To był wieczór pełen kuriozalnych goli, niezrozumiałych dla nikogo z wyjątkiem rumuńskiej sędzi decyzji, wzruszających pożegnań i intrygujących pytań, na które wciąż szukamy odpowiedzi. Zaczęło się od wyjątkowo mocnego uderzenia, skończyło się jeszcze głośniejszym Bang! i nawet zgodnie z logicznym następstwem zdarzeń, po zwycięstwo sięgnęła drużyna dojrzalsza, bardziej konkretna i zwyczajnie lepsza jakościowo. Tyle tylko, że mniej więcej od trzydziestej minuty trudno było pozbyć się natrętnej myśli, iż Włoszki robią naprawdę wiele, aby ten mecz przegrać, natomiast Szwedki równie sumiennie pracują na to, aby go nie wygrać. Bo choć niezaangażowani kibice mogli się przy tylu zwrotach akcji całkiem nieźle bawić, to jednak natężenie kiksów i wszelkiej maści pomyłek zdecydowanie przewyższało normę ustaloną dla starcia w ramach najwyższej dywizji Ligi Narodów.

Zacznijmy może od plusów, wśród których raz jeszcze na pierwszy plan wyłaniają się szwedzkie stałe fragmenty gry. Jasne, sceptycy zwrócą uwagę na kilka zmarnowanych rzutów rożnych i wolnych, lecz bilans per saldo niezmiennie wychodzi na wyraźny plus dla kadrowiczek Gerhardssona. To ze stojącej futbolówki padły na Strawberry Arenie gole numer dwa i trzy dla Blågult, a zagrożenie i popłoch pod włoską bramką udało się stworzyć przynajmniej jeszcze kilka razy. Po drugie, całkiem nieźle funkcjonował środek pola, a Julia Zigiotti ponownie dała dowód swojej przydatności dla drużyny narodowej bez względu na to, co aktualnie dzieje się z jej klubową karierą w Monachium. Na temat Filippy Angeldal w roli potencjalnej liderki drugiej linii wypowiadaliśmy się już wielokrotnie, ale dzisiejszego wieczora zwolennicy kandydatury piłkarki madryckiego Realu z pewnością dostali na poparcie swojej tezy kilka dodatkowych argumentów. Całkiem przyzwoicie prezentowały się ponadto szwedzkie skrzydła, a dynamiczne wejścia Johanny Kaneryd po prawej oraz Fridoliny Rolfö po lewej stronie sprawiały defensywie naszych rywalek niemało problemów. Z nakładaną przez gospodynie presją ani trochę nie radziły sobie włoskie wahadłowe, których indywidualne błędy bezpośrednio przyczyniły się do aż dwóch straconych przez Azzurre goli. Nie wyłączając z tej puli oczywiście również tego najbardziej niecodziennego trafienia, bo zanim Elena Linari nieporadnie nastrzeliła podczas próby wybicia wykonującą właśnie wślizg Kosovare Asllani, jej koleżanka z formacji nieco nonszalancko dopuściła do naprawdę niebezpiecznego dośrodkowania spod linii końcowej. A zachowanie rezerwowej Elisabetty Oliviero w doliczonym czasie gry także do najrozsądniejszych się bynajmniej nie zaliczało.
O ile z postawy środka pola i skrzydeł mogliśmy być więcej niż zadowoleni, o tyle zachowanie szwedzkich piłkarek w pierwszych dwudziestu sekundach spotkania jednoznacznie zasługuje na naganę. Najpierw Chiara Beccari, niepowstrzymywana przez absolutnie nikogo, bezkarnie wbiegła sobie w pole karne, a następnie para stoperek kompletnie odpuściła krycie Emmy Severini, która z nieoczekiwanego prezentu skwapliwie skorzystała, otwierając tym samym swój reprezentacyjny, bramkowy licznik. Co więcej, wnioski z tego falstartu najwyraźniej nie zostały wyciągnięte, gdyż po chwili za sprawą Micheli Cambiaghi mogło być już 2-0 dla Włoszek i przed takim scenariuszem uchroniła nas jedynie tyleż ofiarna, co przypadkowa interwencja Jennifer Falk. Postawa formacji defensywnej to zresztą całkiem atrakcyjny temat do głębszych analiz, bo jeżeli selekcjoner brak jakichkolwiek rotacji w tych sektorach tłumaczy koniecznością wypracowania boiskowych automatyzmów, to póki co niewiele pozytywnego z tego eksperymentu wynika. Podobnie zresztą jak z upartego stawiania na Stinę Blackstenius, która zgodnie ze swoim zwyczajem zaprezentowała nam niecelny strzał z kilku metrów na właściwie pustą już bramkę. Jasne, napastniczkę londyńskiego Arsenalu możemy pochwalić za efektywną małą grę z Fridoliną Rolfö (przy okazji: długimi fragmentami obiecująco wyglądała w tym zakresie także współpraca na linii Kaneryd – Asllani), ale bądźmy szczerzy: gdybyśmy mówili w tym miejscu o zawodniczce o inklinacjach defensywnych, to po tylu tak kosztownych błędach, byłaby ona bardzo daleko od wyjściowego składu kadry. Zakładając oczywiście, że ten ostatni ustalany byłby na podstawie sprawiedliwych kryteriów.
Cóż, piątkowy mecz był w obrazku przynajmniej tak osobliwy, jak nazwa stadionu, na którym go rozegrano. I choć sędzia z Rumunii robiła wiele, aby to o jej wyczynach mówiło się po końcowym gwizdku najwięcej, to umówmy się, że ten wieczór zapamiętamy przede wszystkim dzięki kapitalnemu uderzeniu Filippy Angeldal z rzutu wolnego, a także niezwykle wzruszającego podziękowania dla Hedvig Lindahl za dwadzieścia lat w służbie narodowej reprezentacji. A co czeka nas w najbliższy wtorek na Gamla Ullevi? Logika podpowiadałaby spokojny wieczór na robocie, ale ta kadra naprawdę stała się ostatnimi czasy równie nieprzewidywalna co popularne w niektórych kręgach fasolki wszystkich smaków. Cierpliwie zatem czekamy i zobaczymy, co tym razem nam się wylosuje.