W świecie sportu są zawodnicy, którzy osiągają sukcesy, i tacy, którzy zmieniają historię. Birgit Prinz niewątpliwie należy do tej drugiej grupy. Ikona niemieckiego futbolu, trzykrotna zdobywczyni tytułu najlepszej piłkarki świata, pięciokrotna mistrzyni Europy, dwukrotna mistrzyni świata – lista jej osiągnięć zdaje się nie mieć końca. Jednak mimo spektakularnej kariery i nieprawdopodobnej liczby tytułów, Prinz zawsze pozostawała skromna. Nigdy nie budowała wokół siebie mitu gwiazdy, nigdy nie zabiegała o poklask. Była po prostu piłkarką, która kochała to, co robi.
Pożegnanie z boiskami – więcej niż mecz
Gdy nadszedł moment oficjalnego pożegnania, Prinz podeszła do niego tak, jak do wszystkiego w swojej karierze – bez przesadnej dumy, ale z wdzięcznością i szacunkiem dla tych, którzy towarzyszyli jej przez lata. „To okazja, by podziękować” – powiedziała przed swoim pożegnalnym meczem. Nie było w jej głosie patosu, raczej cicha radość z możliwości spotkania dawnych przyjaciół, trenerów i kibiców. To właśnie relacje międzyludzkie były dla niej zawsze najważniejsze – nie liczba strzelonych goli, nie rekordy, a poczucie, że razem z zespołem tworzyła coś wyjątkowego.
Nie ukrywała, że sportowe pożegnanie budzi w niej emocje. „To będzie mieszanka smutku i radości” – przyznała. Z jednej strony świadomość, że pewien etap życia definitywnie się kończy, z drugiej – wdzięczność za to, jak wiele jej ten etap dał.
Niepowtarzalna droga
Czy zastanawiała się, kim by była, gdyby nie piłka nożna? Nigdy. „Nie myślę w kategoriach ‘co by było, gdyby’” – podkreślała. Być może właśnie ta pewność siebie i świadomość własnej ścieżki sprawiły, że przez niemal dwie dekady pozostawała na szczycie. Nie czuła potrzeby niczego zmieniać. Nie szukała innego powołania. „Gdybym miała wybierać jeszcze raz, zrobiłabym to samo” – mówiła bez wahania.
A jej historia była niezwykła. Gdy debiutowała w reprezentacji Niemiec w wieku 16 lat, niewielu mogło przewidzieć, że właśnie zaczyna się jedna z najwspanialszych karier w historii futbolu kobiet. W swoim pierwszym meczu dla kadry strzeliła zwycięskiego gola. To był dopiero początek. Przez kolejne lata stała się liderką niemieckiej drużyny, inspiracją dla wielu młodych zawodniczek i ambasadorką kobiecego futbolu.
Były mecze, których nigdy nie zapomni – półfinał Mistrzostw Świata 2003 z USA, finały wielkich turniejów, w których zdobywała decydujące bramki. Ale równie ważne były dla niej zwyczajne spotkania, te, w których wszystko działało, w których czuło się magię gry zespołowej. Prinz zawsze podkreślała, że największą radość dawał jej sam futbol – nie puchary, nie tytuły, a dobrze rozegrany mecz i wspólna praca z drużyną.
Nie tylko piłka
Po zakończeniu kariery Prinz nie szukała medialnego blasku. Nie została komentatorką, nie wchodziła do świata show-biznesu. Wybrała własną drogę – ukończyła studia psychologiczne, pracowała jako doradca w dziedzinie psychologii sportu, współpracowała z klubami. Chciała pomagać innym sportowcom w radzeniu sobie z presją, z wyzwaniami, które sama tak dobrze znała.
Czy zostanie w futbolu na dłużej? Być może. „Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów” – mówiła po zakończeniu kariery. Ale jedno jest pewne – cokolwiek wybierze, zrobi to na własnych warunkach. Bo Birgit Prinz nigdy nie była kimś, kto podążał utartymi ścieżkami.
Legenda, która zostaje
Choć nie zobaczymy jej już na boisku, Birgit Prinz na zawsze pozostanie jedną z najważniejszych postaci w historii futbolu. Nie tylko dlatego, że pobiła rekordy, zdobyła mistrzostwa i zapisała się złotymi zgłoskami w historii niemieckiej piłki. Ale dlatego, że zawsze była sobą – skromną, pracowitą, skupioną na drużynie. I dlatego właśnie nie będzie drugiej takiej jak ona.