Cześć, jak tam leci? Bo u nas spokój. Ten współczesny świat jest naprawdę miejscem prawie tak fascynującym i pięknym, jak dotychczasowe wyniki szwedzkiej kadry na EURO, ale jednak kilku drobnych absurdów w jego codziennym funkcjonowaniu dałoby się bez trudu doszukać. Ot, chociażby to, że nie zawsze można w sposób bezpośredni wyrazić swoje myśli i odczucia. Skoro jednak nie wypada tak prosto z mostu, to jedziemy na około: piłkarska prawda mówi, że w naszym sporcie nie ma meczów nieważnych, ale jednak nawet w tak poważnych realiach da się wyodrębnić potyczki bardziej i mniej kluczowe.

I tak się interesująco złożyło, że ta jutrzejsza jednoznacznie zalicza się do tej drugiej kategorii i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Żeby była jasność: oba zespoły wyjdą na murawę efektownego stadionu Letzigrund, aby mecz wygrać, każdej z zawodniczek przyświecać będą przy tym konkretne cele indywidualne i drużynowe, ale… emocji i napięcia jakkolwiek porównywalnego z tym, które kilkanaście godzin temu stało się udziałem kibiców ze Szwajcarii i Finlandii, ani trochę nie doświadczymy. Nie narzekam – po prostu zwyczajnie stwierdzam fakt, którego nie da się zakrzyczeć deklaracjami walki o pierwsze miejsce w grupie. Ta ostatnia stanie się oczywiście udziałem Szwedek i Niemek od chwili, gdy w Zurychu wybrzmi pierwszy gwizdek, ale zapewniam, że zupełnie inaczej rywalizuje się z komfortem w zasadzie bezobjawowej porażki. Nie wierzycie? To popatrzcie na wyniki, które najczęściej padają w decydującej fazie sezonu ligowego. Często właśnie wtedy pojawiają się zarzuty o brak odpowiedniego zaangażowania lub nawet mniej lub bardziej bezpośrednie aluzje do jakichś bliżej nieokreślonych układanek kuluarowych, a tymczasem odpowiedzią na taki stan rzeczy najczęściej jest banalny w swej prostocie mechanizm psychologiczny. Bo gdy jedna strona wychodzi do zadania z myślą fajnie dziś wygrać, ale najważniejsze, żeby się jednak nie połamać przed wakacjami, a druga ma w oczach i umysłach nastawienie teraz, albo nigdy, to nietrudno przewidzieć najbardziej prawdopodobny scenariusz takiego starcia. Choć wyjątki od reguły oczywiście się zdarzają, żeby zaraz nie pojawił się tu kontrargument w postaci klasycznego cherry-pickingu. Wracając jednak do początku tych rozważań, do jutrzejszego meczu oba zespoły podejdą z niemal identycznej pozycji, a to czyni go jeszcze bardziej nieprzewidywalnym na każdej możliwej płaszczyźnie. Pewne jest w zasadzie tylko to, że rozpaczać po jego zakończeniu nikt raczej nie będzie i jako kraj, który szczyci się dopracowaniem do perfekcji życia według filozofii lagom, chyba powinniśmy najlepiej zdawać sobie z tego sprawę.

Szczególnie, że tym razem walka o pierwsze miejsce w grupie nie daje nawet słynnej przewagi drabinkowej. Bądźmy szczerzy: faworytkami nie będziemy w konfrontacji ani z Francją, ani z Anglią, które zakładając optymalną dyspozycję każdej z ekip, zwyczajnie posiadają po swojej stronie większą, sportową jakość. Przy szczęśliwym układzie, obaj pretendenci do medali na tegorocznym EURO są oczywiście do ugryzienia, lecz tym razem role się odwrócą i to nasze piłkarki wystąpią w roli niszczycielek dobrej zabawy i przewidywalnych scenariuszy. Nie sposób ponadto jednoznacznie wskazać, w którym zestawieniu dostrzegamy więcej dróg prowadzących do półfinału, gdyż tutaj o wszystkim zadecyduje mityczna dyspozycja dnia naszych ewentualnych przeciwniczek. Zdecydowanie więcej mankamentów zaobserwowaliśmy w ostatnich miesiącach u Holenderek, ale one akurat przywiozły do Szwajcarii taką formę, że za kilka dni Pomarańczowe Lwice wybierać powinny nie tyle rywalki w fazie pucharowej, co miejsca w samolocie wiozącym je do domów. Ktoś mądry może zauważyć, że zwycięstwo w grupie może oznaczać znalezienie się po przeciwnej stronie drabinki, co mistrzynie świata z Hiszpanii, ale tym – i to przynajmniej z dwóch powodów – głów sobie póki co nie zawracamy. Po pierwsze, do takiego starcia i tak doszłoby najwcześniej na etapie półfinału, a gdy już się tam jakimś cudem znajdziemy, to raczej nie robi wielkiej różnicy w jakiej kolejności będziemy musieli ograć największych, europejskich mocarzy. Po drugie, w szczegółowe rozpisywanie namiętnie bawiliśmy się dwanaście lat temu i chyba wszyscy pamiętamy, jak to się wówczas skończyło. Kadrowiczki Pii Sundhage swoją część zadania wykonały, ale najwidoczniej zapomniały rozdać kartki z rozpisanymi rolami przedstawicielkom innych grup, wobec czego zamiast przyjemnej drabinki, trafiła się nam wymagająca drabina, na której zaporę nie do sforsowanie postawiły nota bene Niemki, z niewielką pomocą szwajcarskiej sędzi.

