Szwedzkie rozliczenie z Japonią
Publicystyka Reprezentacje Świat

Szwedzkie rozliczenie z Japonią

nzl_swe_gruppkram
Szwedzka kadra stanowiła na japońskich Igrzyskach prawdziwy kolektyw (Fot. Bildbyrån)

 

Tradycja, jak wiemy, rzecz bardzo ważna. A skoro za nami wielki turniej, to tradycją stało się krótkie podsumowanie występu na nim szwedzkich piłkarek. Tym razem będzie ono o tyle przyjemne, że tego lata naprawdę mamy się z czego cieszyć. Kadra prowadzona przez Petera Gerhardssona wróciła bowiem z dalekiej Japonii nie tylko w blasku olimpijskiego srebra, ale bez choćby jednej porażki na azjatyckich boiskach. Pięć spośród sześciu rozegranych na zakończonych niedawno Igrzyskach meczów udało się wygrać, jeden zremisować, a bramkowy licznik zatrzymał się na naprawdę satysfakcjonującym bilansie 14-4. Na papierze wszystko prezentuje się więc równie efektownie co na murawie, a podczas najbliższych kilkunastu minut poszukamy odpowiedzi na pytanie, która ze szwedzkich kadrowiczek dołożyła największą cegiełkę do tego spektakularnego sukcesu. A będziemy jej szuka, używając w tym celu tradycyjnej skali 1-5.

Hedvig Lindahl – 3. Po finale miała do siebie pretensje, że – jak sama powiedziała – nie obroniła żadnego strzału. Była to oczywiście spora przesada, gdyż golkiperka madryckiego Atletico ma za sobą naprawdę przyzwoity turniej, podczas którego udowodniła, że wciąż potrafi bronić na naprawdę solidnym poziomie. Z drugiej jednak strony, z całą pewnością nie jest on już jednak tak spektakularny, jak jeszcze pięć-sześć lat temu. Po stronie plusów możemy zapisać jej trzy wybronione jedenastki, choć zarówno Australijka Kerr, jak i obie Kanadyjki, mocno ułatwiły jej zadanie.

Jennifer Falk – 3.5. Zagrała tylko w meczu przeciwko Nowej Zelandii, ale defensorki już postarały się o to, aby w bramce nie było jej przesadnie nudno. Co ma też oczywiście swoje plusy, gdyż dzięki temu możemy jeszcze bardziej rzetelnie ocenić jej występ. A ten był jak najbardziej udany, gdyż to właśnie interwencje golkiperki Häcken nie pozwoliły rywalkom z Oceanii zaczepić się w meczu. Niesamowicie poprawiła grę na przedpolu, a także procent udanych interwencji w powietrzu, co jeszcze niedawno było jej najsłabszą stroną.

Hanna Glas – 3.5. Przeciwko USA była niemal perfekcyjna i nie zdziwimy się, jeśli Amerykanki po dziś dzień mają koszmary senne z jej udziałem. W kolejnym meczu nieco spuściła z tonu, ale w fazie pucharowej wróciła na poziom, dzięki któremu niemal jednogłośnie została w minionym sezonie wybrana najlepszą prawą defensorką Bundesligi. Bez wątpienia jedna z największych wygranych japońskich Igrzysk.

Amanda Ilestedt – 2. Zagrała w Japonii najwięcej minut, ale nie był to niestety najlepiej spożytkowany czas. Turniej rozpoczął się dla niej nawet udanie, ale całe nieszczęście zadziało się od trzeciego meczu fazy grupowej, kiedy to zmieniła w przerwie Eriksson. Od ćwierćfinału, w każdym kolejnym spotkaniu przytrafiało się jej zagranie niosące za sobą realną konsekwencję utraty gola. Dwa razy skończyło się na strachu, ale w finale konsekwencje były już dalece większe. Oceny nie podnosi także fakt, iż zarówno Tanaka, jak i Kerr zdecydowanie zbyt łatwo uwalniały się spod jej krycia.

