Tegoroczny sezon WSL sprawia, że chciałoby się sparafrazować słynne słowa, jakie już ponad 200 lat temu wypowiedział Benjamin Franklin. Bowiem „w życiu pewne są trzy rzeczy: śmierć, podatki i to, że Leicester już się nie podniesie”. Fakty niestety mówią same za siebie i spadkowicza do Women’s Championship na dobrą sprawę już znamy. O wiele ciekawej jest na górze tabeli, gdzie trzeba otwarcie powiedzieć, że wciąż cztery ekipy liczą się w walce o miejsce na samym czele.
Manchester United – Aston Villa: Na inaugurację kolejki faworytki podejmowały drużynę z Birmingham. Zadanie nie należało do szczególnie wymagających, jednak wciąż nie wolno było lekceważyć rywalek. Miejscowi kibice mogli być spokojni o dyspozycję swojej drużyny. Bowiem gospodynie w 13. minucie rozpoczęły strzelanie za sprawą Zelem. W tej połowie oglądaliśmy jeszcze jedno trafienie, a na listę strzelczyń wpisała się Leah Galton. Przewaga nie podlegała żadnej dyskusji i jej skala została wydatnie udokumentowana w drugiej części gry. Na 3:0 strzeliła Russo, później ta sztuka udała się jeszcze dwóm piłkarkom. Gola na swe konto dopisały jeszcze Ona Battle oraz rezerwowa Williams. Należy tutaj pochwalić skuteczność drużyny z Manchesteru, gdyż suche statystyki nie wskazują na tak wielką dominację, jaka faktycznie miała miejsce na boisku.
Arsenal – Everton: Wyzwaniu musiały także sprostać ówczesne wiceliderki. Nie mogły pozwolić sobie na stratę punktów z Evertonem, który mimo bycia typową drużyną ze środka tabeli, nie mógł realnie zagrozić Kanonierkom. Dyspozycja Arsenalu to jednocześnie pokaz strzałów i dużej, jak na ten zespół, nieskuteczności. Finalnie 14 uderzeń zmierzało w światło bramki, jednak próby te były zazwyczaj udaremniane. Aczkolwiek do wygranej wystarczyło jedna, dostatecznie poprawna próba, jakiej podjęła się w 24. minucie Miedema. Oczywiście, wygrana 1:0 jest najniższym wymiarem kary dla przyjezdnych, lecz na przyszłość może to świadczyć o tym, że są i takie pojedynki, w których brak umiejętności finalizacji dogodnych okazji może realnie się zemścić. W tej chwili muszą cieszyć trzy punkty, które obroniono w Londynie.
Leicester – Chelsea: Pojedynek, w przypadku którego nie zadawano sobie pytania „Kto?” , a „Ile?” . Liderki podejmujące czerwoną latarnię ligi wchodziły od początku w defensywę The Foxes niczym w masło, co kilkukrotnie przyniosło oczekiwane rezultaty. Festiwal strzelecki zainaugurowała Norweżka, Guro Reiten już w 4. minucie. Niecałe dziesięć minut później Skandynawka asystowała przy golu Fleming. Wynik 2:0 utrzymywał się niemal do końca pierwszej połowy, lecz faworytki nie zamierzały w tej części poprzestać na tylko dwubramkowej przewadze. Na listę strzelczyń wpisały się odpowiednio Kirby, Charles oraz Samantha Kerr. Warto docenić fakt, iż przy każdym trafieniu ostatnie podanie wykonała Reiten. Druga część gry miała już wolniejsze tempo i Chelsea cierpliwie budowała kolejne akcje, by jak najwydatniej ukazać wszelkie mankament gospodyń. W 50. minucie podwyższyła Flemming, później piłkę w siatce umieszczały jeszcze England oraz po raz drugi w tym meczu Kirby. Podsumujmy więc sobie w skrócie postawę Leicester. 0:8 na własnym stadionie, ostatnie miejsce w tabeli, 0 punktów, bilans bramkowy 2:25. Dramat to mało powiedziane. Jeśli na siłę szukać pozytywów, defensywa ta nie jest najgorszą w WSL. To tyle.
