Szwedzkim okiem na losowanie Mundialu
Mundial Publicystyka Reprezentacje Świat

Szwedzkim okiem na losowanie Mundialu

 Sobota rano, Auckland. To znaczy, w Nowej Zelandii było już oczywiście popołudnie, ale jeśli ktoś w Europie zapragnął na żywo emocjonować się ceremonią losowania IX finałów Piłkarskich Mistrzostw Świata, ten musiał przygotować się na wczesną pobudkę. Lub na bezsenną noc, to już według indywidualnych preferencji. Tak, czy inaczej, całą zabawę zainaugurował nam występ mający na celu bliższe zapoznanie nas z kulturą i tradycją Oceanii, a tym, którzy niekoniecznie byli spragnieni uniesień artystycznych pozostało niecierpliwe odliczanie do momentu, kiedy kulki zaczną się wreszcie kręcić i otwierać. A rzeczonych kulek było tym razem więcej niż zwykle, gdyż FIFA – zupełnie jak EFD – doszła do wniosku, że skoro da się coś rozszerzyć, to czemu by w zasadzie tego nie zrobić i tym sposobem po raz pierwszy w historii finalistów mundialu będziemy mieli aż 32. Odkładając jednak żarty na bok, o ile w przypadku naszej rodzimej Damallsvenskan reforma była całkowitym absurdem, o tyle akurat tutaj da się znaleźć jakieś argumenty na obronę obranej przez futbolową centralę ścieżki. Jasne, wciąż są one stosunkowo słabe (szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę niezrozumiały rozdział miejsc na poszczególne konfederacje), ale lepsze coś niż nic. Tak się przynajmniej możemy pocieszać.

 Na początek warto uzmysłowić sobie jedną rzecz: dzisiejsza uroczystość nie była losowaniem fazy grupowej, czy też losowaniem grup, jak to niektórzy zwykli mówić. W Auckland poznaliśmy bowiem nie tylko zestaw gier podczas pierwszej fazy turnieju, ale także całą drabinkę, która ostatecznie poprowadzi cztery starannie wyselekcjonowane ekipy ku strefie medalowej. Oczywiście, jeśli sympatyzujesz z reprezentacją Maroka, Filipin, Jamajki, czy Irlandii, to z absolutnie oczywistych względów zdecydowanie większą uwagę zwracasz na nazwy twoich rywali w grupie, gdyż to od ich jakości zależy, czy za rok wybierzesz się do Australii lub Nowej Zelandii wyłącznie w celach uprawiania sportowej turystyki, czy może jednak gdzieś będzie tlić się nadzieja również na boiskowy sukces. Jeśli jednak należysz do grona zwolenników któregokolwiek z zespołów z koszyka pierwszego, to po stokroć bardziej istotna jest dla ciebie już faza pucharowa. Bo znalezienie się w niej jest po prostu absolutnym obowiązkiem, a od układu drabinki zależy to, kto stanie na twojej drodze, gdy turniej tak naprawdę się rozpocznie, czyli – mówiąc wprost – w 1/8 finału. Jasne, całkowicie nie możemy wykluczyć sytuacji, że któraś z rozstawionych drużyn po całości się nam za rok skompromituje, choć tego scenariusza realnie jednak nie zakładamy.

 Mając to wszystko na uwadze, najbardziej optymalnie byłoby wylądować w grupie C lub D, gdyż akurat im przypada w udziale zaszczyt bycia sparowanym z grupami A oraz B. Czyli z tymi, gdzie miejsca dla najwyżej rozstawionych zajęły gospodynie turnieju finałowego. Ten plan się jednak nie powiódł, a fortuna uśmiechnęła się tym razem do Hiszpanek i Angielek. Nawiasem mówiąc, te ostatnie na brak szczęścia ostatnimi czasy nie mogą narzekać, wszak na tegorocznym EURO system VAR był wiele razy ich dwunastym zawodnikiem (mocno wątpliwy karny z Norwegią, kontrowersyjny gol na 1-1 w ćwierćfinale, czy wreszcie ręka Williamson w meczu finałowym). Wracając jednak do Szwedek: na rozgrzewkę dostaniemy RPA, Włochy i Argentynę (w tej kolejności) i jeśli przeszkody te okażą się być w naszym zasięgu, to o ćwierćfinał zagramy najprawdopodobniej z kimś z dwójki USA – Holandia. A to oznacza dokładnie tyle, że już na tym etapie z wielkim prawdopodobieństwem obejrzymy bezpośrednie starcie medalistek poprzednich finałów. Mało? To patrzcie na to: na zwycięzcę tego zapewne wyczerpującego boju czekać będą najpewniej uśmiechnięte Hiszpanki, które – jeśli planowo wygrają grupę – w 1/8 finału w nagrodę zmierzą się z kimś z zestawu Nowa Zelandia – Norwegia – Filipiny – Szwajcaria. W wersji alternatywnej trafić możemy na przykład na Japonię, bo to właśnie mistrzynie świata sprzed jedenastu lat powinny zameldować się w fazie pucharowej obok przedstawicielek Półwyspu Iberyjskiego. Swoją drogą, wcale nie jest wykluczone, że – podobnie jak we Francji – znów awans z drugiego miejsca może okazać się dla podopiecznych Gerhardssona zdecydowanie bardziej opłacalny. Choć na takie dywagacje jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie.

 Pewne jest jednak to, że przez większą część turnieju stacjonować będziemy w Nowej Zelandii, a to oznacza nieco łatwiejszą logistykę już na miejscu. Dla formalności: mecze grupowe rozegramy w Wellington (dwa) oraz Hamilton (jeden). Niekorzystne jest natomiast to, że na ewentualną drugą rundę trzeba udać się do Australii (Sydney lub Melbourne), następnie może czekać nas powrót na ćwierć- oraz półfinał do Nowej Zelandii (Auckland lub Wellington) i na koniec raz jeszcze Australia, a w niej gra o medale. Trudno jednak powiedzieć, czy ostatecznie przyjdzie nam aż tyle podróżować, bo awans do najlepszej czwórki nie jawi się bynajmniej jako łatwe zadanie. O szansach i zagrożeniach porozmawiamy jeszcze jednak pewnie z tysiąc razy, więc póki co pożegnajmy się konstatacją, że gdy ostatnio tak mocno narzekaliśmy na losowanie, to skończyło się to najlepszym turniejem w historii szwedzkiej piłki. Powtórka oczywiście mile widziana, choć nie miejmy złudzeń: będzie to niezwykle ambitna misja.

Szwedzka Piłka

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!