Nathalie Björn – 3.5. Błyszczała szczególnie w pierwszej fazie mistrzostw, kiedy to była solidną kandydatką do jedenastki turnieju. Udowodniła, że gdy tylko znajduje się w dobrej dyspozycji, nie musimy szukać innych alternatyw na środku defensywy. Pomimo stosunkowo skromnych – jak na tę pozycję – warunków fizycznych, nie bała się pojedynków z bardziej rosłymi rywalkami i nierzadko potrafiła wyjść z nich zwycięsko. Pewnym mankamentem była u niej skuteczność w grze 1 vs 1, co w dogrywce meczu finałowego doskonale wykorzystała Rose.

Magdalena Eriksson – 3. Laureatka Diamentowej Piłki i największa obecnie gwiazda szwedzkiej kadry grała w Tokio na dwóch pozycjach i na obu spisała się poprawnie, ale bez błysku. Jako lewa defensorka otworzyła wynik w meczu z Japonią, choć jak na standardy współczesnego futbolu, nie dawała w ofensywie tyle, co chociażby Glas na drugiej stronie boiska. Jako stoperka imponowała doskonałym przeglądem pola, ale dwukrotnie dała się ograć w dość banalny sposób swojej australijskiej koleżance z londyńskiej Chelsea.

Jonna Andersson – 2. Dotychczas wielkie turnieje zdecydowanie nie były jej domeną. Defensorka mistrzyń Anglii bardzo czekała więc na przełom, ale wiemy już, że na japońskich boiskach się go nie doczekała. Rozpoczęła Igrzyska w wyjściowej jedenastce, skończyła jako rezerwowa, która w sposób absolutnie na tym poziomie niewybaczalny zmarnowała decydujący rzut karny. Szkoda, bo jest to piłkarka o naprawdę sporych umiejętnościach, ale jej potencjał na niwie reprezentacyjnej nie został jeszcze wykorzystany. Może lepiej będzie już za rok w Anglii, która od pewnego czasu jest przecież jej drugim domem.

Emma Kullberg – 2.5. Zagrała przeciwko Nowej Zelandii i … tyle ją widzieliśmy (nie licząc kilkudziesięciosekundowego epizodu w finale). Nic nie popsuła, choć raz – po mocno niepewnej interwencji – musiała ratować ją Falk. Mogła nawet uświetnić swój pierwszy od dekady wielki turniej golem po jednym z ofensywnych stałych fragmentów gry, ale zabrakło jej precyzji.

Julia Roddar – 3. Zagrała w końcówce pamiętnej wiktorii nad Amerykankami, dzięki czemu może wracać do NWSL z wysoko podniesionym czołem. Przeciwko Nowej Zelandii wystąpiła w pełnym wymiarze czasowym na prawej obronie i była jedną z wyróżniających się postaci szwedzkiej kadry w tym meczu. Jako była skrzydłowa dawała rzecz jasna dużo z przodu, ale oprócz tego na długo zapamiętamy także jej bezbłędne wślizgi i odbiory. Bezapelacyjnie jeden z pozytywów japońskich Igrzysk.

Caroline Seger – 3.5. Kapitanka, która szczególnie w pierwszym meczu przeciwko Australii udowodniła swoją piłkarską wartość. Przez lata zarzucano jej, że osiemdziesiąt procent piłek gra do tyłu, ale podczas kadencji Gerhardssona proporcje te uległy zdecydowanej modyfikacji, bez negatywnego wpływu na procent skuteczności. Zdecydowanie najbardziej produktywna w roli pomiędzy szóstką i ósemką, z czego selekcjoner – podobnie zresztą jak Jonas Eidevall w drużynie klubowej – potrafił zrobić duży użytek. W finałowej serii rzutów karnych miała na nodze piłkę na złoty medal, ale wszyscy pamiętamy, co było dalej.

Filippa Angeldal – 3.5. W ostatnich latach mocno popracowała nad motoryką i efekty widać od razu. Nie jest póki co zawodniczką robiącą niesamowite liczby, ale jeśli groźny, szwedzki atak rozpoczynał się od długiej, prostopadłej piłki, to niemal w ciemno mogliśmy zakładać, że wyszła ona właśnie od Angeldal. Nie brakuje głosów, że w tak kapitalnej dyspozycji nie zabawi długo w Hisingen i niezwykle trudno z tymi opiniami polemizować, gdyż taką zawodniczkę w swoich szeregach widziałby z pewnością niejeden topowy, europejski zespół.

