Peter Gerhardsson i Caroline Seger, czyli dwie najważniejsze twarze mundialowej selekcji (Fot. Ludvig Thunman)
To już ten czas. Dokładnie cztery dni dzieli nas od inauguracyjnego meczu szwedzkiej kadry w finałach piłkarskich mistrzostw świata, a równo dwa tygodnie później czeka nas potyczka, której przebieg z dużą dozą prawdopodobieństwa zdefiniuje nam ten turniej. Właśnie na szósty dzień sierpnia zaplanowano bowiem rywalizację na poziomie pierwszej rundy fazy pucharowej, a po niej czekają nas albo szybkie urlopy, albo rywalizacja o najwyższe cele. Trzecia droga? To akurat nie tutaj. Oczywiście, w teorii istnieje jeszcze scenariusz, w którym zmagania na nowozelandzkich stadionach kończymy na fazie grupowej, ale takie rozstrzygnięcia oznaczałyby coś na kształt futbolowego trzęsienia ziemi, więc póki co nie będziemy ich w ogóle rozważać. Choć rzecz jasna zdajemy sobie sprawę, że nasza dyscyplina lubi i potrafi zaskakiwać. Optymistycznie załóżmy jednak, że to jeszcze nie ten czas, kiedy będą wypraszać nas z imprezy, zanim ta zdąży się na dobre rozkręcić.
Wszyscy zgadzamy się chyba co do tego, że drużyna mająca w składzie Magdalenę Eriksson, Kosovare Asllani, Fridolinę Rolfö i Stinę Blackstenius nie ma prawa obawiać się rywalizacji z rywalkami pokroju RPA i Argentyny, bo o ile prawdą jest to, że absolutnie każdemu rywalowi należy się szacunek, to jednak nie ma ani krzty przypadku w tym, że żadna z tych drużyn jak dotąd nie wygrała w finałach mundiali choćby pojedynczego meczu. Awans do kolejnej fazy wydaje się więc obowiązkiem, co zresztą nie bez racji podkreślają same zawodniczki, deklarując, iż na drugi koniec świata wyruszają z wielkimi ambicjami. W jakim stopniu są one rzeczywiście uzasadnione? To już w dużej mierze zależy od tego, w jaki sposób zdefiniujemy sukces. Czy, oceniając sprawę maksymalnie obiektywnie, będzie nim awans do ósemki? Do strefy medalowej? A może po prostu solidna postawa w każdym kolejnym meczu bez fetyszyzowania konkretnego wyniku? Wiem, Kosovare Asllani deklaruje, że tego lata interesuje ją tylko złoto, ale ona akurat mówić lubi dużo. I niech mówi dalej, bo przynajmniej jest o czym pisać i z kim polemizować. A gdzieś w okolicach drugiej dekady sierpnia słowa te poddamy dokładnej weryfikacji. I oby wypadła ona pozytywnie, bo przecież nie chcemy, aby okazało się, że tak szanowana zawodniczka składa obietnice bez pokrycia.
Szwedzka kadra jak najbardziej może na mundialu zajść daleko, bo – jako się rzekło – dysponuje liderkami, które w dowolnym meczu są w stanie zrobić różnicę. Wystarczy, że Rolfö przypomni sobie swoje najlepsze momenty z Barcelony, Asllani zagra na poziomie, na który wchodzi głównie w meczach kadry, Angeldal przymierzy jak wiosną przeciwko Chelsea, a na koniec wejdzie na to wszystko Kaneryd i w efektownym stylu dokończy dzieła. Faza play-off charakteryzuje się tym, że o losach rywalizujących w niej drużyn decydują pojedyncze mecze, a my – jeżeli trafimy na dobry dzień kluczowych zawodniczek – w tej formule możemy rzucić wyzwanie każdemu z USA, Anglią i Hiszpanią na czele. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dokonując ostatecznej selekcji trener Gerhardsson postanowił maksymalnie utrudnić sobie zadanie. Złośliwi nie bez racji zauważali, że wśród powołanych zabrakło jedynie Hanny Glas, choć i do Kansas City sztab kadry sukcesywnie telefonował. Prawa defensorka z NWSL zaproszenia do Nowej Zelandii ostatecznie się nie doczekała, ale nie będzie chyba wielkiej kontrowersji w stwierdzeniu, że wybory Gerhardssona pod względem sportowym kompletnie się nie bronią. Robienie dogłębnej analizy nie na tu nawet większego sensu, gdyż patrząc wyłącznie przez pryzmat dyspozycji konkretnych zawodniczek w ostatnim półroczu, po prostu nie da się ich jakkolwiek logicznie uzasadnić. I w tym miejscu moglibyśmy w zasadzie postawić kropkę, ale zamiast tego stawiamy jedynie przecinek.
