Stellan potrafi! Charyzmatyczny szkoleniowiec przez lata pracy na dalekiej Północy zdążył przyzwyczaić nas do tego, że efektywność w dążeniu do wyznaczonych sobie celów ceni sobie zdecydowanie wyżej niż walory estetyczne. I choć często wygłaszane pod jego adresem krytyczne uwagi nie są bynajmniej pozbawione konkretnych podstaw, to wyniki zadziwiająco konsekwentnie zdają się jego metody legitymizować. A żeby było jeszcze bardziej interesująco, 54-latek z Norrbotten ewidentnie posiada patent na wyrzucanie za burtę Pucharu Szwecji ekipy BK Häcken. Niespełna dwanaście miesięcy temu faworytki z Hisingen zostały brutalnie zawrócone z drogi po trofeum przez prowadzony wówczas przez Carlssona klub z Piteå, z dziś ich marzenia o finale zniszczył debiutujący na tym etapie rozgrywek IFK Norrköping. I zrobił to w stylu tak metodycznym, że po wicemistrzyniach kraju nikt przesadnie długo płakać nie będzie, bo nawet jeśli przyjemnie byłoby obejrzeć w decydującym starciu Felicię Schröder czy Monicę Jusu Bah, to ich koleżanki zwyczajnie nie dostarczyły nam na tyle przekonujących argumentów, abyśmy mogli z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa przyznać, że to Osy z Västergötland bardziej na ów awans zasłużyły. Norrköping tymczasem robił swoje, konsekwentnie punktował faworyzowane rywalki i pomimo ogromnej nerwówki w samej końcówce, na koniec dnia odebrał wyczekiwaną tak naprawdę od startu tego długofalowego projektu nagrodę i mógł rozpocząć celebrację pod kultową Curva Nordahl.

Raz jeszcze w absolutnie pierwszoplanowej z perspektywy IFK roli wystąpiła zawodniczka, którą niedawno niewielu widziało nawet w wyjściowej jedenastce. I choć Svea Rehnberg na wpisanie się na listę strzelczyń potrzebowała tym razem więcej niż dziesięciu sekund, to jej trafienie niewątpliwie okazało się tego popołudnia pierwszym z kluczowych momentów. Wielkie słowa uznania należałoby złożyć także pod adresem Wilmy Leidhammar, bo ta zawodniczka zdecydowanie przejęła od My Cato funkcję mentalnej liderki zespołu i wywiązuje się z niej doprawdy wzorowo. A ten pokazywany w momentach największej próby charakter ma być może wartość większą niż wszystkie gole i asysty jej autorstwa, na brak których w Östergötland również przecież nie narzekają. Maya Antoine to natomiast ostoja defensywy i piłkarka, która już dziś spokojnie reprezentuje poziom predestynujący ją do regularnych występów w kanadyjskiej kadrze. Jasne, pojedyncze kiksy i wpadki zdarzają się także jej, o czym nawet w półfinale Svenska Cupen mieliśmy okazję się przekonać, ale nikt nie ma chyba wątpliwości, że postać 23-latki z Toronto to absolutnie centralny element formacji już w poprzednim sezonie zbierającej tak wiele całkowicie zasadnych pochwał. I na koniec warto wspomnieć o bohaterce nieoczywistej i niepozornej, która tej wiosny przeżywa swój zdecydowanie najlepszy moment w dotychczasowej karierze piłkarskiej. Filigranowa, nieustępliwa, ofiarnie walcząca o każdą piłkę, nie wyłączając z tego zbioru tych pozornie nie do wygrania. A do tego dynamiczna, charakterna i stawiająca swój nie zawsze dostrzegalny na pierwszy rzut oka stempel na większości ofensywnych działań IFK. Wiecie o kim mowa? Dana Leskinen – zawodniczka, bez której słońce nad Norrköping zdecydowanie nie świeciłoby tej wiosny tak radośnie!
Drugi półfinał piłkarskich emocji przyniósł nam zdecydowanie mniej i okazał się niejako lustrzanym odbiciem ligowego starcia sprzed kilku tygodni. Młodzież z Rosengård pojechała do stolicy, gdzie zderzyła się z zielono-białą ścianą rywalek bynajmniej nie bardziej zaawansowanych wiekowo, lecz wyraźnie przewyższających je sportowym doświadczeniem i szeroko rozumianą jakością. Smilla Holmberg tradycyjnie robiła wiatr na prawej flance, Ellen Wangerheim bez skrupułów skutecznie wykańczała akcje, Vilde Hasund śrubowała i tak już nieprawdopodobną statystykę asyst, Asato MIyagawa grała przepiękny koncert w środku pola, a na to wszystko weszła jeszcze Cathinka Tandberg i dopełniła dzieła zniszczenia. Zwycięzca w tej rywalizacji mógł być tylko jeden, podobnie zresztą jak faworyt czekającego nas tradycyjnie 6. czerwca finałowego starcia. Magia pucharu – no, przynajmniej od fazy półfinałów – polega jednak na tym, że o końcowym triumfie decyduje dyspozycja dnia, a i trochę szczęścia mieć w tym całym zamieszaniu po swojej stronie nie zaszkodzi. Gratulując obu finalistom, przestrzegamy więc przed ferowaniem przedwczesnych wyroków, choć oczywiście to Martin Sjögren i jego Hammarby posiadają w rękach mocniejsze karty. Cała sztuka jednak w tym, aby teraz jeszcze mądrze nimi zagrać.