Ach, cóż to była za akcja! Trzy precyzyjne, prostopadłe podania wystarczyły, aby pokonać całą długość boiska, a zespołową pracę sfinalizowała precyzyjnym i wcale nie tak łatwym uderzeniem przy dalszym słupku środkowa napastniczka. Jasne, rywalki przesadnie nie przeszkadzały i przynajmniej kilka razy zachowały się cokolwiek biernie, ale czy można mieć o to pretensje do atakujących? Oczywiście, że nie. One po prostu zagrały swoje i odebrały za to w pełni zasłużoną nagrodę, a trenerka Rhian Wilkinson mogła z uśmiechem zadowolenia na twarzy gratulować swoim podopiecznym dobrze wykonanego zadania. Bo tak się zabawnie złożyło, że we wtorkowy wieczór na Gamla Ullevi to gościnie z Walii przeprowadziły najbardziej składny atak pozycyjny. I choć potrzebowały do tego wyłącznie tych zdecydowanie najprostszych środków, to okazały się one w stu procentach wystarczające, a wymiana futbolówki w trójkącie Hayley Ladd – Rachel Rowe – Hannah Cain bez wątpienia załapie się do wielu highlightsów podsumowujących czwartą kolejkę piłkarskiej Ligi Narodów. Co więcej, zaledwie kilka minut później szwedzką defensywę w niemal bliźniaczy sposób rozerwała jednym długim podaniem Lily Woodham i jedynie snajperska niefrasobliwość rezerwowej Ffion Morgan sprawiła, że wymęczone w bólach i znoju skromne prowadzenie 1-0 nie zamieniło się błyskawicznie w mocno problematyczne 1-2. Na nasze szczęście nominalna skrzydłowa drugoligowego Bristolu zdawała się być całą sytuacją równie zaskoczona i zamiast groźnego strzału zaprezentowała nam coś na kształt podania po ziemi do Jennifer Falk.

Na chwilę porzućmy jednak sarkazm, po przecież trzeba jasno podkreślić, że gra reprezentacji Szwecji na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut sumarycznie nie wyglądała źle. To znaczy, powodów do popadania w samozachwyt też oczywiście zbyt wielu nie znajdziemy, ale warto uczciwie zauważyć, że gospodynie wywiązały się z roli faworytek i gdyby tylko okazały się w swoich poczynaniach bardziej konkretne, to z odniesieniem pewnego zwycięstwa raczej nie miałyby dziś większych trudności. Główny problem szwedzkich kadrowiczek polegał jednak na tym, że stwarzanych sytuacji nijak nie potrafiły one zamienić na gole, a jedynie trafienie – cóż za powiew klasyki – udało im się uzyskać za sprawą specjalności zakładu w postaci ofensywnych stałych fragmentów gry. Z narożnika dośrodkowała Filippa Angeldal, głowę dostawiła we właściwym miejscu Magdalena Eriksson i walijska defensywa ten jeden raz dała się zaskoczyć. Bo z gry, pomimo wielkiej ochoty do gry trójki naszych liderek, brytyjskiego muru nie udało się skruszyć, choć wybornych okazji ku temu nie brakowało. Piłka nożna jest jednak dyscypliną sportu o tyle bezwzględną, że tutaj nie przyznaje się bonusowych punktów za wypracowaną przewagę w statystyce posiadania futbolówki, czy też liczbie wymienionych podań. A jak już zdążyliśmy zauważyć, z wykańczaniem akcji nasze zawodniczki miały dziś naprawdę spore kłopoty.
O tercecie szwedzkich liderek wspominamy nieprzypadkowo, gdyż na tę chwilę kwestia sukcesu lub porażki kadry zdaje się niemal całkowicie zależna od aktualnej dyspozycji Fridoliny Rolfö, Johanny Kaneryd oraz Filippy Angeldal. To te piłkarki stanowią w zasadzie sto procent ofensywnego potencjału drużyny, nie licząc oczywiście zagrożenia płynącego z dopracowanych do perfekcji schematów egzekwowania wspomnianych już stałych fragmentów. Zawodniczka Barcelony szczególnie w pierwszej połowie imponowała dziś kilkudziesięciometrowymi rajdami, gwiazda londyńskiej Chelsea czarowała publiczność na Gamla Ullevi efektownymi dryblingami, a pomocniczka madryckiego Realu wiązała to wszystko z perspektywy środka pola, starając się nadawać akcjom szwedzkiego zespołu konkretny rytm. To wszystko działało i funkcjonowało, choć chciałoby się, aby nieco więcej dołożyła do tego procesu kreacji także druga z nominalnych pomocniczek. Niestety, tym razem trochę obok gry przeszły w tej materii zarówno Hanna Bennison, jak i zastępująca ją Julia Zigiotti, choć piłkarce Bayernu trzeba oddać, że pojawiła się na placu gry w momencie, gdy zapanował na nim nieco większy chaos, a o efektywną, metodyczną grę było już zdecydowanie trudniej.