Reading – Tottenham: Wydaje się, że nie było w tej kolejce bardziej bezbarwnego i bezpłciowego pojedynku od tego, jaki miejsce miał w mieście Reading. Choć na papierze faworytkami były przyjezdne z Londynu, nie prezentowały się na tle rywalek lepiej. Mało tego, to one straciły pierwsze gola po trafieniu samobójczym Amy Turner. Nieznaczna zaliczka okazała się być wystarczająca, by do końca pierwszej połowy utrzymać korzystny rezultat. Niewątpliwie był to jeden z gorszych występów gościń, które także w drugiej części nie potrafiły znaleźć sposobu na Jacqueline Burns. Tego stanu rzeczy nie zmieniło także pojawienie się boisku Nikoli Karczewskiej, która dostała niewiele ponad kwadrans gry. Niespodziewanie więc Spurs odniosło porażkę i po 7 meczach (dwa zaległe) ma raptem dziewięć punktów. Nie wróży to dobrze na resztę sezonu. Za to trzy punkty, zdobyte przez gospodynie pozwoliły wskoczyć na dziewiąte miejsce w tabeli.
Manchester City – Brighton: Potyczka ta jest idealnym przykładem, jak powinno się rozwiązywać kwestię wygranej już na początku meczu, zapewniając sobie komfort na resztę spotkania. Mające świetną passę w lidze Obywatelki od pierwszej minuty ruszyły do zmasowanego ataku, lecz prowadzenie dała im rywalka, która wpakowała piłkę do własnej bramki. Pecha miała Greczynka, Veatriki Sarri. Gospodynie poszły za ciosem i w ciągu następnych piętnastu minut podwyższyły wynik na 3:0. Najpierw bramkę zdobyła Julie Blakstad, by później asystować przy trafieniu Laury Coombs. Takim też rezultatem zakończyła się połowa, w której przyjezdne nie miały zupełnie nic do powiedzenia. Po wyjściu z szatni faworytki kontrolowały przebieg wydarzeń, same zwalniając tempa i czekając na ostatni gwizdek. Ostatecznie Ellie Roebuck nie udało się zachować czystego konta, bowiem dla Mew w doliczonym czasie gry na otarcie łez strzeliła reprezentantka Korei Południowej, Lee Guim – Min.
Liverpool – West Ham: Tutaj także kwestia tego, kto wyjdzie z tarczą, a kto na tarczy, została wyjaśniona niezwykle szybko. Aczkolwiek o tyle szokujące jest właśnie to, że to beniaminek już w 3. minucie wyszedł na prowadzenie. Bramkę zdobyła Ceri Holland. West Ham nie potrafił zareagować na rozwój boiskowych wydarzeń, co w niedługim czasie poskutkowało stratą drugiego gola. Tym razem piłkę w siatce umieściła Amerykanka, Katherine Stengel. Po tym trafieniu gospodynie zmieniły nieco założenia taktyczne i w głównej mierze skupiły się na obronie trzech punktów. Zadanie to było o tyle prostsze, ponieważ gościnie wyglądały fragmentami, jakby zapomniały, jak się gra w piłkę nożną na tym poziomie. Zostały całkowicie stłamszone przez Liverpool, a świadczy o tym fakt, iż w pierwszej połowie nie oddały nawet celnego strzału. Mimo nieco bardziej defensywnego nastawienia, ataki nie ustawały, gdyż drużyna ze stolicy zwyczajnie pozwalała na wszystko. Gdyby ktoś oglądał pierwszy raz te rozgrywki i akurat zdecydowałby się na ten mecz, w życiu nie założyłby, że to gościnie są drużyną, znajdującą się wyżej tabeli. Więcej bramek już nie oglądaliśmy, a zwycięstwo pozwoliło na wyprzedzenie Brighton.
Tabela po 9. kolejkach prezentuje się następująco: