W ramach 9. kolejki hiszpańskiej ekstraklasy kobiet zaplanowanych mieliśmy osiem spotkań, z czego większość wydawało się mieć mniej lub bardziej oczywistego faworyta. Jakież po weekendzie musi być zdziwienie tych, którzy sprawdzili sobie komplet rezultatów i wiele rzeczy w samym założeniu miało prawo się tam nie zgadzać.
Alhama – Tenerife: Chciałem tutaj przytoczyć „cytat”, którym opatrzyłem zapowiedź tego spotkania, jednak najwidoczniej zjadłem kluczową część zdania i niektórzy się zastanawiali „co podmiot liryczny miał na myśli?”, przepraszam. Moim pointem było to, że z wyłączeniem Alaves każda inna drużyna, która stanie naprzeciwko Alhamy jest typowana z góry do wygranej. Jakim wynikiem po takim wstępie kończy się spotkanie z piątym Tenerife? 1:0 dla gospodyń. Oczywiście, tutaj swoje trzy grosze dołożyły także przyjezdne, które nie potrafiły wykorzystać nadarzających się okazji i pozwoliły grającym naprawdę mizerny futbol rywalkom wchodzić sobie na głowę do tego stopnia, że w 38. minucie pierwsze i ostatnie trafienie w tej rywalizacji zdobyła Perez Sanchez. Dzięki temu rezultatowi jej ekipa opuściła szczególnie wąskie grono ekip z „TOP 5”, nie mających ani jednego punktu na koncie. Udało się nawet wyprzedzić w tabeli wspomniane wyżej Alaves, jednak daleka jeszcze droga do wyjścia ze strefy spadkowej. Duża w tym zasługa Villarreal, który…
Villarreal – Madrid CFF: …także postanowił sprawić gościniom, zajmującym dotychczas drugie miejsce w tabeli, niemałą niespodziankę. Spotkanie jednak zaczęło się zgodnie z predykcjami, gdyż to właśnie ekipa z Madrytu przejęła inicjatywę i w 13. minucie objęła prowadzenie po golu Aldany Cometti. To jednak tylko zmotywowało gospodynie do walki, co dało efekt raptem pięć minut później, gdy to strzałem głową wyrównanie dała Guijarro. Od tamtego momentu oglądaliśmy niezwykle ambitny Villarreal i niespotykanie spalone piłkarki wiceliderek. Trzeba było przyznać, że przez pryzmat wydarzeń Żółta Łódź Podwodna zasługiwała na zwycięstwo. Ku uciesze miejscowych fanów, po błędzie obrończyni piłkę pod nogi otrzymała Martinez i przypieczętowała wygraną.
Huelva – Real Madrid: Mając świadomość potknięcia rywalek z miasta, tym bardziej Królewskie chciały sprostać oczekiwaniom i pokonać grającą przeciętnie Huelvę. Trzeba przyznać szczerze, że mimo widocznej przewagi, to nie był najlepszy mecz przyjezdnych. Tylko klasa przeciwniczek sprawiła, że nie odbiło się to nie tyle co stratą punktów, co nawet gola. Przy wyjątkowej nieskuteczności faworytki zdołały zwyciężyć raptem jednym golem, którego zdobyła Athenea del Castillo jeszcze w pierwszej części gry. Ciężko opisywać takie spotkania, gdyby przyjezdne były w optymalnej formie, zapewne byśmy oglądali festiwal strzelecki, lecz w samym operowaniu piłką było wiele niedokładności i niechlujności. Pozostaje życzyć lepszej w formy w kluczowych meczach dla układu tabeli.
Valencia – Levante: Derby mają to do siebie, że czasami nawet, jeżeli faworytów bądź faworytki można z grubsza wytypować, sam klimat poniekąd ożywia skazywaną na porażkę drużynę. Nie inaczej było w Walencji. Choć w perspektywie ostatnich lat i także obecnej kampanii można było stawiać na Levante, pierwsza połowa przebiegła pod dyktando gospodyń. W 41. minucie wynik otworzyła Martinez Salinas, a cztery minuty później podwyższyła Anita. Druga część widowiska miała zupełnie inny przebieg. Przegrywający zespół rzucił się do odrabiania strat i już w 48. minucie bramkę kontaktową zdobyła Redondo Ferrer. Przez niemal 40 minut nie oglądaliśmy żadnych trafień i wydawało się wtedy, że gospodyniom uda się utrzymać korzystny rezultat. Nic bardziej mylnego, w 87. minucie Tatiana Pinto wyrównała stan gry i remis stał się faktem. Aczkolwiek jeśli wtedy ktoś zakładał, że to koniec emocji, musiał się naprawdę nieźle zaskoczyć. W doliczonym czasie gry szaleńcza ofensywa Valencii sprawiła, że w 93 i 94. minucie piłkę w siatce dwukrotnie umieściła Martinez Salinas, kompletując hat – tricka. Dała swemu zespołowi rzutem na taśmę wygraną 4:2 nad derbowymi rywalkami na własnym stadionie – piękna sprawa.
