Pierwsza kolejka grupowych zmagań oficjalnie zakończona. Tak to już na tych wielkich imprezach jest, że natężenie meczów maleje z każdym upływającym dniem, ale na samym początku często mamy do czynienia z paradoksem, że oto jeden mecz nie zdąży się dobrze zakończyć, a piłkarki kolejnych reprezentacji już czekają w tunelu. Okej, na EURO jeszcze da się ten cały chaos względnie ogarnąć, ale wyobrażacie sobie na przykład ten mundial w USA za sześć lat? To będzie dopiero istny rollercoaster bez trzymanki! Na Florydzie Indie z Wenezuelą zaprezentują nam taki spektakl, że aż zastygniemy z wrażenia, ale szybciutko trzeba będzie przenieść centrum swojej uwagi na Teksas, bo tam na rozgrzewkę wyjdą szykujące się do epickiej batalii o wszystko zawodniczki z Panamy i Uzbekistanu. Taki to będzie prestiżowy turniej, choć wejściówki na niego będziemy rozdawać w chipsach i na stacjach metra. Wróćmy jednak do spraw poważnych, wszak mniej więcej tydzień temu pisałem, że oto broniące tytułu Angielki dla własnego dobra powinny mieć się na baczności. Z dobrej rady podopieczne trenerki Wiegman jednak nie skorzystały, w efekcie czego od najbliższej środy każdy mecz będzie dla nich finałem. Nie jest to wcale jakaś wielkiego kalibru niespodzianka, wszak symptomy, że w kadrze Lwic nie dzieje się najlepiej, dawało się w ostatnim czasie dostrzec nawet mało wprawnym okiem. I nie mam tu bynajmniej na myśli nieobecności na turnieju Mary Earps czy Millie Bright, bo akurat jakościowo bez nich ten zespół absolutnie nie traci. Druga strona medalu jest jednak taka, że Anglia wciąż pozostaje w grze, więc jeśli ktoś z dowolnego powodu nie życzy obrończyniom tytułu najlepiej, to przynajmniej na te chwilę przestrzegałbym przez nadmierną ekscytacją. Choć jeśli Lineth Beerensteyn we właściwym czasie odpali swoją super-ekstra-moc, to Bronze, Charles, Carter, Greenwood, czy ktokolwiek, na kogo selekcjonerka postawi, spokojnego dnia w biurze zdecydowanie nie powinny się spodziewać.

Przechodząc do spraw szwedzkich: przed piłkarkami Blågult mecz o spokój i podtrzymanie pozytywnych wibracji, które niejako naturalnie dominują teraz w grupie oraz najbliższym jej otoczeniu. Rywal wydaje się być na tę okazję wprost wymarzony, lecz jednocześnie pełen stanowiących sieć potencjalnie niebezpiecznych pułapek paradoksów. Bo jeśli spojrzymy na dokonania reprezentacji Polski od początku eliminacji EURO 2025, to nie da się nie zauważyć, że przez większą część omawianego okresu kadra ta nie tyle grała znacznie poniżej swojego potencjału, ile po prostu się regularnie kompromitowała. Miała być wyrównana walka z Islandią i Austrią o bezpośredni awans, a skończyło się kompletem sześciu porażek, defensywną komedią kiksów i omyłek, a jedyna realna walka z polskiej perspektywy tyczyła się tego, czy na finiszu grupowych bojów uda się strzelić więcej goli przeciwniczkom niż własnej bramkarce. No dobrze, słusznie zapytacie zatem gdzie w tym wszystkim te pułapki? Ano chociażby tam, że życie nie znosi pustki, od wspomnianych wydarzeń upłynął mniej więcej rok, a na otwarcie EURO przeciwko Niemkom podopieczne trenerki Patalon zaprezentowały futbol zdecydowanie lepszy niż którakolwiek z pozostałych ekip z czwartego koszyka. I mówiąc szczerze: czułbym się nieco bardziej komfortowo, zapowiadając teraz konfrontację Szwecji z Portugalią, Walią, czy Finlandią. Bo choć powody takiego stanu rzeczy są różne, dowolnie wybrana z powyższego zestawu drużyna byłaby jutro bezsprzecznie wygodniejszym rywalem. A Linda Sällström i Hannah Cain, choć każda z nich posiada swoje niezbywalne piłkarskie atuty, nie stanowiłyby nawet w ułamku procenta takiego wyzwania taktyczno-logistycznego, jak robi to Ewa Pajor.
