#Tokyo2020 : Szwecja zbiła Mistrzynie Świata! Udany początek
Reprezentacje Świat

#Tokyo2020 : Szwecja zbiła Mistrzynie Świata! Udany początek

sweusa3_0
– Wymarzony początek turnieju, czyli 3-0 z mistrzyniami świata (Fot. Bildbyrån)

 Środowy poranek (patrząc z perspektywy Tokio popołudnie) rozpoczął się od naprawdę sensacyjnej informacji. Brak Magdaleny Eriksson nie tylko w wyjściowej jedenastce, ale w ogóle w meczowej kadrze sprawił, że to członkowie sztabu medycznego stali się najbardziej najbardziej pożądanymi rozmówcami w całej szwedzkiej delegacji. Oficjalne oświadczenie przywróciło nam ostatecznie nieco spokoju, ale w niczym nie zmieniło faktu, że w starciu z mistrzyniami świata musieliśmy radzić sobie bez kapitanki londyńskiej Chelsea. Zastanawiało też zresztą ustawienie całej formacji obronnej, gdyż jak dotąd akurat z tymi przeciwniczkami najlepiej sprawdzała się defensywa oparta na trójce stoperek. Peter Gerhardsson wielokrotnie przekonywał nas jednak o tym, że zna się na swoim fachu, więc i tym razem zaufaliśmy jego wyborom. A później rozpoczął się mecz i nagle okazało się, że to nie dyspozycja bramkarki i obrończyń okazała się być tego dnia kluczem do sukcesu.

Powiedzmy sobie wprost: zdemolować taktycznie reprezentację USA nie jest łatwo, a Peter Gerhardsson wraz ze swoim sztabem właśnie tej sztuki dokonał. Horan, Mewis, czy Lavelle to zawodniczki, które naprawdę potrafią grać w piłkę i jeszcze nie raz dadzą temu dowód. Dziś jednak amerykańska druga linia na murawie w Tokio praktycznie nie istniała. Trójkąt Angeldal – Asllani – Seger robił natomiast w tym sektorze boiska co chciał, kreując sobie przy tym tyle wolnej przestrzeni, że momentami przypominało to mecze zakończonych niedawno eliminacji EURO 2022. A propos odniesień do przeszłości, to warto pochwalić szwedzkiego selekcjonera za jeszcze jeden pomysł. Podczas kwietniowego, towarzyskiego starcia z czterokrotnymi mistrzyniami świata szwedzkie piłkarki częściej absorbowały prawą flankę amerykańskiej defensywy. Dziś jednak wyglądało to dokładnie odwrotnie i wydaje się, że takie rozłożenia akcentów nieco skonfundowało poczynania naszych przeciwniczek. I choć Crystal Dunn momentami naprawdę robiła co mogła, to pozbawiona wsparcia była wobec ofensywnych zakusów duetu Glas – Jakobsson całkowicie bezradna. A prawa obrończyni monachijskiego Bayernu stosunkowo szybko zdała sobie z tego sprawę i ani trochę nie zamierzała ułatwiać swojej oponentce zadania.

 

 

To właśnie po kombinacjach prawej, szwedzkiej flanki padły dwa z trzech zdobytych dziś goli. Na listę strzelczyń solidarnie wpisały się obie nasze dziewiątki, w obu przypadkach pokonując Alyssę Naeher strzałami głową. Jeszcze jednego gola dorzuciła do kolekcji Blackstenius, przytomnie finalizując rozegranie dziewiątego (!) tego popołudnia rzutu rożnego. Stałe fragmenty oraz wrzutki z bocznych sektorów miały być pomysłem na USA i trzeba przyznać, że jego realizacja przebiegła absolutnie perfekcyjnie. Tyle tylko, że dziś bez zarzutu funkcjonowało w zasadzie wszystko; poczynając od mieszanego pressingu, przez grannie prostopadłych piłek na wolną strefę, aż do wygrywania pojedynków powietrznych w szesnastce rywala. Jak widać, czasami trafiają się takie dni, w których udaje się skumulować na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut wszystko, co najlepsze i dzisiejsza postawa szwedzkich piłkarek była tego przykładem. Choć trzeba oczywiście przyznać, że nie było w tym ani trochę przypadku, a jeśli ktoś może mówić w tej chwili o szczęściu, to raczej są to podopieczne trenera Andonovskiego. Bo gdyby Rolfö do spółki z Blackstenius skorzystały z niespodziewanego prezentu od Dunn, Andersson przymierzyła z dystansu trochę bardziej precyzyjnie, a Jakobsson nie pogubiła się w sytuacji sam na sam z amerykańską golkiperką, to reprezentacja USA mogła dziś zapisać na swoim koncie rekordową w swojej długiej skądinąd historii porażkę. Oczywiście, pod bramką Hedvig Lindahl również czasami się kotłowało, dwukrotnie ratował nas nawet słupek, ale niezmiennie dawało się odnieść wrażenie, że to poczynania szwedzkich piłkarek są bardziej konkretne i to po nich widać, że cały czas starają się realizować nakreślony wcześniej plan. Amerykanki zostały natomiast zmuszone poniekąd do improwizacji, nie mogły swobodnie operować futbolówką w takim wymiarze czasowym, jak lubią i ewidentnie nie czuły się przy takim obrazie meczu komfortowo.

 Tuż po ostatnim gwizdku japońskiej sędzi nie zabrakło oczywiście głosów, że oto obejrzeliśmy najlepszy mecz w historii szwedzkiego futbolu. Nie brakuje oczywiście szukania analogii z pamiętnym starciem Brazylia – USA na mundialu 2007, a liczni eksperci zastanawiają się, kiedy ostatnio amerykańska kadra przegrała w oficjalnym meczu zarówno statystykę strzałów, jak i posiadanie piłki. Warto jednak w tej całej euforii nie zapominać o tym, że najważniejsze mecze Igrzysk wciąż jeszcze przed nami, a ten całkowicie kluczowy czeka nas najpewniej dopiero (już?) za dziewięć dni. I jeśli do tego czasu nie wydarzy się żadna spektakularna katastrofa, to właśnie wtedy przekonamy się, czy kadra Petera Gerhardssona zakwalifikuje się do strefy medalowej. Na ten moment cieszmy się oczywiście z wymarzonego wręcz początku, ale pamiętajmy o specyfice Igrzysk i o tym, że Amerykanki wciąż dzierżą na nich miano faworytek numer jeden. To rzecz jasna niebawem może się zmienić, ale póki co chwila ta jeszcze nie nastąpiła. A przecież przed pięcioma laty złote medale zawisły na szyjach zawodniczek, które w fazie grupowej potrafiły pokonać jedynie Zimbabwe. Chociaż naturalnie zdecydowanie bardziej sympatycznie wchodzi się w wielki turniej od wygranej 3-0 niż od porażki w analogicznych rozmiarach.

SzwedzkaPiłka.com

 

Jared Burzynski

Skomentuj

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Content is protected !!