Rozgrywane tuż przed docelową imprezą, towarzyskie mecze nasi angielscy przyjaciele nazywają po prostu send-off games. I rzeczywiście jest w tym nazewnictwie sporo prawdy, wszak w takim dniu chodzi przede wszystkim o to, aby w miłej i sympatycznej atmosferze pożegnać się z kibicami, a do tego uniknąć dodatkowych kontuzji oraz innych, pozaboiskowych problemów. Wniosków czysto sportowych oczekiwać w takim wypadku znacznie trudniej, gdyż forma w zamyśle ma osiągnąć swój optymalny poziom dopiero za kilka(naście) dni, a każda reprezentacja przygotowuje się do realnie istotnych potyczek według sobie tylko znanego planu. Nie więc dziwnego, że w ostatnich godzinach najwięcej emocji wzbudzały przepychanki pomiędzy sztabem naszej kadry, a przedstawicielami FC Barcelony w sprawie szczegółowej analizy kondycji fizycznej Fridoliny Rolfö. W Katalonii doszli do wniosku, że w zasadzie to jedna z liderek Blågult lipcowy wyjazd do Szwajcarii mogłaby sobie całkowicie odpuścić, lecz o takim rozwiązaniu szkoleniowcy oraz lekarze szwedzkiej kadry nie chcą nawet słyszeć. I najpewniej uda im się postawić na swoim, choć absolutnie logiczne medycznie argumenty na poparcie swych tez przedstawiają obie strony, a dowołana w trybie awaryjnym na zgrupowanie Matilda Vinberg niezmiennie czeka w pełnej gotowości.

Wracając jednak do samego meczu, oba zespoły zdecydowanie potraktowały towarzyskie starcie z wzajemnym szacunkiem, choć atmosfera skandynawskich derbów sprawiła, że czasowo pojawiały się w okolicach murawy zarówno spięcia, jak i elementy szeroko rozumianej walki. W tej konwencji zdecydowanie najdalej zapędziła się największa gwiazda reprezentacji Norwegii Caroline Graham Hansen, która w stylu kojarzącym się raczej z okrągłą klatką niż z futbolową murawą postanowiła zapolować na Filippę Angeldal. Co dokładnie autorka miała na myśli? Zgadnąć niestety nie sposób, lecz naprawdę wielka szkoda, iż właśnie takie zagranie stało się jednym z symboli meczu, który z zasady miał służyć kompletnie innym celom. Cóż, sportowej klasy skrzydłowej Barcelony absolutnie nikt odmawiać nie zamierza, ale definicja prawdziwej mistrzyni wykracza dalece poza umiejętności strzału, dośrodkowania i dryblingu i na tym polu popularna CGH zanotowała dziś sporą, wizerunkową wpadkę. Szczęśliwie dla wszystkich, tych potencjalnie najbardziej negatywnych konsekwencji bezmyślnego zagrania ostatecznie udało się uniknąć, ale – cytując klasyków – niesmak pozostał.
Wracając do kwestii czysto piłkarskich, choć przed pierwszym gwizdkiem mogliśmy trochę obawiać się kreatywności i finezji norweskich skrzydeł, to te szwedzkie okazały się w swoich działaniach zdecydowanie bardziej konkretne. Sygnał do ataku gdzieś w okolicach trzeciej minuty dała wchodząca szturmem do pierwszej reprezentacji Smilla Holmberg, ale bez dwóch zdań zdecydowanie najbardziej spektakularne wrażenie pozostawiła dziś po sobie Johanna Kaneryd. Ten fakt cieszy nas podwójnie, wszak nie tak dawno gorąco apelowaliśmy o niepopadanie w przesadny pesymizm w kwestii aktualnej dyspozycji piłkarki londyńskiej Chelsea. Oczywiście, runda wiosenna była w jej wykonaniu mocno nierówna, ale ani przez moment nie mieliśmy wątpliwości, że w chwili najważniejszej próby to właśnie duet Kaneryd – Angeldal będzie musiał ponieść na swoich barkach kadrę Blågult ku ewentualnym sukcesom. Na stadionie w Oslo mogliśmy obserwować ten proces w czasie rzeczywistym, gdyż zarówno obie bramkowe akcje, jak i niemal każde zagranie prowadzące do poważniejszego zagrożenia bramki Cecilie Fiskerstrand, nosiło na sobie pieczęć z podpisem jednej z naszych liderek. Dodajmy, że zdecydowanie godnych tego miana.
Raz jeszcze na pozytywną cenzurkę zapracowała sobie niezmordowana na prawej flance defensywy Smilla Holmberg, która najwyraźniej nie tylko ze Stiną Lennartsson potrafi stworzyć nadzwyczaj produktywny tandem. Osiemnastolatce z Hammarby dwukrotnie zdarzyło się jednak zdrzemnąć na chwilę we własnym polu karnym i choć Ada Hegerberg żadnego z momentów dekoncentracji na gola nie zamieniła, to na przyszłość warto w analogicznych sytuacjach zadbać o maksymalną koncentrację. To samo tyczy się zresztą Jonny Andersson, którą analogicznie możemy dziś pochwalić, dokładając do tego malutką uwagę, że Graham Hansen oraz Frida Maanum chwilami miały w newralgicznym sektorze murawy zdecydowanie zbyt wiele swobody i do pełni chwały zabrakło im jedynie bardziej precyzyjnego dośrodkowania. Skoro jesteśmy już przy plusach, to naprawdę obiecująco wyglądała współpraca rzeczonej Angeldal z Hanną Bennison w środku pola i jeśli w madryckim Realu mają taki właśnie pomysł na obsadę drugiej linii w nadchodzącym sezonie, to… aż zacieramy z tej okazji ręce, bo i kadra może okazać się nieoczekiwanym beneficjentem tego hiszpańskiego eksperymentu. Choć dla porządku podkreślmy, że gdy na placu gry w miejsce Angeldal zameldowała się Julia Zigiotti, poziom prezentowany przez reprezentację Szwecji bynajmniej się nie obniżył.
Tuż przed meczem w Oslo w mojej głowie pojawiła się myśl, aby po jego zakończeniu niczego nie żałować i w przededniu docelowej imprezy nie wykreować tysiąca zupełnie niepotrzebnych tematów i problemów. Czy cel ten udało się zrealizować? W znacznym stopniu tak. Jasne, czwartkowy wieczór na Ullevaal byłby jeszcze słodszy, gdyby na listę strzelczyń dodatkowo wpisały się Madelen Janogy oraz Kosovare Asllani (a obie były tego niezwykle bliskie), ale już naprawdę nie bądźmy zbyt zachłanni. Szwedzka kadra pod wodzą Petera Gerhardssona raz jeszcze w najważniejszym momencie wycisza narastające wokół siebie spory i niepokoje, a za chwilę uda się na turniej, na którym wydarzyć może się absolutnie wszystko. Spokojnej drogi do Szwajcarii i dobrej zabawy w alpejskich klimatach. I wiecie co? Nie wracajcie zbyt szybko do domu!