Ja wiem, że snajperki Barcelony nie trzeba nikomu w specjalnie dedykowanym akapicie przestawiać, ale skoro w przypadku Beerensteyn wspominałem o wybitnych walorach szybkościowych, to Pajor dosłownie wprowadza tę dyskusję na całkiem inny poziom. Widzieliście te sprinty w rywalizacji z Austrią i Niemcami? Albo chociaż kompilacje jej zagrań z boisk hiszpańskiej Ligi F? Ta zawodniczka dosłownie przypomina niemożliwą do zdarcia, perfekcyjnie zaprogramowaną maszynę, która najpierw nabija absurdalną jak na środkową napastniczkę liczbę kilometrów, a następnie – pomimo oczywistego zmęczenia – przełamuje wszelkie naturalne bariery własnego organizmu, gdzieś w przypadkowym momencie drugiej połowy nagle odpala tryb sprintu i tyle ją widzimy. I tak, jest to potencjalny problem, bo zanim przykładowa Jonna Andersson zatrybi, że oto przemknął obok niej biało-czerwony ekspres, to Pajor może w tym momencie szykować się już do skutecznej finalizacji. A przecież szybkościowe przygotowanie polskiej kadry to nie tylko jedna piłkarka i możemy w ciemno zakładać, że jeżeli do gry gotowa będzie taka Weronika Zawistowska, to szczególnie w końcowej fazie spotkania swoją szansę dostanie. Bo nie jest akurat wielką tajemnicą, że cechą poniekąd wspólną dla Andersson, Sembrant, Eriksson, Ilestedt, a nawet Björn jest dosłownie rozumiana niechęć do intensywnych pojedynków biegowych i w zasadzie jedynie Smillę Holmberg bez większych lęków moglibyśmy do takiej rywalizacji wystawić.
Zwycięskie mecze z Norwegią i Danią utwierdziły nas ponadto, że lansowana tutaj od ponad roku teza znajduje swoje zastosowanie w praktyce bardziej niż sami chcielibyśmy to przed sobą przyznać: jeżeli szwedzka kadra ma odnieść na EURO sukces, to niezbędne są ku temu wybitna forma liderek oraz efektywne korzystanie z ofensywnych stałych fragmentów. Punkt pierwszy jak dotąd funkcjonuje idealnie, choć oczywiście zdajemy sobie sprawę, że wreszcie przyjdzie dzień, w którym tercet naszych odlotowych ’97-mek w osobach Kaneryd, Angeldal i Björn (z racji rocznika i serii naprawdę solidnych występów dorzucić możemy tu jeszcze Zigiotti) albo zagra po prostu słabszy mecz, albo zostanie z gry skutecznie wyłączona. Co zaś się tyczy punktu drugiego: spokojnie, jutro przyjdzie odbicie i przynajmniej jedna sztuka ze stojącej piłki powinna znaleźć drogę do siatki. Kto regularnie ogląda West Ham, ten zdaje sobie sprawę, gdzie Kinga Szemik ma swoje słabe punkty. Kto nie wie, niech uzbroi się w cierpliwość, poczeka kilkanaście godzin i wszystko stanie się jasne. A żeby nie było tak złowróżbnie i pesymistycznie, to pamiętajmy, iż polska defensywa również monolitu nie przypomina i nawet jeśli od eliminacyjnej kompromitacji upłynęło już trochę czasu, to pewne wrażliwe elementy – choć nieco uśpione – na swoich miejscach pozostały. Ot, chociażby brak umiejętności radzenia sobie z intensywnym doskokiem, czy utrzymywanym interwałowo wysokim pressingiem. Albo też ewidentne problemy z komunikacją, przekazywaniem krycia, czy wreszcie odpowiednią obsługą przestrzeni niczyjej, co stanowi wręcz wymarzone warunki pracy dla Filippy Angeldal, a nawet posiadających ponadprzeciętne umiejętności błyskawicznego skanowania murawy szwedzkich defensorek. We wcześniejszych meczach Polki lubiły ponadto bawić się w Japonię lub Hiszpanię, konsekwentnie rozgrywając futbolówkę od własnego pola karnego, lecz ostatnimi czasy styl ten nieco zarzuciły. A szkoda, bo oczami wyobraźni już widzieliśmy z tego tytułu przynajmniej jedną, darmową okazję bramkową. To, czy Stina Blackstenius akurat trafiłaby w ogóle w światło bramki, to już oczywiście całkiem osobny temat.
Na koniec tradycyjny raport medyczny: jak przekazuje sztab, Fridolina Rolfö w sobotę odbyła pierwszy pełny trening bez jakichkolwiek ograniczeń i ani tego, ani następnego dnia, nie zgłaszała z tego tytułu żadnych komplikacji. Zdecydowanie bardziej tajemnicza wydaje się za to sytuacja Magdaleny Eriksson, która w niedzielę jedynie truchtała wokół boiska, choć – jak zapewnia asystent selekcjonera Magnus Wikman – stoperka Bayernu teoretycznie była do dyspozycji trenera na Danię, status ten nie zmienia się także na teraz i można ogólnie stwierdzić, że wszystko idzie zgodnie z planem. Cokolwiek miałoby to znaczyć, w pełni ten komunikat nas nie uspokaja, choć niezmiennie wierzymy, że cały czas leci z nami pilot. A dla bezpieczeństwa jeszcze lepiej, żeby było to pilotów dwóch. Oby jednak jak najbardziej zgodnie z planem poszedł jutrzejszy mecz, to i czasu na regenerację przed największymi wyzwaniami będzie trochę więcej. Tego oczywiście sobie i Wam życzę, choć jeśli chcecie uniknąć niepotrzebnych stresów, to na wszelki wypadek możecie przymykać oczy przy okazji sprinterskich potyczek z Ewą Pajor i jej godnymi naśladowczyniami. Ale ogólnie będzie dobrze, widzimy się w ćwierćfinale.
Trzymajcie się, do następnego!