A propos Sundhage i Szwajcarii, widzieliście zapewne sceny z wczorajszego meczu o wszystko na koniec zmagań w grupie A? Jak już wspomniałem, podobnych obrazków jutro spodziewać się nie możemy, ale z całego serca cieszę się szczęściem tych, którzy mogli na własnej skórze doświadczyć aż takich emocji. Choć oczywiście przyznaję, że w tej konkretnej rywalizacji moje serce było przy Finkach, wszak to właśnie ta kadra w największym stopniu reprezentowała na EURO szkołę Damallsvenskan, a z wieloma przedstawicielkami Helmarit miałem sposobność poznać się osobiście i nie jest tajemnicą, jak bardzo życzyłem in na tym turnieju powodzenia. A odkąd udało mi się obejrzeć przygotowaną przez Fiński Związek Piłki Nożnej zapowiedź turnieju, te płynące w kierunku podopiecznych trenera Saloranty pozytywne wibracje, zostały jeszcze zwielokrotnione. Koniec końców, do pełni szczęścia zabrakło naprawdę niewiele, ale same piłkarki jak najbardziej mogą być dumne z tego, co w roli jednego z największych underdogów udało im się na wielkim turnieju zaprezentować. Awansować do kolejnej fazy mógł jednak tylko jeden zespół i ostatecznie została nim Szwajcaria, choć niezmiennie upieram się, że kluczowego z perspektywy tej kadry gola strzeliła wcale nie Riola Xhemaili, lecz Alayah Pilgrim w 90. minucie meczu z Islandią. Gdyby nie tamto trafienie, remis z Finlandią wciąż nie dawałby podopiecznym Pii Sundhage bezpośredniego awansu, a już nigdy nie sprawdzimy, jak potoczyłyby się wczorajsze wydarzenia, gdyby obaj zainteresowani startowali z tego samego pułapu. Bardzo satysfakcjonujący jest dla mnie za to fakt, że asystę drugiego stopnia przy golu dającym Szwajcarkom historyczny awans dała najbardziej konsekwentnie hejtowana w mediach społecznościowych piłkarka, która zresztą niespełna dziesięć minut wcześniej (przy niekorzystnym wyniku 0-1) pojawiła się na murawie przy akompaniamencie wyjątkowo prymitywnych szyderstw i wyzwisk.

Tak, Alisha Lehmann wyjątkowo często mówi głupoty. Nawiasem mówiąc, częstotliwość ta najbardziej zwiększa się wtedy, gdy sama zainteresowana bardzo nieudolnie próbuje poprawić swój wizerunek. O ile jednak sam z wieloma tezami głoszonymi przez napastniczkę Juventusu się nie zgadzam, o ile potrafię zrozumieć niezadowolenie części kibiców motywowane pobudkami czysto piłkarskimi (sam zresztą w odniesieniu do szwedzkiej kadry podnoszę podobne polemiki z zadziwiającą regularnością), o tyle nigdy nie będę w stanie zrozumieć i zaakceptować hejtu napędzanego wyłącznie tym, że ktoś miał czelność pokierować swoim życiem i karierą na własnych zasadach i jeszcze ośmielił się odnieść w tym wszystkim sukces. Zjawisko pasywnej agresji w stosunku do osób, którym chce się chcieć jest niestety czymś coraz bardziej powszechnym i coraz częściej normalizowanym. Środowisko sportowe na szczęście wciąż pozostaje tutaj jednym z najzdrowszych bastionów, choć jak widać i u nas tej smutnej frustracji ostatnimi czasy jakby więcej. A największym paradoksem tego zjawiska jest fakt, że autor(k)ami i prowodyr(k)ami tej nienawistnej kampanii nierzadko bywają osoby w swoim mniemaniu wokalnie opowiadające się za równością, wolnością, bohatersko broniące każdego zaimka i koloru tęczy. Tyle tylko, że w ich rozumieniu owa wolność polega na tym, że ja żyję na moich zasadach, a twój wybór polega na tym, że… też możesz łaskawie żyć na moich zasadach. To wszystko tak trochę refleksyjnie skojarzyło mi się z Alishą Lehmann, choć ona sama raczej się tym nie przejmuje i bardzo dobrze. Bo akurat na jej miejscu zdecydowanie bardziej przejmowałbym się wewnętrzną konkurencją w kadrze. Wszak przy takich młodych gwiazdkach jak Wandeler, Beney, Ivelj, Schertenleib, czy tylko minimalnie bardziej od nich doświadczonych Vallotto, Pilgrim, czy Fölmli, reprezentacyjna kariera tegorocznej mistrzyni Włoch może zakończyć się dosłownie za kilka dni i w tym akurat nie dałoby się chyba dopatrzeć większych kontrowersji.