Athletic Bilbao – Real Sociedad: Tylko zwycięstwo drużyny z San Sebastian mogło sprawić, że zespół ten chociaż na papierze będzie jeszcze w walce o najwyższe cele, jakim zapewne jest choćby miejsce w eliminacjach Ligi Mistrzyń. Zadanie w sobotni wieczór nie należało do najłatwiejszych, jednocześnie będąc jak najbardziej realnym do zrealizowania. Już w 6. minucie wynik otworzyła Sarriegi, lecz po niewiele ponad kwadransie gry mieliśmy już wynik 1:1 za sprawą trafienia Amezagi. Tempo gry nieco opadło, lecz solidniej prezentowały się przyjezdne. Cierpliwość w konstruowaniu akcji popłaciła, gdyż jeszcze w pierwszej połowie udało się Realowi wyjść ponownie na prowadzenie. Tym razem piłkę w siatce umieściła Gabriela Garcia. Ta sama zawodniczka w 48. minucie ponownie wpisała się na listę strzelczyń. Jak się później okazało, tym trafieniem przypieczętowała ostateczny wynik.
Barcelona – Alaves: Tutaj można było spodziewać się jedynie pogromu, pytanie, jakie należało sobie zadać, brzmiało „Jak wysoko zwycięży Barcelona?” . W końcu przed hegemonkami stawały niezwykle słabe zawodniczki z Alaves, które dotychczas nie zasmakowały wygranej. I po kilkudziesięciu sekundach wiadomym było, że ten stan rzeczy się nie zmieni. Strzelanie rozpoczęło się w 8. minucie po trafieniu Claudii Piny. To był tylko początek, bowiem w tej połowie oglądaliśmy jeszcze cztery gole. Ich autorkami były chronologicznie: Oshoala, Rolfoe, ponownie Pina oraz Mapi Leon. 5:0 do przerwy odzwierciedlało przebieg spotkania w 100%. Nie był to rzecz jasna koniec strzelania, gdyż w drugiej części gry udało się jeszcze gospodyniom podwyższyć prowadzenie. Swój dorobek w lidze polepszyły Paraluello, Crnogorcević oraz Geyse. Mecz bez większej historii, kolejny festiwal strzelecki w wykonaniu Dumy Katalonii.
Las Planas – Atletico Madryt: Kolejne spotkanie, w którym o rezultacie zadecydowała w głównej mierze różnica klas obu ekip. Mimo przeciętnej gry, Atletico wyglądało przez większą część meczu solidniej, jednak to gospodynie objęły pierwsze prowadzenie za sprawą Julve. Faworytki zmuszone były gonić wynik, dzięki czemu ich przewaga zaczęła się zarysowywać coraz wyraźniej. Przyjezdne dopięły swego w 40. minucie, a do bramki Las Planas trafiła Garcia, której asystowała Ludmila. Brazylijka w drugiej części postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i w 72. minucie zdołała przechylić szalę zwycięstwa na korzyść gościń, które dzięki wygranej objęły pozycję wiceliderek Ligi F.
Betis – Sevilla: Na samo zakończenie kolejki czekały nas kolejne derby. Atut własnego boiska przemawiał za gospodyniami, które tego dnia w przypadku wygranej mogły zbliżyć się do rywalek na jeden punkt. Pierwsza połowa tego meczu, żeby nie przebierać w słowach, była po prostu nudna. Obie ekipy badały grunt i stwarzane przezeń okazje nie były szczególnie groźne dla jakiejkolwiek ze stron. Sytuacja ta diametralnie zmieniła się po przerwie, kiedy to Betis wyszedł na prowadzenie po trafieniu Rinsoli Babajide. W 55. minucie na tablicy wyników widniało już 2:0, a gola zdobyła Violeta Garcia. 20 minut później dublet skompletowała Babajide i tym samym dała swej drużynie jak najbardziej zasłużone zwycięstwo 3:0. Rezultat ten nie może dziwić, gdyż przyjezdne nie istniały na tle oponentek z miasta.
Tabela Ligi F po 9. kolejkach prezentuje się następująco: