Świąteczne granie upłynęło nam pod znakiem potyczek derbowych, choć nie ma co ukrywać, że z największą ekscytacją czekaliśmy na niedzielne starcie o nieformalny prymat w Östergötland. Pierwszoligowa rywalizacja klubów z Linköping oraz Norrköping nie ma wprawdzie niesamowicie bogatej historii, lecz odkąd niemal równo przed dwoma laty obie ekipy wreszcie spotkały się w jednej lidze, każde ich bezpośrednie spotkanie generowało niesamowity ładunek emocji zarówno na murawie, jak i na trybunach. Nie inaczej było i tym razem, a obustronną wolę walki o niewątpliwie prestiżowe zwycięstwo dobitnie pokazuje nawet bardzo pobieżna analiza wybranych statystyk. 12-15 w strzałach, 9-9 w rzutach rożnych, 4-4 w klarownych sytuacjach strzeleckich, 50-50 w posiadaniu piłki i wreszcie 1-1 w tej zdecydowanie najistotniejszej z rubryk wskazują, że mieliśmy do czynienia z meczem, który mógł zakończyć się na wiele sposobów, ale remis na koniec dnia wydaje się tym jednocześnie najbardziej logicznym i sprawiedliwym. Problem jednak w tym, że choć dla LFC był to pierwszy w tegorocznej kampanii ligowej punkt, a IFK zachował status drużyny niepokonanej, to oba zespoły opuszczały stadion z poczuciem delikatnego rozczarowania. Niezwykle krótką listę umiarkowanie zadowolonych otwierała nam za to Michelle De Jongh, która przed dwa ostatnie tygodnie bez wielkiej przesady mogła nazywać się najbardziej pechową piłkarką biegającą po murawach Damallsvenskan. Tym razem zagraną idealnie w tempo przez Marię Olafsdottir Gros piłkę udało jej się wreszcie zamienić na gola, a za jego sprawą w Linköping przełamali passę trzech kolejnych porażek i przed niezwykle istotnym psychologicznie wyjazdem do Alingsås mogli wreszcie zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.

Poniedziałkowa bitwa o Skanię najpierw przypominała nam typowy mecz walki, następnie przemieniła się w mecz pięknych goli, po drodze mieliśmy jeszcze niezwykle emocjonalny powrót Amy Sayer po niemal dwunastomiesięcznej przerwie, a na koniec i tak wszyscy mówili przede wszystkim o olbrzymiej kontrowersji w piątej z doliczonych minut. Wprowadzona na plac gry w samej końcówce Anni Hartikainen ewidentnie zapragnęła bowiem podgrzać nieco świąteczną atmosferę na Malmö IP i wyłącznie niespotykanemu w normalnych okolicznościach splotowi fortunnych zdarzeń może zawdzięczać, że nie przyniosło to opłakanych z perspektywy obrończyń tytułu konsekwencji. Fińska defensorka najpierw przy próbie wybicia nastrzeliła swoją własną rękę, a następnie przez mniej więcej dwie sekundy przytrzymała dłonią futbolówkę we własnym polu karnym. Sytuacja była o tyle ewidentna, że nawet miejscowi fani wydali ze swoich gardeł pomruk niezadowolenia, ale gwizdek pani Maral Mirzai bezwzględnie milczał. A ten brak jakiejkolwiek reakcji okazał się dla ekipy z Kristianstad o tyle bolesny, że już po raz trzeci w obecnej, ligowej kampanii piłkarki trenera Angergårda musiały przełknąć gorycz porażki. Honorowy gol Beaty Olsson nie wystarczył bowiem nawet do wywiezienia z Malmö jednego oczka, gdyż wcześniej do siatki Moy Olsson trafiały kolejno Bea Sprung oraz Oona Sevenius, które w niezwykle swoją drogą efektowny sposób zadbały o to, aby sympatycy czternastokrotnych mistrzyń kraju zamknęli długi weekend w całkiem optymistycznych nastrojach.
A co przyniosły nam piątkowo-sobotnie starcia? Zaczęło się to wszystko w tempie slo-mo, gdyż w rywalizacji Vittsjö z Djurgården jakiekolwiek mocniejsze pojawiały się z rzadka, a na potyczkę Piteå z Alingsås najbardziej humanitarnie byłoby po prostu spuścić zasłonę milczenia. Paradoksalnie, z wymienionego kwartetu zdecydowanie najbardziej korzystne wrażenie pozostawiły po sobie podopieczne trenera Mladena Blagojevicia, ale jubileusz 300. meczu na poziomie Damallsvenskan ekipy z najsłynniejszej pierwszoligowej wsi, zakończył się niestety jej porażką. Duma Sztokholmu wykazała się bowiem niesamowitą efektywnością i choć bramkowych okazji nie kreowała wiele, to te już stworzone bezlitośnie zamieniała na konkrety w postaci goli. Przed przerwą do siatki Savanny Madden trafiła niezastąpiona w podobnych sytuacjach Mimmi Larsson, a końcowy rezultat ustaliła nie bez przyczyny nazywana jednym z objawień pierwszej części sezonu Olivia Ulenius, wykorzystując nieco sytuacyjne dogranie Pauline Hammarlund. Autorką najszybszego trafienia okazała się jednak w miniony weekend Karin Lundin i to właśnie jej dwójkowa akcja z Idą Österlind pozwoliła nam na nieco ponad godzinę uwierzyć, że to właśnie tego dnia beniaminek z Alingsås zapisze na swoje konto pierwsze w sezonie zwycięstwo. Później sprawy przybrały jednak niezbyt korzystny z perspektywy przyjezdnych obrót, bo nie dość, że jeszcze w pierwszej połowie straciły z powodu kontuzji swoją liderkę, to krótko po wznowieniu gry dały się zaskoczyć zawodniczkom z Norrbotten ze stałego fragmentu. Na tym jednak nie koniec nieszczęść, bo gdy fani AIF zaczęli się powoli oswajać z myślą, że taki bramkowy remis przywieziony z dalekiej Północy to w gruncie rzeczy nawet akceptowalna zdobycz, klasykę centrostrzału zaprezentowała nam Emily Gray i grające toporny i długimi fragmentami całkowicie nieoglądalny futbol gospodynie raz jeszcze podniosły z murawy LF Areny komplet punktów.
Sobotnie granie to już zdecydowanie więcej piłki w piłce, choć akurat AIK – pomimo niezwykle efektownego gola autorstwa Danielli Famili – zaprezentował się zdecydowanie mniej korzystnie niż przy okazji trzech poprzednich ligowych występów. Spora w tym jednak zasługa rywalek z Malmö, które konsekwentnie wybijały rywalkom z Solnej z rąk największe argumenty, samemu bezlitośnie punktując ich maskowane dotąd słabości. Sara Kanutte ponownie udowodniła, że z pół sytuacji potrafi zrobić gola, Isabella D’Aquila potwierdziła status jednaj z bohaterek zimowego okna transferowego, Inés Belloumou pokazała nam w obrazku precyzję dośrodkowań w wykonaniu byłej gwiazdy francuskich młodzieżówek, a Tuva Skoog przypomniała sobie, że swego czasu nazywano ją jednym z trzech najbardziej obiecujących szwedzkich talentów w swoim roczniku. Zaskakująco wyrównany przebieg miała pierwsza połowa derbowego starcia Brommy z Hammarby, lecz po przerwie dominacja faworytek z Södermalm nie podlegała już jakiejkolwiek dyskusji i nawet bez bramkowego wsparcia ze strony Ellen Wangerheim, mistrzynie Szwecji sprzed dwóch lat zwyciężyły pewnie i przekonująco. O ile styl prezentowany tej wiosny Hammarby nie tak dawno porównywaliśmy do Barcelony, o tyle w Hisingen ewidentnie urodził nam się Lyon na miarę naszych możliwości. Felicia Schröder jako Ada Hegerberg, Hanna Wijk jako Amel Majri i Alice Bergström jako Ellie Carpenter? Mniej więcej tak to wyglądało i choć to gościnie z Växjö sprawiały wrażenie zespołu bardziej zainteresowanego wymianą podań, to zabójcze, prostopadłe piłki oraz dynamiczne rajdy wolnymi przestrzeniami na skrzydłach skutecznie pozbawiły zespół trenera Unogårda marzeń o jakiejkolwiek niespodziance na Bravida Arenie. A na jedynie dwóch golach przewagi skończyło się wyłącznie dlatego, że gospodynie miały tego popołudnia wyjątkowo rozregulowane celowniki i jedynie co czwarty strzał w ich wydaniu kierowany był w światło bramki Mai Bay.
Komplet wyników:
Statystyki indywidualne:
Statystyki drużynowe:
Przejściowa tabela:
#pokolejce
Jedenastka kolejki: