Czy po jednostronnym, na dodatek zakończonym teoretycznie spokojnym, trzybramkowym zwycięstwem meczu można mieć powody do niepokoju? A można jak najbardziej, jeszcze jak! Bo choć piłkarki Rosengård przyjechały na Bravida Arenę wyłącznie po to, aby swoim faworyzowanym rywalkom przeszkadzać, to przez ponad siedemdziesiąt minut udawało im się utrzymać niezwykle korzystny z ich perspektywy bezbramkowy rezultat. I to bynajmniej nie dlatego, że formacja obronna wciąż jeszcze przecież aktualnych mistrzyń Szwecji prezentowała się bez skazy, bo natężenie kiksów, nieporozumień, czy niedokładnych zagrań ani trochę nie odbiegało od wykręcanej ostatnimi czasy regularnie średniej. Z otrzymywanych co i raz prezentów Häcken długo nie potrafił jednak zrobić właściwego użytku, a przymuszony potrzebą chwili trener Lind po przerwie posłał w bój Annę Anvegård oraz Monikę Jusu Bah. Ofensywną niemoc tradycyjnie przełamała jednak niezawodna w podobnych okolicznościach Felicia Schröder, choć nie da się ukryć, że z każdym kolejnym występem, u bijącej wszelkie możliwe rekordy osiemnastolatki widać coraz poważniejsze oznaki zmęczenia długim sezonem. Na Bravida Arenie mogą się jednak pocieszać faktem posiadania stosunkowo szerokiej i naprawdę jakościowej kadry, czego namacalnym dowodem może być kapitalny występ rezerwowej zazwyczaj Matildy Nildén, która w starciu z Rosengård była najjaśniejszą – obok Alice Bergström i Johanny Fossdalsy – postacią swojego zespołu. A ponieważ w Hisingen nie planują przedwcześnie odpadać z jakichkolwiek rozgrywek, to jesienny terminarz dzielnie walczącej na trzech frontach drużyny, zrobił się niepostrzeżenie niezwykle napięty. Możemy się więc spodziewać, że to właśnie zawodniczki pokroju Nildén, Pauliny Nyström, czy Heleny Sampaio częściej niż dotychczas będą musiały brać na swoje barki odpowiedzialność za wynik. Nie jest więc wykluczone, że w perspektywie czekających niebawem wyzwań, to rodzące się w trudach i znoju pierwsze od dłuższego czasu domowe zwycięstwo, nie okaże się dla Os z Västergötland punktem zwrotnym w jak najbardziej pozytywnym rozumieniu tego słowa.

Zwyciężył Häcken, zwyciężyło Malmö, więc liderki z Södermalm niejako nie miały wyjścia i w poniedziałkowych derbach poniekąd musiały odpowiedzieć swoim konkurentkom w ten sam sposób. I nie odpowiedziało, choć batalia na Stadionie Olimpijskim okazała się iście epicka. Rozpoczęło się w dosłownym rozumieniu tego słowa od fajerwerków, a później było już tylko szybciej, mocniej i bardziej intensywnie. Fenomenalna Mimmi Wahlström już w pierwszej minucie powinna dać swojemu zespołowi prowadzenie, ale celu udało jej się dopiąć niedługo później po perfekcyjnym dograniu Lucii Duras. Była reprezentantka Szwecji zrewanżowała się zresztą swojej chorwackiej koleżance jeszcze bardziej dopieszczoną asystą, ale ta ostatnia wyniku nie podwyższyła, z czego skwapliwie skorzystały powoli wchodzące w to spotkanie zawodniczki Bajen. I choć Anna Koivunen popisała się prawdopodobnie interwencją sezonu po próbie z dystansu Ellen Wangerheim, to jeszcze przed przerwą, strzałem z niemal zerowego kąta, do remisu doprowadziła Asato Miyagawa. Druga połowa również rozpoczęła się od ataków gospodyń, następnie do głosu doszły gościnie, lecz decydujące słowo należało ostatecznie do zawodniczek Dumy Sztokholmu. Zanim jednak Urara Watanabe oficjalnie rozpoczęła karnawał w niebieskiej części stolicy, oglądaliśmy ostrzeliwanie słupków, poprzeczek, nieuznanego gola Ellen Wangerheim, wybuchy emocji na murawie i w jej bezpośrednim sąsiedztwie i wiele, wiele więcej. Bo ten mecz na wszystkich dostępnych płaszczyznach okazał się cudowną reklamą całej ligi i zamiast pisać tu jeszcze tysiąc słów, gorąco poleca się po prostu go obejrzeć, bo nawet w powtórkach nie da się nie docenić tego pulsu, tej jakości i tej dramatugrii.
Być może trochę nieoczekiwanie, najbardziej nieoczywistym wydarzeniem minionego weekendu w szwedzkiej piłce klubowej okazała się piątkowa konfrontacja na Bilbörsen Arenie. Ów mecz pokazał nam zresztą jak w soczewce, dlaczego nasza ukochana dyscyplina sportu jest w swojej naturze pełna paradoksów. Przed pierwszym gwizdkiem podopieczne trenera Bernhardssona bez większych pretensji i targów zabrałyby ze sobą do domu jeden punkt, lecz gdy taki właśnie wynik udało im się osiągnąć, w obozie Piteå dominowały poczucie rozczarowania i zbyt łatwo wypuszczonej z rąk szansy. I to nie tylko dlatego, iż gola na wagę remisu strzeliła dla Linköping… bramkarka Cajsa Andersson w siódmej z doliczonych do drugiej połowy minut. Po prostu, drużyna z dalekiej Północy rozegrała swój bez wątpienia najlepszy w sezonie mecz i na niełatwym wciąż terenie potrafiła długimi fragmentami zdominować również walczące przecież o ligowy byt rywalki. Za bardziej korzystne wrażenie dodatkowych punktów w futbolu jednak nie dopisujemy, o czym nawiasem mówiąc na własnej skórze boleśnie przekonały się także zawodniczki Brommy. Cóż bowiem z tego, że zagrały bez kompleksów, odważnie, kreowały naprawdę dogodne okazje, skoro to dzieciaki z Kristianstad swoją robotę wykonały na zdecydowanie wyższej skuteczności, z tyłu swoją cegiełkę dorzucił niezawodny kwartet Olsson – Persson – Nilsson – Petrovic i zwycięstwo odjechało wesołym autobusem do Skanii. Z kompletu oczek na obcym terenie cieszyli się także w Växjö. Ekipa z Kronobergu wypunktowała bowiem AIK jego największą bronią, a niesamowicie regularna tego lata Larkin Russell trochę po cichu dołączyła do niesamowicie ekskluzywnego, bo liczącego na ten moment zaledwie pięć nazwisk, grona piłkarek z dwucyfrowym dorobkiem strzeleckim w obecnym sezonie Damallsvenskan. Zespołu trenera Unogårda z walki o utrzymanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym oficjalnie jeszcze oczywiście nie wypisujemy, ale jeszcze jeden krok we właściwym kierunku bezsprzecznie został właśnie wykonany.
Komplet wyników:
Statystyki indywidualne:
Statystyki drużynowe:
Przejściowa tabela:
#pokolejce
Jedenastka kolejki: