[Szwedzka Piłka]: Czas zimowy
Świat UEFA Women's Champions League UEFA Womens Champions League

[Szwedzka Piłka]: Czas zimowy

 Był mroźny, grudniowy dzień, kiedy na pustym z oczywistych, pandemicznych względów Valhalla Idrottsplats w samym sercu Göteborga, czeska sędzia Jana Adamkova dała sygnał do rozpoczęcia pucharowej batalii ówczesnych mistrzyń Szwecji z potężnym Manchesterem City. Faworyt w tej rywalizacji mógł być tylko jeden, lecz już w drugiej minucie spotkania oglądający ten mecz fani z Wysp Brytyjskich ze zdziwieniem przecierali oczy ze zdumienia.

Węgierska skrzydłowa Anna Csiki bez kompleksów urwała się lewą flanką i pomimo asysty dwóch światowej klasy defensorek (Lucy Bronze oraz Stephanie Houghton) posłała idealną centrę w kierunku Pauline Hammarlund. Ze strzałem rosłej snajperki nie bez problemów poradziła sobie jeszcze Ellie Roebuck, ale wobec dobitki Vilde Bø Risy angielska golkiperka była już absolutnie bezradna. Zaskoczenie? Z pewnością, lecz zawodniczkom z Göteborga najwyraźniej zebrało się na psikusy i chwilę później jedynie mocno wątpliwy gwizdek czeskiej sędzi uratował Obywatelki z Manchesteru przed utratą drugiego gola, a kwestia oceny boiskowego starcia Hammarlund z Alex Greenwood stałą się dla szwedzkiej piłki klubowej mniej więcej tym, co dla kadry pamiętny kontakt Lotty Schelin z Annike Krahn w półfinale EURO 2013, kiedy to w pierwszoplanowej roli zdecydowała się wystąpić szwajcarska arbitra Esther Staubli. Nie trzeba rzecz jasna przypominać, iż w obu przywołanych tu sytuacjach decyzje boiskowych rozjemczyń były dla szwedzkiej strony niekorzystne, a po latach nie ma większego sensu zastanawiać się nad alternatywnymi scenariuszami, których przecież nigdy nie będzie dane nam sprawdzić.

carl_sandin
Cztery lata temu Manchester City z Alex Greenwood w składzie pewnie pokonał w zimowym dwumeczu ekipę z Göteborga (Fot. Carl Sandin)

Wracając jednak do wizyty Manchesteru na szwedzkiej ziemi, to ta ostatecznie została zwieńczona przez faworytki pełnym sukcesem. Obywatelki stosunkowo szybko otrząsnęły się bowiem z początkowego szoku i jeszcze przed przerwą podkreśliły swoją dominację efektownym golem Georgii Stanway, a w ostatnim kwadransie decydujący cios zadała dzielnie broniącym się rywalkom z Göteborga amerykańska Tower of Power Samantha Mewis. Wtedy właśnie na własnej skórze przekonaliśmy się, że dumny przydomek nadany tej zawodniczce jeszcze w Północnej Karolinie, nie wziął się bynajmniej z przypadku. Rozegrany tydzień później na Academy Stadium w Manchesterze rewanż był już tylko i wyłącznie formalnością, choć wspomniana Stanway raz jeszcze postanowiła nie mieć dla szykujących się już powoli do wakacyjnych rozjazdów rywalek ani krzty litości. Mistrzynie Szwecji próbowały oczywiście odgryzać się pojedynczymi wypadami, ale z każdą minutą coraz bardziej żałowaliśmy, że znana chociażby z baseballa zasada mercy rule nie ma zastosowania także w piłce nożnej. Piłkarki z Manchesteru sprawiały bowiem wrażenie drużyny coraz swobodniej bawiącej się futbolówką i gdyby końcowy wynik tej batalii był nieco wyższy, to zdecydowanie nie moglibyśmy mieć o taki stan rzeczy pretensji. Inna sprawa, że przedstawicielki angielskiej WSL rozgrywały wówczas swój najlepszy jak dotąd sezon w europejskich pucharach, w marcu równie efektownie przejechały się jeszcze po włoskiej Fiorentinie, a ich rajd zatrzymało dopiero zderzenie z budującą swoją legendę Barceloną na etapie ćwierćfinału, choć ekipę z Katalonii także udało im się w jednym ze spotkań nie tylko pokonać, ale i zepchnąć do nieco rozpaczliwej defensywy.