A to wszystko dlatego, że o ile piłkarsko decyzje selekcjonera są całkowicie niezrozumiałe, to biorąc pod uwagę aspekt ludzki nagle stają się one nie tyle logiczne, co wręcz pożądane. Jak dotąd, Peter Gerhardsson poprowadził szwedzką kadrę na trzech wielkich turniejach, za każdym razem osiągając na nich wynik ponad stan. Co więcej, w przypadku MŚ ’19 we Francji oraz IO ’21 w Japonii zgadzał się nie tylko sam rezultat, ale i postawa tej ekipy, którą długimi fragmentami zwyczajnie oglądało się z przyjemnością. Te sukcesy odniosła oczywiście drużyna, ale nie możemy zapominać, że w każdym przypadku tworzyli ją konkretni ludzie, między którymi w tak zwanym międzyczasie wytworzyły się silne i zarazem nierozerwalne więzi. Ta grupa zaufała sobie nawzajem, wytyczyła sobie konkretne cele, a następnie sukcesywnie je realizowała. Tak, my też przy tym byliśmy, bliżej lub dalej, ale oni stworzyli ten zespół od środka i choć po drodze nie brakowało wielu trudnych i wymagających wyzwań, jak dotąd nigdy siebie nie zawiedli. Wiem, że wielu kibiców lubi patrzeć na futbol w sposób szczególny, ale gdy odrzucimy na chwilę jego wyjątkowość i spojrzymy na kadrę jak na zwyczajne przedsiębiorstwo, to selekcja dokonana przed Gerhardssona przestaje wydawać się całkowicie absurdalna. Bo chyba stosunkowo łatwo wyobrazić sobie dyrektora, czy innego szefa działu, który uzna, że postawienie na sprawdzonych i na dodatek jednoznacznie kojarzących się z chwilami największej chwały pracowników jest zdecydowanie bezpieczniejszą opcją niż dokonywanie kadrowej rewolucji w przededniu najważniejszej próby. I nawet jeśli przesadny sentyment nie jest w biznesie postawą szczególnie rekomendowaną, to wciąż spotykamy się z nim niezwykle często. I to nawet w branżach, w których bezduszne cyferki pełnią zdecydowanie ważniejszą fukncję niż na piłkarskiej murawie.
Doskonale wiemy, że największą pasją naszego selekcjonera jest muzyka, więc – pozostając niejako w tej konwencji – możemy powiedzieć, iż Gerhardsson tego lata zdecydował się postawić na melodie, których słuchał już dziesiątki razy. Takie oczywiście jego prawo, gdyż to on na koniec turnieju będzie z tych wyborów rozliczany. I tego akurat możemy być pewni, bo nawet jeśli zmiana na stanowisku szkoleniowca kadry na dziś wydaje się absolutnie wykluczona bez względu na wynik, to społeczny status tej drużyny sprawia, że ewentualna porażka z pewnością stanie się przyczynkiem do szerokiej dyskusji wykraczającej daleko poza piłkarską bańkę. Pamiętacie, jak po ubiegłorocznej porażce z Angielkami zrobiono kozła ofiarnego z Hedvig Lindahl? Przed rozpoczęciem EURO ’22 nikt (no, może poza serwisem, na którym właśnie się znajdujecie) nie podnosił kwestii obsady bramki i faktu, iż doświadczona golkiperka jest pierwszym wyborem selekcjonera, choć nie ma ku temu wielu sportowych argumentów. Wystarczył jednak zaledwie jeden przegrany mecz, którego nota bene nie wybroniłyby nam nawet Hope Solo czy Silke Rottenberg w szczycie swoich karier, aby Lindahl nagle stała się w oczach wielu obserwatorów winowajczynią numer jeden. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle zaczęto przywoływać fakty, które jeśli w ogóle, to trzeba było podnosić raczej miesiąc wcześniej. Jeżeli pamiętacie tamten klimat, to teraz bądźcie gotowi na coś zdecydowanie mocniejszego, gdyż po ewentualnym potknięciu w temacie ochoczo wypowiedzą się zapewne także ci, którzy dziś niekoniecznie odróżniliby Stinę Blackstenius od Amandy Ilestedt. I wtedy rozpocznie się debata na przykład wokół obecności w kadrze Caroline Seger, bo nie da się ukryć, że nasza wieloletnia kapitanka przez ostatni rok w piłkę albo nie grała wcale, albo grała w nią katastrofalnie. Gdyby miał sprawdzić się ten scenariusz, to możemy być pewni, że słowa Anny Anvegård o tym, że nie da się sprawiedliwie rywalizować z wiecznie kontuzjowanymi koleżankami wrócą do nas jeszcze wiele razy, a do tego w zaskakującej formie.
A może nie będzie wcale tak źle i zamiast szukania przyczyn niepowodzenia czeka nas feta na Götaplatsen lub w Ogrodach Królewskich? Bardzo chciałbym, aby tak się stało, choć nie ukrywam, że ostatni raz podobny brak przekonania do słuszności selekcjonerskich decyzji towarzyszył mi w przededniu EURO ’17. Wtedy skończyło się na wyjściu z grupy w słabym stylu i bezbarwnej porażce z Holandią w pierwszej rundzie pucharowej. Podobno nic dwa razy się nie zdarza, ale drabinka tegorocznego mundialu układa się tak, że akurat w tym względzie dokładna powtórka z rozrywki po sześcioletniej przerwie wcale nie jest wykluczona. A czy faktycznie do niej dojdzie, to już zupełnie inna kwestia. W każdym razie, bez względu na to, którego z rywali postawi na naszej drodze los w decydującej fazie turnieju, w wywalczeniu ewentualnego awansu z pewnością nie pomogą nam Rosa Kafaji czy Matilda Vinberg. A uczciwie przyznaję, że czułbym się jednak zdecydowanie bardziej spokojnie, gdyby akurat te zawodniczki znajdowały się aktualnie na terytorium Nowej Zelandii. Wiecie, tak na wszelki wypadek…