiego wymagało determinacji, ale dzięki temu zbudowałam solidne fundamenty i sportowy charakter. To właśnie ta konsekwencja doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

Pierwsze zetknięcie z piłką?
Na lekcji WF-u w podstawówce, gdy nauczyciel kazał mi grać z chłopakami. Wcześniej często grałam w piłkę z rodziną, więc już wtedy sprawiało mi to ogromną frajdę.
Były momenty zwątpienia?
Oczywiście, że tak. Myślę, że każdy sportowiec przez nie przechodzi. Czasem coś nie wychodzi, są kontuzje, porażki, brak sił, a nawet zwątpienie w sens tego, co się robi. Ale właśnie te chwile uczą najwięcej – dzięki nim jeszcze bardziej doceniamy sukcesy i uczymy się walczyć nie tylko z przeciwnikiem, ale i z samym sobą.
Kto wspierał Cię w karierze sportowej?
Przede wszystkim rodzina. Zawsze starają się być na moich meczach, a gdy nie mogą – oglądają transmisje i trzymają kciuki. Rodzice od najmłodszych lat jeździli ze mną na treningi, mecze i turnieje, żebym mogła robić to, co kocham. Są przy mnie na każdym etapie – wspierają mnie z całych sił, ale też potrafią konstruktywnie mnie skrytykować.
Jak radzisz sobie z rezygnacją z czasu wolnego na rzecz sportu?
Na pewno wiąże się to z rezygnacją z wielu rzeczy – wolnych weekendów, spotkań ze znajomymi, spontanicznych wyjazdów. Ale nigdy nie traktowałam tego jak poświęcenia. Wiedziałam, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę włożyć w to serce i czas. Kiedy robi się to, co się kocha, brak wolnego jest naturalny. Oczywiście bywało trudno – zwłaszcza w szkole, kiedy trzeba było godzić naukę z treningami. Teraz łączę pracę z grą, ale dobra organizacja pozwala mi się realizować na każdej płaszczyźnie.

Jakie warunki rozwoju oferuje Ci UJ?
Bardzo dobre. Klub ma profesjonalne podejście i świetne zaplecze treningowe. Dodatkowo stawia na rozwój nie tylko sportowy, ale też mentalny zawodniczek.
Powołanie do kadry – jak to wyglądało?
Pamiętam ten moment doskonale – pierwszy telefon od trenera dostałam w czerwcu 2019 roku. Był to dla mnie ogromny szok. Wcześniej tylko mój trener klubowy wspominał, że jestem w kręgu zainteresowań. Nie chciałam się nakręcać, żeby potem się nie rozczarować. Gdy jednak przyszedł ten telefon, od razu skupiłam się na pracy i przygotowaniach. To był początek nowego etapu, który bardzo mnie zmotywował.
Atmosfera w klubach – jakieś porównania?
W każdym klubie atmosfera była inna, ale każda miała coś wyjątkowego. Czasem dominował profesjonalizm, czasem bardziej rodzinna atmosfera. Jedno i drugie miało swoje plusy.
Jak zostałaś przyjęta w kadrze?
Bardzo dobrze. Oczywiście na początku był stres – to zupełnie inny poziom rywalizacji. Ale koleżanki i sztab byli bardzo wspierający, dzięki czemu szybko się zaaklimatyzowałam i mogłam skupić się na grze.
Stres – to coś znajomego?
Jak najbardziej. Towarzyszy każdemu sportowcowi, ale nauczyłam się go kontrolować i przekuwać w motywację.
Twoje mocne i słabe strony jako zawodniczki?
Jestem wobec siebie bardzo krytyczna i stale chcę się rozwijać. W każdym elemencie widzę przestrzeń do poprawy.

Mecz, który najbardziej utkwił Ci w pamięci?
Jeden z najbardziej emocjonujących to spotkanie z Górznem w fazie play-off, kiedy grałam jeszcze w Rekordzie. Pierwszy mecz przegrałyśmy 3:1, więc presja w rewanżu była ogromna. Do przerwy było również 3:1 dla nich, ale druga połowa to był istny rollercoaster. Wygrałyśmy po dogrywce 7:4 i awansowałyśmy do Final Four, a potem zdobyłyśmy nasze pierwsze mistrzostwo Polski w futsalu.
Wiktoria Pietrzyk na co dzień – spokój czy żywioł?
Pół na pół. Potrafię być spokojna i poukładana, ale są też momenty, kiedy nie mogę usiedzieć w miejscu. Wszystko zależy od sytuacji, dnia i nastroju.
Ulubiona potrawa, film, książka?
Zdecydowanie zupy – wszystkie rodzaje. Film: Pamiętnik. Książki: It Ends with Us i It Starts with Us.
Masz już zaplanowaną sportową przyszłość?
Tak, mam już pewne plany, ale na razie skupiam się na tym, co tu i teraz.
Rozmawiał: Jacek Piotrowski