Wspominki te pojawiają się w tym miejscu nie bez powodu, gdyż już za nieco ponad tydzień w szranki z Manchesterem City stanie inny przedstawiciel Damallsvenskan. Cała zabawa znów odbędzie się w zimowej (no, może z nieco większą niż wtedy domieszką jesieni) scenerii i ponownie nie ma żadnych wątpliwości, kto w tym zestawieniu jest faworytem, kto zaś underdogiem. Jeśli jednak w Södermalm realnie marzą o tym, aby napisać na europejskiej scenie historię na miarę ubiegłorocznego wyczynu Häcken, to w listopadowym dwumeczu bezwzględnie trzeba zaksięgować na swoim koncie przynajmniej cztery punkty. Brzmi to wszystko dość fantastycznie, wszak mówimy tu o konfrontacji trzeciej siły szwedzkiej ekstraklasy z niepokonanym od początku sezonu liderem angielskiej WSL, lecz jak głosi pewien popularny przed wieloma laty slogan: niemożliwe (podobno) nie istnieje. Podobnie jak podczas niedawnej wyprawy do Barcelony, Hammarby znów zagra bez jakiejkolwiek presji na swoich barkach i jeśli tym razem trener Sjögren raz jeszcze zaordynuje swoim podopiecznym odważny, proaktywny futbol, a precyzja w ostatniej tercji boiska i wykańczanie akcji wskoczą na zdecydowanie wyższy poziom, to istnieje całkiem realna szansa, że przynajmniej przez kilka(naście) minut będziemy się na stadionie w Manchesterze dobrze bawić. Jasne jest, że na dyspozycję i sportową jakość przeciwniczek nie mamy żadnego wpływu, więc logika podpowiada, aby skupić się przede wszystkim na sobie oraz na tym, jak możliwie skutecznie uprzykrzyć ten wieczór Garethowi Taylorowi i jego podopiecznym. Sankt Pölten, czy Aston Villa całkiem niedawno wytyczyły zresztą drogę, warto więc skorzystać z ich doświadczeń, nieco je tylko modyfikując i ulepszając. A później – niech się po prostu dzieje, bo przecież głównie o to w tej premierowej, europejskiej przygodzie chodzi. Wypełniający kolejne sektory gości do ostatniego miejsca kibice z Södermalm czekają na show…

******

Dwumecz Hammarby z Manchesterem City już za nieco ponad tydzień, a na przełomie listopada i grudnia swoje potyczki o być albo nie być na EURO 2025 stoczy kadra Petera Gerhardssona. Zgodnie z przewidywaniami, pierwsza runda barażowa okazała się wyłącznie przykrym obowiązkiem, a w każdej z czternastu par awans wywalczył zespół losowany z koszyka rozstawionych. Po cichu liczyliśmy na ewentualną niespodziankę ze strony coraz wyraźniej zaznaczającej swoją pozycję na futbolowej mapie Europy Turcji, ale nieoczekiwanie okazało się, że to Słowaczki najmocniej postraszyły w dwumeczu faworyzowaną Walię i nawet trochę szkoda, że nie udało im się przypieczętować swojej naprawdę solidnej postawy awansem. Z drugiej jednak strony, takie rozstrzygnięcia sprawiają, że w finałowej rundzie barażowych zmagań dostajemy siedem naprawdę otwartych zestawień, bo choć w niektórych szanse z pewnością nie rozkładają się w proporcjach 50/50, to jednak na miejscu kibiców chyba jednak na wszelki wypadek wstrzymalibyśmy się póki co z rezerwacją noclegów w szwajcarskich hotelach na przyszłoroczne lato. No, może z wyjątkiem fanów z Norwegii, gdyż w tym konkretnym przypadku powinno się jednak obyć bez nieoczekiwanych zakrętów i turbulencji.

Ze szwedzkiej perspektywy, okazja do sprawdzenia się na tle reprezentacji Serbii jawi się jako naprawdę ciekawe wyzwanie na koniec kalendarzowego roku. Nie tak dawno zresztą sami wymienialiśmy ekipę z Bałkanów jako potencjalnie wartościowego sparingpartnera, więc nie ma co narzekać, że ostatecznie przyjdzie nam zmierzyć się w rywalizacji o zdecydowanie większą stawkę. Nasze barażowe rywalki jeszcze nigdy nie dostąpiły zaszczytu gry w finałach mistrzostw świata lub Europy, choć same zainteresowane nie kryją, że bardzo chciałyby tę niechlubną statystykę zmienić. Pomóc w osiągnięciu tego ambitnego celu mają między innymi byłe (Jelena Cankovic) i obecne (Emma Petrovic, Vesna Milivojevic) gwiazdy boisk Damallsvenskan, choć nie są to bynajmniej jedyne aktywa w talii trenera Zecevicia. Na przestrzeni ostatnich sześciu lat swoją pozycję na hiszpańskiej ziemi ugruntowała sobie Allegra Poljak, nikomu nie trzeba chyba przestawiać snajperki monachijskiego Bayernu Jovany Damnjanovic, a przecież nie brakuje w tej konstelacji także dopływu świeżej krwi w osobach chociażby bohaterki domowej potyczki z Bośnią Niny Matejic, czy też terminującej (bo jeszcze nie grającej) w kadrze włoskiego Milanu Sary Stokic. Dopełnijmy to wszystko solidną golkiperką Sarą Cetinją, a także kilkoma zawodniczkami regularnie zbierającymi doświadczenie w lidze rosyjskiej i otrzymamy zestaw, z którym z całą pewnością trzeba się liczyć. Powtórki z Luksemburga zdecydowanie się więc nie spodziewajmy, choć jeśli wciąż chcemy widzieć siebie jako przedstawiciela szeroko rozumianej światowej czołówki, to wywalczenie awansu na szwajcarskie EURO pozostaje dla kadrowiczek Gerhardssona nie celem, lecz obowiązkiem. A dopełnić go przyjdzie nam w naprawdę godnym anturażu, bo na sztokholmskiej Tele2 Arenie, która całkiem niedawno była zresztą świadkiem innego sukcesu szwedzkiej piłki. Wtedy powody to radości mieli jednak przede wszystkim kibice ubrani na zielono-biało, a teraz świętować ma cała niebiesko-żółta społeczność. No, chyba że Cankovic z koleżankami zdecydują się popsuć nam tę fetę…

ter1

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!