Zdecydowanie największe znaki zapytania pozostawia jednak konsekwentne stawianie selekcjonera na Stinę Blackstenius i nawet nie chodzi w tym wszystkim o fakt, że napastniczka Arsenalu kolejny raz zaprezentowała nam występ, który przy sporej dawce wyrozumiałości możemy co najwyżej zaklasyfikować do dolnej strefy stanów średnich. Upór Gerhardssona dziwiłby nawet wówczas, gdyby Blackstenius znajdowała się w uderzeniu, bo przecież zimowo-wiosenne mecze służyć miały w pierwszej kolejności sprawdzeniu w warunkach meczowych konkretnych wariantów. A tych mamy w odwodzie całkiem sporo, czego dowody odnajdujemy już nawet nie tylko w rozgrywkach klubowych, ale również w występach naszej młodzieżówki, która bez najmniejszych kompleksów po dobrym i pełnym dramaturgii meczu zremisowała właśnie z rówieśniczkami z Hiszpanii, kilka dni wcześniej pewnie pokonując Belgię. I nawet jeśli ulubiona kadrowiczka szwedzkiego selekcjonera przy okazji kolejnego reprezentacyjnego okienka popisze się hat-trickiem, to zdania w tej kwestii nie zmieniamy: nie stać nas na to, aby samowolnie rezygnować z tak wielu dostępnych nam opcji. Jeśli Gerhardsson na zakończone właśnie zgrupowanie powołał Cornelię Kapocs z Liverpoolu tylko po to, aby ta uczestniczyła w treningach i obejrzała mecze z perspektywy ławki rezerwowych, to takie decyzje po prostu się nie bronią. Podobnie jak sztuczne nabijanie kadrowego licznika poprzez dokonywanie zmian w okolicach 80. minuty, jak wielokrotnie miało to miejsce w przypadku Rebecki Blomqvist, Hanny Bennison, a ostatnimi czasy Rosy Kafaji. Takie epizody nie mówią nam o potencjalnej wartości danej zawodniczki kompletnie nic nawet wówczas, gdy ta jakimś cudem popisze się akurat pojedynczym błyskiem dającym na przykład zwycięskiego gola. Takie zabawy możemy uskuteczniać w ćwierćfinale EURO, a nie w okresie przygotowawczym, kiedy to z definicji jest czas na fazę testów mającą doprowadzić nas w prostej linii do właściwych wniosków i dokonania sprawiedliwej selekcji. Tyle tylko, że w przypadku Blågult o tej ostatniej z oczywistych względów mowy być nie może.
I o ile my wciąż – z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tym stanem rzeczy zmęczeni – kręcimy się w kołowrotku niewiedzy, o tyle Rhian Wilkinson znów może się szeroko uśmiechnąć, przypominając sobie dzisiejszy występ dwudziestoletniej bramkarki Safii Middleton-Patel oraz osiemnastoletniej defensorki Mayzee Davies. Obie zaprezentowały się na pełnym dystansie dziewięćdziesięciu minut i mówiąc kolokwialnie naprawdę dały radę, odpłacając tym samym selekcjonerce za szansę i zaufanie. Cóż, gdyby urodziły się w Szwecji, okazji do zaprezentowania swoich umiejętności w zbliżonych okolicznościach zapewne by się prędko nie doczekały. W podobnych kategoriach może odbierać rzeczywistość także występująca na co dzień tylko w IFK Norrköping Carrie Jones, która po powrocie do klubowej szatni będzie mogła z przejęciem opowiedzieć Wilmie Leidhammar o uczuciach towarzyszących grze o punkty na murawie Gamla Ullevi.