Cześć, jak leci? Letni tryb turniejowy już w pełni odpalony? Lęk przed ultrapotężną golkiperką ultrapotężnego Växjö narasta z każdą upływającą godziną i nie wiadomo co z tym właściwie zrobić? Jeśli tak, to spokojnie, o tej porze roku nie są to bynajmniej objawy w najmniejszym stopniu niepokojące. Swoją drogą, naprawdę ciekawych czasów doczekaliśmy, że przed meczem Szwecji z Danią, obie strony drżą o postawę swoich najlepszych bramkarek. Skoro jednak zarówno Jennifer Falk, jak i szczególnie Maja Bay, nie były ostatnimi czasy gwarancją pewności w tyłach, to trudno się temu dziwić. A że potencjalne zmienniczki prezentowały się w analogicznym okresie albo równie chimerycznie, albo wcale, to zostajemy z tym, co mamy i w piątkowe popołudnie na nieco ponad dwie godziny przeniesiemy się do uniwersum Forresta Gumpa. Bo z postawą obu golkiperek, a nawet obu formacji defensywnych, będzie trochę jak z kultowym pudełkiem czekoladek – aż do końcowego gwizdka nie będziemy pewni, co akurat nam się 4. lipca wylosuje.

Najważniejszy z perspektywy fanów Damallsvenskan mecz fazy grupowej już jednak za nami. Bo choć żyjemy w świecie, w którym ślimak może być rybą, marchew owocem, a mecz otwarcia EURO drugim w kolejności, to żadna dyrektywa, nawet ta idąca prosto z Brukseli, nie zmieni faktu, że finały EURO 2025 otworzyły nam Islandki i Finki, a pierwszego gola na turnieju w niezwykle efektownym stylu zapisała na swoim koncie Katariina Kosola. Dokładnie ta sama dziewczyna, która nieco ponad trzy lata temu błyskawicznie podbiła nasze serca występami w barwach Umeå. Wczoraj znów została bohaterką, choć równie wielki wkład w niezwykle cenny z perspektywy Helmarit rezultat miała Emma Koivisto, w przeszłości wybierana tu do jedenastki sezonu szwedzkiej ekstraklasy. I jeśli tylko Finkom uda się oszukać przeznaczenie i awansować do fazy pucharowej, to ofiarne interwencje wahadłowej AC Milan mogą stać się równie kultowe, co pamiętne wybicie Nilli Fischer z linii bramkowej w meczu o brązowe medale francuskiego mundialu. Bo tak już w tej naszej dyscyplinie sportu jest, że ofensywę fetujemy zazwyczaj na gorąco, a defensywę na chłodno. Ale może paradoksalnie jest w tym wszystkim jakiś głębszy sens i dziejowa sprawiedliwość? Tej ostatniej z pewnością zabrakło za to w wieczornym starciu Szwajcarii z Norwegią, bo choć gospodynie właściwie bez zapowiedzi zagrały swój absolutnie najlepszy mecz za kadencji Pii Sundhage, to koniec końców i tak schodziły z boiska pokonane. Korzystny dla Norweżek wynik nie sprawia jednak, że w jakiś magiczny sposób odzobaczymy i zapomnimy to, co działo się wczoraj na murawie w Bazylei, a tam nastoletnie Iman Beney oraz Noemi Ivelj kręciły wycenianymi na setki tysięcy lub miliony euro gwiazdami bez najmniejszego respektu, a Geraldine Reuteler i Nadine Riesen wchodziły w szesnastkę rywalek jak do siebie. Może dlatego, że w jakimś sensie grały u siebie. W każdym razie, pomimo chwilowego obsadzenia fotela liderek grupy A, podopieczne Gemmy Grainger niezmiennie wyglądają nie jak #NORWNT, lecz jak #NORWTF, bo tak naprawdę chyba nikt nie nadąża za tym, o co tej kadrze chodzi. Włoszki, Belgijki i Portugalki lubią to. Finki i Islandki również, choć z innych powodów. A Hiszpankom to raczej obojętne, tym bardziej, że mistrzynie świata mają chwilowo na głowie pilniejsze kwestie.