Hanna Bennison – 2.5. Aż chciałoby się powiedzieć: Ciszej nad tym talentem! Nie mamy oczywiście żadnych wątpliwości, że pomocniczka Rosengård może niebawem stać się jedną z największych gwiazd światowych boisk, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ten wszechobecny, osiągający chyba zbyt wielkie rozmiary hype bardziej jej przeszkadza niż pomaga. W Tokio miała być jokerką w talii Gerhardssona, ale na ambitnych planach się skończyło. Wchodziła z ławki w pięciu spotkaniach, ale w wyraźny sposób nie odmieniła losów żadnego z nich. Pokazała nam kilka udanych zagrań, wzięła udział w jednej bramkowej akcji, ale na znak piłkarskiej jakości w jej wydaniu na wielkim turnieju poczekamy przynajmniej do EURO 2022.

Kosovare Asllani – 3.5. Nie będzie wielkiej przesady w stwierdzeniu, że podczas kadencji Gerhardssona to właśnie ona jest absolutnie kluczowym punktem szwedzkiej ofensywy. Obecny selekcjoner potrafi do maksimum wykorzystać jej potencjał, a sama zawodniczka, w sposób iście mistrzowski, wszelkie postawione przed nią zadania realizuje na boisku. Można oczywiście wyliczać, że podobnie jak pięć lat temu w Rio, piłkarka madryckiego Realu pomyliła się w konkursie jedenastek, ale pamiętajmy również, że gdyby nie jej asysta przy golu Blackstenius, to rzutów karnych w finale mogłoby w ogóle nie być. Podobnie zresztą jak wielu innych szwedzkich bramek.

Olivia Schough – 3. Wchodziła z ławki i robiła to, co potrafi zdecydowanie najlepiej, czyli wiatr na lewym skrzydle. Najwięcej minut dostała przeciwko Nowej Zelandii i widać było, jak bardzo zależy jej na golu na Igrzyskach. W celu wpisania się na listę strzelczyń zaprezentowała nam nawet swoje popisowe zagranie ze zwodem, zejściem do środka i uderzeniem przy dalszym słupku, ale ostatecznie pomyliła się o centymetry. Bezbłędna była za to w finałowej serii rzutów karnych, kiedy to pewnym strzałem pokonała swoją klubową koleżankę Labbé.

Fridolina Rolfö – 4.5. Już od czasów Jitexu wiemy, że zdrowa Rolfö to jedna z piętnastu najlepszych piłkarek świata. Niestety, kontuzje mocno spowolniły jej karierę, ale na japońskich boiskach wreszcie mogliśmy obejrzeć jej prawdziwe oblicze. A jest ono tak wspaniałe, że w Barcelonie już zacierają ręce na myśl o tym, że wieloletnia gwiazda niemieckich boisk jesienią będzie występować właśnie w barwach klubu z Katalonii. Zwyciężczynie tegorocznej Ligi Mistrzyń pozyskały bowiem piłkarkę kompletną, która potrafi uderzyć z dystansu, dośrodkować, powalczyć w powietrzu, przeprowadzić indywidualny rajd, uwolnić się spod krycia i … tak moglibyśmy wymieniać bardzo długo.

Sofia Jakobsson – 3. Zabrakło jej gola na japońskim turnieju, ale trzy asysty to też całkiem przyzwoity bilans tej wszechstronnej skrzydłowej. Razem z Glas stworzyły na prawej flance duet, który rozniósł w pył amerykańską defensywę, a w Monachium mają z pewnością nadzieję, że to dopiero preludium tego, co ta dwójka potrafi wspólnie zaprezentować. Były oczywiście momenty, kiedy można było przyczepić się do skuteczności jej zagrań oraz do trafności boiskowych wyborów, ale w ostatecznym rozrachunku był to w jej wykonaniu turniej na delikatny plusik. Choć oczywiście nie tak efektowny, jak na przykład mundial we Francji.

