Oszukać przeznaczenie – odrodzenie (w) Piteå
Ligi Świat

Oszukać przeznaczenie – odrodzenie (w) Piteå

piffcr

Lata płyną, a w Piteå wciąż ani trochę nie przejmują się eksperckimi analizami (Fot. Pär Bäckström)

 Mniej więcej dekadę temu nazwaliśmy klub z Piteå kliniką złamanych karier, kilka lat później okazało się, że pod kołem podbiegunowym skutecznie potrafią nie tylko leczyć, ale i wygrywać, więc wydarzenia z sobotniego popołudnia teoretycznie nie powinny być dla nas aż takim zaskoczeniem. Drużyna prowadzona od wielu lat przez charyzmatycznego Stellana Carlssona, podobnie zresztą jak i sam szkoleniowiec, nie przestają jednak zadziwiać i nawet w coraz bardziej skomercjalizowanej, futbolowej rzeczywistości niezmiennie potrafią zaakcentować swoją obecność. A udaje im się to na tyle dobrze, że oto właśnie po raz pierwszy w historii klubu Piteå zameldowało się w wielkim finale Pucharu Szwecji. I to pomimo faktu, iż to gościnie z Malmö jeszcze przed upływem inauguracyjnego kwadransa prowadziły na zmrożonej murawie LF Areny różnicą dwóch goli, a na bramkę Samanthy Muprhy oddały tego dnia ponad dwadzieścia strzałów. Niemożliwe nie istnieje? Cóż, jeśli istnieje na świecie klub, który mógłby z czystym sumieniem przyjąć znany slogan pewnej niemieckiej, odzieżowej marki, to z całą pewnością ma on swoją siedzibę w Norrbotten. W miejscu, gdzie logika i chłodna analiza nadzwyczaj często nie znajdują w świecie realnym żadnego zastosowania.

Bo przecież pierwszy z półfinałów krajowego Pucharu bardzo długo odbywał się pod dyktando piłkarek ze Skanii, które zdawały się mieć boiskowe wydarzenia pod całkowitą kontrolą. I nie chodzi tu nawet o to, że Olivia Holdt dwukrotnie w odstępie zaledwie czterech minut umieszczała futbolówkę w siatce gospodyń, ale o niezwykle wysoką jakość i kulturę gry, którą to Momoko Tanikawa, Ria Öling, czy Sofie Bredgaard (że wymienimy tylko te najbardziej na tamten moment aktywne karty z talii trenera Kjetselberga) zdecydowanie wyróżniały się na tle rywalek z Piteå. Wystarczył jednak tylko jeden moment nieuwagi, aby dośrodkowanie Emmy Viklund z rzutu rożnego zamknęła na dalszym słupku Olivia Holm i przewaga trzynastokrotnych mistrzyń Szwecji stopniała do zaledwie jednego gola. Właśnie wtedy podopieczne trenera Carlssona sprawiały wrażenie zespołu, który mocno uwierzył w swoją szansę, ale osiągnięta w samej końcówce pierwszej połowy przewaga ostatecznie nie przyniosła im trafienia na wagę remisu. A po przerwie wszystko zdawało się wracać do niepisanej normy, gdyż ponownie to Rosengård niepodzielnie dyktował warunki i za sprawą Emilii Larsson nawet raz jeszcze podwyższył prowadzenie. Gola autorstwa byłej skrzydłowej Hammarby arbiter główna jednak ostatecznie nie uznała, a skoro gospodynie otrzymały od losu bilet powrotny do meczu, to ewidentnie postanowiły z nadarzającej się okazji skorzystać. Najpierw za sprawą jeszcze jednego stałego fragmentu gry, który tym razem rozegrały między sobą Maja Green oraz Josefin Johansson, następnie przy pomocy kapitalnych parad Samanthy Murphy, która w sobie tylko znany sposób sparowała na rzut rożny futbolówkę po niezwykle groźnym strzale Tanikawy i wreszcie dzięki przytomnie rozegranemu… wyrzutowi piłki z autu, gdyż to właśnie on stał się zaczątkiem akcji, która w ostatnich sekundach dogrywki przyniosła zawodniczkom z LF Areny decydujące trafienie. A żeby było jeszcze bardziej filmowo, to stało się ono udziałem pozyskanej tej zimy z Brommy Sagi Swedman, dla której wielu ekspertów nie znalazłoby miejsca nawet w szerokiej, meczowej kadrze. Trener Carlsson miał jednak na ten temat całkiem odmienne zdanie i choć logika raz jeszcze zdawała się jasno przeczyć jego wyborom, na koniec dnia ponownie to on się cieszył, a piłkarki z Malmö długo i intensywnie zastanawiały się, jak można było wypuścić z rąk tak wielką szansę. Bogatsi o pozyskaną na przestrzeni lat wiedzę podpowiadamy jednak, że w Piteå niemożliwe naprawdę nie istnieje i bez względu na wszystko przekonać się o tym zdąży jeszcze niejeden klub.

