Piłkarska podróż Aleksandry Bieryło rozpoczęła się na północno-wschodnich krańcach Polski – w Suwałkach. Dziś zawodniczka Medyka Konin nie tylko z powodzeniem gra na boisku, ale także z zaangażowaniem buduje swoją przyszłość jako trenerka. W szczerej rozmowie nie unika trudnych tematów – opowiada o realiach kobiecej piłki, marzeniach i codzienności zawodniczki, która nie boi się mówić wprost.
Czy definitywnie pożegnałaś się z rodzinnymi Suwałkami?
Nie, absolutnie nie. Suwałki to moja przystań, moje miejsce na ziemi. Tam bije moje serce i docelowo planuję tam wrócić.
Dlaczego wybrałaś właśnie Medyka Konin? Niektórzy twierdzą, że ten klub zaliczył krok wstecz.
Medyk to klub z niezwykłą historią – 31 lat w Ekstralidze, mnóstwo sukcesów i wychowanki, które dziś stanowią o sile reprezentacji Polski, jak Ewa Pajor czy Paulina Dudek. Spadek z najwyższej ligi to moment trudniejszy, ale nie porażka. To naturalna kolej rzeczy w sporcie. Dla mnie – nowy etap i wyzwanie.

Co było kluczowe przy podejmowaniu decyzji o transferze?
Historia i dziedzictwo Medyka. Chciałam być częścią tego projektu i pomóc w odbudowie jego pozycji.
Czy uważasz ten ruch za krok naprzód w swojej karierze?
Każde nowe doświadczenie to krok naprzód. Nowi ludzie, inne podejścia, różne sytuacje – to wszystko mnie rozwija, nie tylko jako zawodniczkę, ale też jako trenerkę. Uczę się, kogo warto naśladować, a jakie postawy odrzucać.
Wspominasz o sobie jako trenerce. Czy sport będzie obecny w twoim życiu także po zakończeniu kariery?
Zdecydowanie. Sport to moje życie. Zaczynałam od siatkówki, koszykówki i lekkoatletyki, ale to piłka nożna – choć zaczęłam ją trenować dopiero w wieku 23 lat – stała się moją największą pasją. Dziś mam doświadczenie w Ekstralidze i Ekstraklasie futsalu, a w roli trenerki czuję się coraz pewniej. Chcę się rozwijać, uczyć i przekazywać wiedzę dalej – moim marzeniem jest wychować przyszłych reprezentantów Polski.
Profesjonalizm czy przygoda? Jak podchodzisz do gry?
Jedno nie wyklucza drugiego. Każdy trening, każdy mecz – traktuję poważnie, z pełnym zaangażowaniem. Ale jednocześnie wiem, że kiedyś będę wracać do tych chwil z uśmiechem. Piłka to piękna przygoda i ogromna lekcja życia.

Jak oceniasz poziom organizacyjny kobiecych klubów piłkarskich?
Jest wiele do poprawy. Różnica między piłką kobiecą a męską jest ogromna – wystarczy spojrzeć na zaplecze, sztaby, sprzęt, dostęp do fizjoterapeutów. Czasem w kobiecym klubie brakuje nawet podstaw. Staże w męskich klubach – np. w Pogoni Szczecin czy SMS Konin – pokazują skalę przepaści. Marzę o systemie, w którym kobiece drużyny będą miały takie same warunki jak męskie.
Twoja nominalna pozycja to…?
Napastniczka, choć grałam już niemal wszędzie – w obronie, na środku pola, nawet jako defensywny pomocnik. Wszystko zależy od wizji trenera i potrzeb zespołu. Elastyczność to ważna cecha piłkarki.
Co sądzisz o patologiach w świecie sportu, o których coraz głośniej się mówi?
Niestety, one istnieją – i to nie tylko w piłce męskiej. Brak profesjonalizmu, faworyzowanie, nietyczne zachowania… To się dzieje i trzeba mieć odwagę o tym mówić. Niektórzy trenerzy czy działacze zapominają, że są wzorem dla innych. Dopóki nie zaczniemy wyciągać wniosków i egzekwować zasad, będzie to niszczyć potencjał wielu zawodniczek.
A „obiecanki cacanki”?
Też się zdarzają. Na początku jest kolorowo, a potem – rozczarowanie. Brak wypłat, opieki medycznej, obietnice bez pokrycia. Dlatego wiele zawodniczek szuka wsparcia w zbiórkach, choć przecież to powinien zapewnić klub.

Jak mówią na ciebie koleżanki z boiska?
„Ola”, czasem „Trenerko” – szczególnie kiedy gram ze swoimi podopiecznymi. Bywa też „Bierył” – w zależności od klubu.
Twarda zawodniczka czy „chodzący anioł”?
Poza boiskiem – raczej ta druga. Na boisku jednak trzeba być twardym. Ciekawostka – przez siedem lat nie dostałam żadnej kartki. Pierwszą – i jak dotąd jedyną – złapałam dopiero w Medyku. Niesłusznie! (śmiech)
Masz czas wolny? Jak go spędzasz?
Zawodniczka i trenerka – trudno o wolne dni. Ale jeśli już się trafi – podróżuję. Zwiedzam wszystko, co się da. W Radomiu w jeden sezon odwiedziłam 22 miasta – jak na moje możliwości, to był wyczyn!
A jak gościsz przyjaciółki?
Czym chata bogata – od jedzenia po… gniazdko do ładowania (śmiech).

Ulubiony przebój z przeszłości? Może coś od Zenka?
Oj, byłby bunt w szatni (śmiech). Ale tak serio – kocham „Rivers of Babylon” Boney M. W szatni to był mój hymn. Lubię też mocniejsze brzmienia – np. „The Sound of Silence” w wersji Disturbed.
Na koniec – chcesz kogoś pozdrowić?
Z całego serca moją rodzinę – rodziców, rodzeństwo. Są ze mną zawsze i wszędzie. I kibiców – tych wiernych, którzy wspierają mnie niezależnie od sytuacji. Dzięki Wam wszystko ma sens.
✍️ Rozmawiał: Jacek Piotrowski