Madelen Janogy – 3. Cieszyliśmy się, że ponownie możemy oglądać ją w narodowych barwach, a gdy wpisała się na listę strzelczyń w grupowym meczu przeciwko Nowej Zelandii, radość była już pełna. W fazie pucharowej nie dostała już zbyt wielu minut, ale jeśli jesienią nie spuści z tonu, to japoński turniej może być dopiero zapowiedzią prawdziwej eksplozji jej talentu. A nie od dziś wiemy, że takie opóźnione w czasie wybuchy często bywają najbardziej spektakularne.

Rebecka Blomqvist – 2.5. Kolejna z tych, które swoją szansę dostały w meczu przeciwko Nowej Zelandii. Piłkarka Wolfsburga wystąpiła w nim w roli prawoskrzydłowej, ale nie dała się zapamiętać z tak pozytywnej strony, jak na przykład biegająca po tej samej stronie boiska Roddar. Debiut na wielkim turnieju można jednak oficjalnie odhaczyć i gorąco liczymy na to, że dalej będzie już tylko lepiej.

Lina Hurtig – 3.5. Ma za sobą fenomenalny czas i do pewnego momentu mogło się wydawać, że wszystko, czego dotknie piłkarka Juventusu, od razu zamienia się w złoto. To znaczy – w bramkową zdobycz. Na igrzyskach do pewnego momentu było zresztą tak samo i to pomimo faktu, że Hurtig nie była pierwszym wyborem selekcjonera na dziewiątce. W półfinale niemal pewnego gola pozbawiła jej nieprzepisowa interwencja Carpenter, a w finale dwukrotnie miała na głowie piłkę na złoty medal. W obu sytuacjach uderzyła jednak obok bramki Labbé, co finalnie obniżyło jej i tak niezwykle wysoką notę.

Stina Blackstenius – 4. Jedenaście goli i osiem asyst – tak przedstawia się bilans ligowej wiosny u napastniczki Häcken. Oznacza to niezbicie, że oto mamy przypadek prawdopodobnie największej metamorfozy w szwedzkim futbolu, gdyż cały czas mówimy o piłkarce, która jeszcze rok temu o tej porze była niemal synonimem nieskuteczności. To wszystko już jednak stare dzieje, o czym na Igrzyskach kolejno przekonywały się Amerykanki, Australijki, Japonki i Kanadyjki. Całkiem niezły zestaw, prawda? A przecież boiskowy wkład Blackstenius w końcowy wynik nie ograniczał się wyłącznie do goli, bo tak zespołowo grającej Stiny nie oglądaliśmy już dawno.

Anna Anvegård – 2.5. Wiosną zagrała w barwach Rosengård jedynie nieco ponad dwieście minut i brak rytmu meczowego jak najbardziej było u niej widać. Snajperski instynkt dwukrotnej królowej strzelczyń Damallsvenskan pozwolił jej wprawdzie otworzyć wynik meczu z Nową Zelandią, ale ten gol pozostanie jej najlepszym wspomnieniem z Igrzysk. Później ze skutecznością nie było już bowiem tak dobrze, czego żałować możemy szczególnie w perspektywie dogrywki oraz rzutów karnych w finałowym starciu z Kanadą.

Średnia ocen (3.10) jest zdecydowanie wyższa niż podczas dwóch jak dotąd najlepszych turniejów minionej dekady, czyli mundialu we Francji (2.94) oraz domowego EURO 2013 (2.90). Czy zatem obejrzeliśmy właśnie najlepszy występ szwedzkiej kadry na wielkiej imprezie w tym wieku? A może w ogóle najlepszy w historii? Ilu ludzi, tyle opinii, ale nie ma wątpliwości, że na japońskich boiskach przeżywaliśmy wspaniałe chwile, za które raz jeszcze wypada gorąco podziękować. Piłkarkom, sztabowi szkoleniowemu, sztabowi medycznemu (który wykonał kawał wspaniałej roboty!), a także wszystkim, którzy na tej długiej i krętej drodze dołożyli choćby najmniejszą cegiełkę do tego niebywałego sukcesu. Bra jobbat!

Szwedzka Piłka

 

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!