EURO Swissteria #6
Euro Publicystyka Świat

EURO Swissteria #6

 Ach, co to był za mecz! Absolute cinema! Sarai Linder w dosłownym tego rozumieniu strzeliła gola Smillą Holmberg, Carlotta Wamser zaprezentowała nam paradę, której nie powstydziłoby się wiele klasowych golkiperek i gdy Jule Brand przejęła kapitańską opaskę od opuszczającej murawę Kosovare Asllani, to chyba nawet nie bylibyśmy przesadnie zaskoczeni, gdyby założyła ją na ramię i kontynuowała w ten sposób grę. Bo ten szalony, weekendowo-wakacyjny mecz miał w sobie wszystko, czego na tym poziomie piłkarskiego wtajemniczenia raczej nie powinniśmy się spodziewać. A już wybitnie radosna była pod tym kątem pierwsza połowa i gdy niemal równo z gwizdkiem włoskiej sędzi oznaczającym przerwę, ze stadionowych głośników na Letzigrund popłynęła melodia znanego chyba wszystkim utworu Girls Just Wanna Have Fun, to realnie można było darować sobie próby jakiegokolwiek usystematyzowania dotychczasowych, boiskowych wydarzeń. Bo tekst tego ponadczasowego refrenu zwyczajnie zrobił to lepiej.

Lepszy procent udanych interwencji niż Jennifer Falk w fazie grupowej EURO ’25 wykręciła jedynie Carlotta Wamser (Fot. Getty Images)

Oba zespoły przyjechały na stadion w Zurychu z przesłaniem, że defensywa jest ewidentnie przereklamowana, futbol to piękna zabawa, a dokładność podań, antycypacja, czy jakiekolwiek taktyczne schematy są zdecydowanie mniej istotne niż czysta radość z gry. I wiecie co z tego wyniknęło? Otóż w początkowej fazie spotkania zmagania najlepszych piłkarek świata bardziej niż rywalizację o wielką stawkę przypominały letni mecz charytatywny, względnie potyczkę wyjętą metodą kopiuj-wklej z festiwalu Gothia Cup, który stanowi przecież największą na świecie celebrację futbolu dziecięcego i młodzieżowego. W pierwszych siedmiu minutach przycisnęły Niemki, korzystając przede wszystkim z faktu, że na lewej flance defensywy zostawiliśmy im autostradę z otwartą bramką. Dokładnie takich zachowań Jonny Andersson obawialiśmy się przed potyczkami z Danią i Polską, no i niestety Jule Brand z Carlottą Wamser błyskawicznie utwierdziły nas w przekonaniu, że obawy te nie były bynajmniej bezzasadne.  Gdyby Lea Schüller miała lepiej ustawiony celownik, to stosunkowo szybko na Letzigrund wynik mógł nam niebezpiecznie odjechać, ale okazało się, że snajperka monachijskiego Bayernu Sary Kanutte pod tym względem nie przypomina, a chwilowe 0-1 okazało się być problemem zdecydowanie przejściowym. Nie mogło jednak być inaczej, bo skoro my kręcimy tutaj głowami nad postawą wahadłowej Linköping, to co mają teraz powiedzieć mocno zmaltretowani tego wieczora przez swoją kadrę kibice niemieccy? Tego nie da się opisać (choć będziemy dzielnie próbować), to trzeba zobaczyć!

Gol na 1-1 to przytomne zachowanie Kosovare Asllani, która w okolicach koła środkowego wypuściła w bój Stinę Blackstenius, a ta – nie niepokojona kompletnie przez nikogo – przebiegła z piłką przy nodze pięćdziesiąt metrów, komfortowo złożyła się do strzału i wobec braku reakcji rywalek wyrównała stan rywalizacji. Gdzie podziały się wówczas niemieckie obrończynie, pomocniczki, ktokolwiek, kto chociażby spróbowałby jakoś nadciągającemu nieszczęściu zaradzić? Otóż nie wiadomo. Istnieje teoria, że wybrały się na szybkie pool party, ale specjalna komisja będzie musiała potwierdzić te nieoficjalne póki co doniesienia. Wiemy za to doskonale i w szczegółach, co mniej więcej dziesięć minut później zrobiła Sarai Linder, która chyba doszła do wniosku, że dość tej bierności, akcje przeciwniczek warto przerywać i do wykonywania tych zadań zabrała się tak gorliwie, że strzeliła gola Smillą Holmberg. Defensorce Hammarby nie zamierzamy rzecz jasna zabierać tego niesamowitego osiągnięcia, jakim niewątpliwie jest debiutanckie trafienie w seniorskiej kadrze, doceniamy w pełni odważny rajd, który to wszystko zapoczątkował, ale jednak chyba nawet sama zainteresowana nie spodziewała się, że tak naprawdę… nie będzie musiała nawet oddać strzału, aby otworzyć swój reprezentacyjny, bramkowy, licznik. Niemki dalej miały jednak ogromne problemy z wyprowadzeniem piłki z własnej połowy, stuprocentowe okazje niejako w prezencie dostały Asllani oraz Kaneryd, a Angeldal do spółki ze swoją nową koleżanką klubową Hanną Bennison nawet nie musiały przesadnie pressować, aby co i rusz rozpoczynać budowę kolejnej szybkiej akcji. Swojego dnia nie miała także nie bez przyczyny uchodząca przecież za jedną z absolutnie czołowych bramkarek świata Ann-Katrin Berger, którą w 34. minucie kapitalną interwencją na linii wyręczyła Wamser, kończąc tym samym swój udział w tym wybitnym widowisku (wszak zawodniczkom z pola takie zachowanie płazem nie uchodzi). Rzut karny na gola zamieniła jeszcze Fridolina Rolfö, Szwedki dla zasady szarpnęły jeszcze kilka razy i Silvia Gasperotti z pomocą Cyndi Lapuer zaprosiły nas do szatni.

Druga część epickiej batalii… nie okazała się być aż tak epicką i bardziej niż jazdę kolejką górską przypominała już piłkarki mecz. Warto jednak było pozostać z naszą kadrą do samego końca, chociażby po to, aby zobaczyć spokój w oczach Liny Hurtig, która w 80. minucie spotkania ustaliła wynik rywalizacji. Raz jeszcze asystę zaksięgowała na swoim koncie Johanna Kaneryd, choć wielkie brawa za napędzanie szwedzkich akcji w końcówce dzisiejszej batalii należą się także rezerwowym Madelen Janogy oraz Ellen Wangerheim, które również pokazały się z bardzo pozytywnej strony, zapewniając tak bardzo potrzebny impuls z ławki. Ewidentną zwyciężczynią pozostaje niezmiennie Jennifer Falk, która – co by się miało w nadchodzący czwartek nie wydarzyć – już jest jedną z bohaterek tych mistrzostw i inspiracją dla wielu, którzy nie boją się podążać do celu obraną przez siebie ścieżką. Ta nasza prowadzić będzie najpewniej przez Anglię, na której to przy okazji ostatniego EURO zakończyła się nasza przygoda. I było to pożegnanie nadzwyczaj bolesne, bo tylko kilkucentymetrowy spalony uratował wówczas Blågult przed najwyższą porażką w historii istnienia tej kadry. Tym razem pisać będziemy już jednak całkiem nową historię, a ta rozpocznie się od wyniku 0-0. A tak w ogóle, to może po drugiej stronie boiska wcale nie spotkamy obrończyń tytułu i aktualnych wicemistrzyń świata? Wszak dopiero co odebraliśmy lekcję, że jeśli wydawało nam się, że w futbolu widzieliśmy już wszystko, to bardzo się w tej kwestii myliliśmy. Skoro tak, to zostajemy w wybitnie gościnnym Zurychu, idziemy na afterek, a za kilka dni bierzemy, kogo nam dadzą. Zasadę znamy: vinna eller försvinna, półśrodków nie ma!

Trzymajcie się, do następnego!

Jared Burzynski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

error: Content is protected !!