Rozgrywki ligowe zakończone, puchary i medale rozdane, spadkowicze pożegnani, beniaminkowie hucznie przywitani – liczby i statystyki powiedziały nam wiele, ale na koniec tego wielkiego zamieszania, zbierzmy się w jednym miejscu i spróbujmy podsumować wydarzenia roku kalendarzowego 2025 w szwedzkim futbolu klubowym. Trochę się działo, ale czy aby na pewno wiemy dlaczego ostatecznie doczekaliśmy się akurat takich rozstrzygnięć? Kto oczarował, a kto rozczarował? Ilu obserwatorów, tyle opinii, więc bez przedłużania – dorzućmy do tej inspirującej dyskusji jeszcze jeden, całkowicie subiektywny i nie wolny od osobistych dygresji punkt widzenia.

Dlaczego Häcken został mistrzem? Odpowiedź prosta – ponieważ zdobył najwięcej punktów. Odpowiedź najbliższa prawdzie – ponieważ nie miał z kim przegrać. Odpowiedź pomocnicza – ponieważ jako jedyny uniknął długotrwałych problemów i w przeciwieństwie do swoich konkurentów potrafił na bieżąco zarządzać kryzysem. W Hammarby mieliśmy kłopoty w formacji defensywnej, która w okolicach lata przestała funkcjonować na miarę czołowej drużyny w kraju, a dodatkowo nikt nie potrafił wziąć na swoje barki roli robiących różnicę liderek, co a pierwszej fazie sezonu doskonale robił tercet Holmberg – Lennartsson – Wangerheim. Ekipa z Malmö tempa mistrzowskiego wyścigu nie wytrzymała za to głównie przez brak doświadczenia w podobnego typu rywalizacji, co najbardziej uwydatniło się podczas jesiennych potyczek z duetem Häcken – Hammarby. A że nikt inny ani na moment się do zabawy realnie nie podłączył, to drogą eliminacji Puchar musiał koniec końców trafić do gabloty w Västergötland.
Dlaczego Linköping spadł? Ponieważ nie da się w nieskończoność oszukiwać przeznaczenia. Oczywiście, aż tak dramatycznego końca tej historii na tym etapie nikt się nie spodziewał, jednak już od mniej więcej wiosny 2024 z Bilbörsen Areny regularnie płynęły sygnały karzące natychmiast zastanowić się nad strategią i przyszłością tego zasłużonego skądinąd klubu. Wnioski jednak wyciągnięte na czas (jeśli w ogóle) nie zostały, plan ratunkowy wdrożono zdecydowanie zbyt późno, a że szczęście sprzyjać zwykło tym, którzy przynajmniej próbują mu pomóc, to ekipa z Jonną oraz Cajsą Andersson, Michelle De Jongh, Marią Olafsdottir, Lisą Björk i kilkoma zawodniczkami ocierającymi się swego czasu o reprezentację Norwegii, zakończył rozgrywki o jedną długość za skazywaną przez wszystkich na degradację i dysponująca na papierze nieporównywalnie mniejszym potencjałem Brommą.
Co się stało z Rosengård? Bądźmy szczerzy – takiego scenariusza nie przewidział absolutnie nikt. Klub, którzy przed rokiem skutecznie wymazał z historycznych tabel niemal wszystkie, ligowe rekordy, zaledwie dwanaście miesięcy później drżał o ligowy byt do ostatnich minut ostatniej kolejki i wcale nie jesteśmy do końca przekonani, czy na to utrzymanie realnie zasłużył. Jasne, z mistrzowskiej jedenastki nie zostało w stolicy Skanii absolutnie nic, ale nawet kompletna przebudowa kadry i wdrożenie w życie kompletnie nowej strategii nie tłumaczą faktu, że FCR przez niemal pół roku nie potrafił wygrać pojedynczego meczu na poziomie Damallsvenskan! Miał być okres przejściowy i spokojne przeczekanie w środku tabeli, a na koniec mieliśmy pokaz frustracji i desperacji w połączeniu z akrobacjami na niezwykle cienkiej linie. Na szczęście dla samych zainteresowanych – tym razem jeszcze bez tragicznych konsekwencji, ale historia Linköping każe wziąć sobie pewne kwestie do serca, zanim i w Malmö nie zrobi się zbyt późno na wdrożenie odpowiedniej terapii.