Jeśli pierwszy z półfinałów spokojnie moglibyśmy nazwać kolejnym rozdziałem odwiecznej rywalizacji piłkarskiej Północy z Południem, to drugi był przede wszystkim doskonałą okazją do rewanżu za ekscytujący trójmecz z udziałem Hammarby i Häcken. W poprzednim sezonie zarówno na gruncie ligowym, jak i w krajowym Pucharze, minimalnie lepsze okazały się sztokholmianki, ale większość obserwatorów tym razem faworytek upatrywała raczej w zmotywowanej fantastycznymi wynikami na europejskiej arenie drużynie z Hisingen. I to pomimo faktu, iż to zawodniczki Bajen otrzymały przywilej rozegrania półfinałowego starcia na swoim terenie, a nie trzeba chyba nikomu przypominać, że akurat w przypadku tego klubu jest to całkiem istotny aspekt, którego lekceważyć nijak nie powinniśmy.

Fanatyczna, zielono-biała publiczność ewidentnie dodawała swojej ukochanej drużynie skrzydeł, a piłkarki Hammarby sprawiały wrażenie tak bardzo zmotywowanych, jakby gra toczyła się o jeszcze wyższą stawkę niż awans do finału krajowego pucharu. Pierwsze dwa kwadranse to prawdziwy popis ekipy z Södermalm, a ataki napędzane przez doskonale usposobione norweskie skrzydła w osobach Julie Blakstad oraz Anny Jøsendal sprawiały wiele problemów defensywie, która nie tak dawno potrafiła zagrać na zero z tyłu w wyjazdowych bataliach z londyńską Chelsea i madryckim Realem. Na szczęście dla gościń, między słupkami ich bramki stała dziś wybornie dysponowana Jennifer Falk, która skutecznie interweniowała nawet wtedy, gdy trzeba było wykazać się kunsztem kojarzonym bardziej z piłką ręczną niż nożną. Stwierdzenie, że to właśnie kapitalne parady reprezentacyjnej golkiperki utrzymały Häcken w grze, nie jest zatem ani trochę przesadzone, ale gdy zawodniczki z Västergötland do głosu wreszcie doszły, to odpowiedziały nadzwyczaj konkretnie. I dla odmiany to sympatycy Hammarby głęboko oddychali z ulgą, gdy Felicii Schröder, a także Matildzie Nildén do pełni szczęścia zabrakło milimetrów, a sędzia Lovisa Johansson nie dostrzegła ewidentnego przewinienia na Annie Anvegård w polu karnym Bajen. Bezbramkowy remis oznaczał jednak konieczność rozegrania dogrywki, a w niej dość szybko doczekaliśmy się goli. Kwestia awansu niezmiennie pozostawała jednak sprawą otwartą, gdyż na trafienie autorstwa Smilli Vallotto po fenomenalnej akcji Vilde Hasund błyskawicznie odpowiedziała rezerwowa tego wieczora wahadłowa Häcken Katariina Kosola. I choć żadna ze stron nie próbowała nawet kalkulować, to na kolejne gole musieliśmy poczekać aż do konkursu rzutów karnych. Ten z kolei przedłużył się aż do serii numer dziesięć, w której to najpierw próbę nerwów bezbłędnie wytrzymała Clarissa Larisey, a następnie – ku rozpaczy obserwujących to wszystko z bliska fanów – fatalnie pomyliła się kapitanka Hammarby Alice Carlsson. I choć ta ostatnia mogła oczywiście liczyć na słowa wsparcia wiernych kibiców Bajen, to z awansu do decydującej rozgrywki cieszyli się w Hisingen. Radość ta była uzasadniona tym bardziej, że finał rozegrany zostanie na Bravida Arenie, a wszyscy sympatycy szwedzkiego futbolu doskonale wiedzą, co to oznacza.


Półfinały Pucharu Szwecji 2024:

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!