Wracając do spraw naszych – sztucznej ekscytacji budować nie będziemy, bo Peter Gerhardsson większość kart wyłożył na stół już dawno. Emocjonować możemy się jedynie tym, czy w środku pola obok Filippy Angeldal w wyjściowej jedenastce wybiegnie Julia Zigiotti czy Hanna Bennison, lecz przynajmniej z dwóch powodów są to rozważania dość jałowe. Po pierwsze, sam selekcjoner podkreślał, że dla niego często ważniejsze jest to, kto mecz kończy, po drugie – od suchych personaliów ważniejsza wydaje się rola, w jakiej w piątek będzie miała wystąpić druga z środkowych pomocniczek. Jeżeli Gerhardsson postawi na wariant z szóstką (lub jak to my lubimy mówić – piłkarką w typie sześć i pół), to madrycki duet wydaje się być opcją cokolwiek optymalną. Jeżeli zaś zdecydujemy się na wariant kopiuj-wklej z ostatniej, duńskiej wiktorii, wówczas to Zigiotti jawi się jako domyślny wybór. Nieco mniej emocji wzbudza obsada prawej flanki defensywy, gdzie niektórzy jak najbardziej słusznie widzieliby w wyjściowej jedenastce kreatywną, dynamiczną i mającą za sobą brawurowe wejście do kadry Smillę Holmberg. Kto ogląda jednak transmisje z amerykańskiej ligi NWSL, ten doskonale zdaje sobie sprawę, że i Hanna Lundkvist ma po swojej stronie zdecydowanie mocne argumenty. Znów więc wszystko rozbije się więc o potrzebę chwili i to to, czy bardziej potrzebować będziemy solidności i precyzji, czy może ekspresji i fantazji. W tym wszystkim mamy jeszcze raport medyczny, bo choć lekarz kadry Houman Ebrahimi z dumą i nadzieją w głosie podkreśla, że Fridolina Rolfö wygrywa wyścig z czasem i wykonuje nawet pełnowartościowe sprinty, to jednak trudno oczekiwać, aby już jutro piłkarka Barcelony miała być testowana w trudnych warunkach meczowych. Do treningów z pełnym obciążeniem wraca za to Magdalena Eriksson i choć stoperka monachijskiego Bayernu po starciu z Norwegią potrzebowała chwili oddechu, to na dziś akurat jej występ przeciwko Danii nie powinien być jakkolwiek zagrożony.
Obecni w Szwajcarii donoszą, że oto w sercu Europy fala upałów (jak to w lipcu czasami bywa) i dziś nawet z własną butelką wody będzie można być na stadion wpuszczonym. Decyzja w pełni racjonalna, miejmy nadzieję, że i na szwedzkich arenach dojdą w końcu do podobnych wniosków, ale ja nie o tym. Bo choć podczas islandzko-fińskiego meczu otwarcia padał orzeźwiający deszczyk, to jednak zestawienie wysokich temperatur z obecnością na murawie jednej z piłkarek, przypomniało mi pewną anegdotkę. Otóż swego czasu zdarzyło mi się zagadnąć Hlin Eiriksdottir po jednym z jej naprawdę udanych występów, jeszcze w barwach Piteå. Zwróciłem wówczas uwagę, że niezwykle cenne zwycięstwo udało się wywalczyć w niezwykle trudnych warunkach, nie precyzując jednak, że na myśli miałem głównie stan przypominającej klepisko murawy. Sama zainteresowana po chwili zastanowienia przyznała: no fakt, rzeczywiście było bardzo gorąco. Termometry pokazywały wówczas niewiele ponad 20 kresek, choć jakimś wytłumaczeniem jest tu fakt, że rzeczywiście były to dosłownie pierwsze cieplejsze dni po długotrwałym ochłodzeniu, co jak najbardziej wyjaśnia reakcję organizmu. Dla wychowanej na wietrznej wyspie napastniczki upały ewidentnie stanowią jednak większą barierę niż inne pogodowe anomalie. Ot, we wspomnianych już warunkach wietrznych Hlin radzi sobie wybitnie i jeśli jakimś cudem nad Berno lub Thun nadciągnie w najbliższych dniach ożywcza bryza, to grupowe rywalki islandzkiej kadry powinny mieć się na baczności.
Póki co kończę ten raport, odmeldowuję się i słyszymy się już po piątkowych meczach. Bogatsi albo o trzy punkty, albo o lekcję pokory, albo… o oba te przymioty, wszak nie są to przecież zbiory rozłączne.
Trzymajcie się, do następnego!