Jaka przyszłość czeka Malmö FF? Debiutancki sezon na poziomie pierwszej ligi zakończył się całkowitą realizacją planu. Miało być miejsce na najniższym stopniu podium i tam właśnie ekipa trenera Valfridssona ostatecznie się umościła. Do pewnego momentu punktowo udawało się nawet zachowywać w miarę bliski dystans do duetu ligowych hegemonów, lecz realnie MFF kandydatem do tytułu ani przez chwilę nie był. Stałby się nim w przypadku zwycięstwa nad Hammarby lub Häcken w rundzie rewanżowej, ale obie te potyczki jasno i dobitnie pokazały aspirującemu beniaminkowi ze Skanii miejsce w szeregu. W obozie Błękitnych nikt jednak rąk z tego powodu załamywać nie zamierza, a niesamowicie przemyślane o obarczone minimalnym ryzykiem wzmocnienia kadry każą przypuszczać, że akurat w tym klubie na zarządzaniu się znają i bez wykonywania gwałtownych, niepotrzebnych ruchów będą konsekwentnie budować pozycję nowej potęgi na piłkarskiej mapie Szwecji. I wiecie co? Ten projekt realnie musi się udać!
Kto najbardziej oczarował? A to już zależy od punktu widzenia, siedzenia i odniesienia. Powody do zadowolenia zdecydowanie mogli mieć kibice wszystkich czterech stołecznych pierwszoligowców, wszak w Södermalm nierówny i nieco chimeryczny rok zakończyli z wicemistrzostwem i Pucharem Szwecji, a także awansem do ćwierćfinału premierowej decyzji Pucharu Europy, Djurgården zanotował najbardziej imponujący i zarazem punktodajny sezon od czasu powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej, na grę AIK wreszcie dało się patrzeć bez zgrzytania zębami, a Bromma uratowała status pierwszoligowca, choć absolutnie wszyscy eksperci wieszczyli jej pewną degradację. Także w mniejszych ośrodkach Skanii zimę przywitano z poczuciem solidnie wykonanej pracy, wszak pomimo jak najbardziej zasadnych obaw, zarówno Kristianstad, jak i Vittsjö nie tylko nie zamieszali się w rywalizację na dole ligowego peletonu, ale wręcz załapali się na mecie do górnej połówki stawki. A to już mocny argument za tym, aby trenerzy Angergård oraz Blagojevic odebrali należne gratulacje i słowa uznania. Tym bardziej, że szczególnie na postawę zespołu pierwszego z wymienionych, przez większą część sezonu patrzyło się z nieukrywaną przyjemnością!
Kto najbardziej rozczarował? Tutaj musimy oczywiście zastrzec, iż pod uwagę nie bierzemy oczywistych picków w postaci Linköpng oraz Rosengård, których fiasko opisywaliśmy szczegółowo w specjalnie dedykowanych temu zjawisku segmentach. Paradoksalnie, na więcej niż ostatecznie przyniosła rzeczywistość liczyć mogli w Norrköping, choć tutaj szwankowała przede wszystkim warstwa wizualna, gdyż liczbowo zawodniczki Peking koniec końców się obroniły. Spadająca w tempie geometrycznym frekwencja na stadionie była jednak jasnym sygnałem, że typowa carlssonowska gra chyba nie do końca jest tym, czego sympatycy IFK oczekiwaliby od swoich zawodniczek. Na zdecydowanie bardziej spektakularny sezon nastawiali się także z Växjö, gdzie jedynie wystrzał formy Amerykanki Larkin Russell, a także przebłyski geniuszu japońskiego duetu Kamogawa – Amano, uratowały ekipę trenera Unogårda od jeszcze bardziej nerwowego finiszu ligowych zmagań. No i wreszcie nie da się w tym miejscu nie wspomnieć o Piteå, czyli zespole, którego gry – pomimo najszczerszych chęci – szczególnie wiosną i wczesnym latem zwyczajnie nie dało się oglądać.











